Kandydujący na prezydenta marszałek Sejmu, lider Polski 2050 na poniedziałkowej debacie zapowiedział, że przygotowane zostanie zarządzenie marszałka, w którym ustalone zostaną nowe zasady rozliczania tzw. kilometrówek. I jak się okazuje, Kancelaria Sejmu już pracuje nad nowymi zasadami rozliczania kosztów podróży służbowych posłów.
- Przygotowujemy różne opcje dla marszałka Sejmu - mówi nam urzędnik z Kancelarii Sejmu. Według naszego informatora, jedną z rozważanych propozycji jest wprowadzenie zasady częściowego, szczegółowego rozliczania kilometrówek posłów.
Obecnie członkowie parlamentu mogą rozliczać koszty przejazdów samochodami prywatnymi do kwoty około 4 tysięcy złotych miesięcznie na podstawie oświadczenia. System opiera się na zaufaniu do parlamentarzystów, a jedynym sposobem weryfikacji jest zawiadomienie prokuratury w przypadku podejrzenia złożenia fałszywego oświadczenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Mniej czy bardziej radykalne rozwiązania"
Jak ustaliliśmy, w przygotowywanych zmianach rozważany jest "wariant bazowy", który zakładałby wprowadzenie limitu kilometrów dla posła, po przekroczeniu którego zaistniałaby konieczność dokumentowania przejazdów. Kancelaria Sejmu analizuje również, czy limit powinien być określony kwotowo, czy kilometrowo. - Rozpatrujemy w tej chwili różne warianty, ale nie ma ostatecznej decyzji - podkreśla nasz rozmówca.
Jak duży miałby być limit?
Żeby to miało sens, zasada pewnie będzie taka, że z większej części kilometrówki się rozliczasz. Dziś można dostać około 4 tys. zł, a może ostatecznie bez rozliczeń będzie np. 1 tys. zł miesięcznie czy odpowiednia liczba kilometrów, a resztę trzeba będzie udokumentować - zastanawia się inny z naszych rozmówców.
Kolejny dodaje, że w grę wchodzą inne mniej lub bardziej radykalne rozwiązania, łącznie z obowiązkiem pełnego rozliczania wyjazdów. - Tyle że kiedyś taką próbę podjął już marszałek Oleksy (Józef Oleksy, marszałek Sejmu w latach 1993-1995 i 2004-2005 - przyp. red.) i przetrwała wtedy zaledwie trzy tygodnie z powodu oporu posłów - zauważa nasz rozmówca.
Sprawa jest o tyle delikatna, że zahacza o swobodę pełnienia mandatu posła. Pojawia się bowiem pytanie, w jaki sposób dokumentować przebieg, bez pokazywania miejsc, które poseł odwiedził, czy wystarczy sam stan licznika. - Problem w tym, że koleżanki i koledzy np. ze Szczecina czy Zielonej Góry mają dużo więcej wylatane niż ci mieszkający bliżej stolicy, bo dla nich jazda autem jest bez sensu - wskazuje jeden z posłów Koalicji Obywatelskiej.
Przedsmak możliwych kontrowersji widzieliśmy ostatnio, kiedy wicemarszałek Senatu Michał Kamiński z oburzeniem zareagował na techniczne kwestie dotyczące tego, że kierowca jego służbowego auta miał informować o absencji marszałka. Padły nawet oskarżenia o próbę inwigilacji. Tymczasem z drugiej strony było słychać sugestie, że wicemarszałek intensywnie używa służbowego auta. Bez rozstrzygania tej sprawy, można podejrzewać, że podobnie zareaguje część posłów. Szczegółowe rozwiązania dotyczące nowego systemu rozliczania kilometrówek mają zostać przedstawione po zakończeniu kampanii wyborczej.
Hołownia kontra reszta posłów
Już sama zapowiedź Szymona Hołowni o szykowanej reformie kilometrówek wywołuje wściekłość parlamentarzystów, także z koalicji.
Paranoiczny pomysł. Hołownia zresztą już raz podchodził do tego tematu, ale nie było wokół tego jakiegoś hałasu. Kilka-kilkanaście tygodni temu, gdy już w kampanii zapytano go o kilometrówki, zadeklarował coś i jeszcze tego samego dnia był telefon do Kancelarii Sejmu, by coś przygotować. Hołownia postępuje nerwowo, bo wie, że wkrótce zniknie z wielkiej polityki - komentuje chcący zachować anonimowość poseł KO.
Jego zdaniem klub, który reprezentuje, nie tylko pomysłu nie poprze, ale i rozważy retorsje, jeśli Hołownia zacznie forsować swój pomysł. - Jak tak dalej pójdzie, to zawnioskujemy o odebranie marszałkowi auta służbowego - przestrzega.
Także w PiS zapowiedzi Szymona Hołowni nie wzbudzają entuzjazmu. - Nie było u nas dyskusji na ten temat. Ale moim zdaniem to i tak nie przejdzie, bo to uderzenie we wszystkich posłów. Nie będzie tu jakiegoś hurra optymizmu w samej koalicji rządzącej, wątpię też, byśmy sami to poparli - przyznaje jeden ze sztabowców Karola Nawrockiego.
Jak wygląda to obecnie
Jarosław Urbaniak (KO), przewodniczący sejmowej komisji regulaminowej, spraw poselskich i immunitetowych, wskazuje, że aktualnie sprawa kilometrówek posłów reguluje zarządzenie nr 8 Marszałka Sejmu. Dzieli ono kwestie podróży służbowych posłów na trzy obszary.
Pierwszy dotyczy przelotów. - Dostajemy książeczkę zawierającą specjalne vouchery, które wymienia się na bilet, z którego potem z liniami lotniczymi rozlicza się Kancelaria Sejmu - wyjaśnia Urbaniak.
Drugi obszar to darmowe przejazdy pociągami. Rozliczane to jest ryczałtowo z PKP Intercity. Z innymi przewoźnikami, np. regionalnymi, takich umów nie ma, w związku z czym korzystając z ich usług, posłowie kupują bilety, podobnie jak pozostali pasażerowie.
Trzeci obszar to właśnie kilometrówki.
Obowiązuje limit przejechanych kilometrów na miesiąc. Poseł deklaruje, ile przejechał w danym miesiącu i następnie mnoży się to przez stawkę kilometrową wynikającą z aktualnego rozporządzenia ministra pracy. Jak przemnoży się maksymalną liczbę kilometrów przez tę stawkę, to wychodzi kwota ok. 4 tys. zł miesięcznie - mówi poseł Urbaniak.
Ja informuje biuro prasowe Sejmu, posłowie mają prawo pokrywania kosztów przejazdów w związku z wykonywaniem mandatu poselskiego samochodem własnym bądź innym, do którego posiadają tytuł prawny, z kwot ryczałtu na prowadzenie biura poselskiego w ramach limitu 3500 km miesięcznie. Maksymalne stawki za 1 km przebiegu obliczane są zgodnie z przepisami obowiązującymi w państwowych lub samorządowych jednostkach sfery budżetowej przez ministra właściwego do spraw pracy.
"Podkreślamy, że powyższe wydatki muszą mieścić się w ramach miesięcznej kwoty przekazywanej na całość wydatków związanych z prowadzeniem biura poselskiego - na ten cel posłowie nie otrzymują żadnych dodatkowych środków" - wyjaśnia biuro.
Sprawa budzi emocje, po tym, jak koszty kilometrówek zostały podliczone, zwłaszcza że w części dotyczą posłów i jednocześnie członków rządu, którzy mimo dostępu do służbowych aut rozliczają kilometrówki.
Jak podliczył Radosław Karbowski, który na portalu X analizuje różne aspekty działania parlamentu, od początku tej kadencji Sejmu na kilometrówki posłów Sejm wydał 17,5 mln zł. 15 posłów rozliczyło maksymalnie dozwoloną sumę, z czego wynika, że powinni oni spędzać w samochodzie dwie godziny dziennie łącznie z dniami wolnymi i świętami. Karbowski policzył nawet przeciętną wysokość kilometrówki od początku kadencji wg klubów. Zgodnie z wyliczeniami, posłowie niezrzeszeni wydawali 40,1 tys. zł, posłowie PiS 39,96 tys. zł. a KO 39,57 tys. zł.
Grzegorz Makowski, ekspert Instytutu Spraw Publicznych, nie jest zachwycony pomysłami marszałka Hołowni i jego otoczenia. - To nie jest słuszny kierunek, nie powinno być żadnego ryczałtu - ocenia i postuluje, by zacząć traktować posłów jak zwykłych pracowników. - Jak taki wyjeżdża w delegacje, to musi wypełnić mnóstwo papierków. Mnie samemu zorganizowanie delegacji na koszt uczelni zajmuje czasem miesiąc z uwagi na ilość biurokracji. Tymczasem posłowie nie muszą się nikomu tłumaczyć, mimo że korzystają z publicznych pieniędzy - wskazuje Makowski.
Ekspert podkreśla, że kilometrówki to zresztą niejedyny problem. - Przeciętny poseł ma biuro z budżetem rocznym większym niż 80 proc. organizacji pożytku publicznego tym kraju. Tyle że te organizacje muszą składać coroczne raporty, spowiadać się z każdej złotówki, a posłowie nie muszą robić prawie nic. W kanadyjskiej Albercie trzeba wszystko raportować w czasie rzeczywistym. Jak poseł zamawia coś do jedzenia, od razu na swoim profilu poselskim musi to wykazać, a co jakiś czas pokazywać zbiorcze raporty. I to jest kierunek, w jakim powinniśmy dążyć - podsumowuje Makowski.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze moeny.pl