Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Kiedyś były białe skarpety do czarnych mokasynów. Dziś są kapcie w biurze

275
Podziel się:

Są w Polsce firmy, w których w kwestii ubioru panuje wolnoamerykanka. Nikogo nie dziwi, że po biurze chodzą ludzie w skarpetach i kapciach, poubierani w ciuchy wyglądające jak z lumpeksu. Wiele osób w takich okolicznościach nie pokazałoby się nawet listonoszowi.

Do biura wchodzą w zwykłych butach, przy biurkach zaczynają się przebierać
Do biura wchodzą w zwykłych butach, przy biurkach zaczynają się przebierać (pixabay.com / CC0)

Są w Polsce firmy, w których w kwestii ubioru panuje wolnoamerykanka. Nikogo nie dziwi, że po biurze chodzą ludzie w skarpetach i kapciach, poubierani w ciuchy wyglądające jak z lumpeksu. Wiele osób w takich okolicznościach nie pokazałoby się nawet listonoszowi.

– Do dziś pamiętam sytuację, gdy odwiedziłem jedną z polskich firm informatycznych. Mało znaną, ale piekielnie wyspecjalizowaną. W zasadzie pracowali tylko dla japońskich klientów z najwyższej półki. Wyobraź sobie, że 50-letni szef chodził po biurze w skarpetkach i klapkach. Jego ludzie wyglądali niewiele lepiej, generalnie jakby ostatnie 3 dni spędzili mieszkając w namiocie na jakimś festiwalu muzycznym. Byłem w szoku – mówi mi znajomy dziennikarz, Mariusz, który w życiu widział już wiele. Ale tamtą sytuację ma przed oczami, jakby zdarzyła się dziś.

– W każdym biurze trafi się zawsze jakaś czarna owca. I nawet nie chodzi o ubranie się niezgodnie z szeroko przyjętym dress codem, ale o założenie na siebie czegoś kompletnie nieakceptowanego. Skarpety do sandałów? Proszę bardzo. Hawajska koszula? Nie trzeba dwa razy powtarzać. Tipsy do kolan, makijaż jak z klubu nocnego. Tacy ludzie odstraszają klientów i kontrahentów, inni pracownicy za nimi nie przepadają. To rolą szefa jest sprowadzenie ich na ziemię – mówi nam Marzena Szeliska, doradzająca firmom w sprawach wizerunku.

wp.pl

Ale czasami jest to niemożliwe.

– Prawdziwa tragedia zdarza się wtedy, gdy szefostwo nie widzi problemu, bo ma na przykład podobny gust. Czyli jego kompletny brak, połączony z amputowaniem poczucia obciachu. Przykład? Ostatnio rozmawiałem z szefem firmy, ubranym w spraną koszulkę z supermarketu i podobne krótkie spodenki. Ona jak była nowa, to kosztowała 4,99 w trójpaku. Coś takiego zakłada się do sprzątania garażu, a potem wyrzuca – opowiada Mariusz.

Zobacz także: Zobacz także: Etykieta według Walewskiego. Powitania

Co w takim przypadku? Szeliska rozkłada ręce.

– Ktoś musi im zwrócić uwagę. Przyjaciel, członek rodziny. Jak kogoś takiego nie ma, to problem może się zrobić poważny – mówi.

Argumenty luzaków

Część osób myli luz z brakiem elegancji. Przecież w końcu Mark Zuckerberg chodzi w trampkach, dżinsach i tiszercie.

– Owszem, ale „Zuck” po pierwsze jest wart miliardy dolarów, a po drugie – nie ubiera się obciachowo. Założę się, że nie chodzi po biurze w skarpetkach, jego dżinsy i koszulki nie wyglądają, jakby pochodziły z wyprzedaży „wszystko za dolara”. To naturalny luz, a nie flejtuchowatość – podkreśla Szeliska.

Dodaje, że przykładem człowieka, który umiał nadzorować projektowanie ładnych i ciekawych rzeczy, a jednocześnie kompletnie nie umiał się ubrać, był świętej pamięci Steve Jobs.

– Jego słynny czarny golf wpuszczony w dżinsy i sportowe buty na stopach były przykładem mody z lat 80. ubiegłego wieku. Typowy strój Amerykanina z tamtych czasów. Może i praktyczny, ale odpychający kompletnym brakiem stylu – mówi ekspertka.

Nawet słynna z łamania stereotypów branża startupowa nie lubi kapci i skarpet.

– Owszem, w biurach coworkingowych można spotkać różnych ludzi. Ci bardziej kreatywni czasem chodzą na bosaka, ale wszystkim udało się wypracować jakąś spójną stylizację. W końcu wszyscy widzą, jak ubierają się inni i starają się do tego dopasować. Nie ma tu garniturów, ale ciuchy wyglądają porządnie. Nikt nie ubiera się jak do obierania ziemniaków – opowiada Mariusz.

W takim razie kto chodzi do pracy z kapciami w torbie albo trzyma je pod biurkiem?

– Bardzo nie lubię generalizowania, ale najwięcej ludzi w skarpetach i kapciach można spotkać w firmach informatycznych. Szczególnie tych małych i mikro, zatrudniających do kilkudziesięciu osób. Naprawdę trudno mi dociec dlaczego, w innych zawodach też siedzi się godzinami przed komputerem. Pewnie nieraz się zdarzy, że ktoś zdejmie but pod stołem. Ale chodzenie po biurze w kapciach gdzie indziej nie uchodzi – dziwi się Marzena Szeliska.

W sieci popularna jest teoria, zgodnie z którą branża informatyków odbija sobie pierwsze lata po transformacji ustrojowej. Faktycznie, pod koniec lat 90. obowiązkowym strojem biurowym w wielu korporacjach lub firmach aspirujących do tego miana był garnitur. Tego korpomunduru nie lubili szczególnie informatycy, słusznie zresztą uważający, że do tworzenia kolejnych linijek kodu jest on całkowicie zbędny.

Ta teoria nie wyjaśnia jednak, jakim cudem w podobny sposób ubierają się informatycy z każdego pokolenia.

Co wolno, czego zaś nie?

Szeliska mówi, że większość firm zwraca średnią uwagę na ubiór pracowników.

– Czasem dress code jest sztywny i w wersji luźnej nie wymaga od mężczyzn krawata. Czasem nie ma formalnych zapisów, ale szefostwo podpowiada, co jest dopuszczalne. W zasadzie nieakceptowane jest nadmierne eksponowanie ciała, brak higieny i krzykliwość – mówi ekspertka.

W biurach wkurza nas wiele rzeczy. Z tymi samymi współpracownikami spędzamy wiele godzin, zwracamy więc uwagę na każdy dotyczący ich szczegół.

– Widziałem wiele firm. Największe zdziwienie – oprócz kapci u mężczyzn – budziły we mnie wykończone futerkiem klapki u pań. Taki ich odpowiednik, ale chyba jeszcze bardziej rzucający się w oczy. Są ludzie, którzy nie mają poczucia stylu, ale umieją uniknąć kompromitacji. Klapki i kapcie to moim zdaniem katastrofa, trudno kogoś takiego traktować poważnie – podkreśla Marcin.

Marzena Szeliska radzi, by w regulaminie wewnętrznym firmy zapisać określony dress code i zrobić to w miarę precyzyjnie i prostym językiem. Na przykład zastrzec, że pewne rzeczy są po prostu niedopuszczalne. Zasady można rozluźniać w ściśle określonych sytuacjach – na przykład podczas pracy po godzinach.

– W innym przypadku zawsze znajdą się tacy, którzy będą testować granicę, nawet kompletnie nieświadomie. Ale jeśli będą wiedzieć, że za łażenie po pracy w skarpetach mogą z niej z hukiem wylecieć, będą się pilnować – podkreśla.

Co ciekawe, mimo dość powszechnej krytyki luzackiego podejścia do kwestii ubioru są jednak firmy, które wręcz chwalą się tym, że pozwalają pracownikom chodzić w kapciach. Dzieje się tak na przykład we wrocławskim IBM i innych firmach technologicznych.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

praca
wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(275)
Pszemek
5 lata temu
Mądry artykuł - ale jak widać 0po wpisach ludzie to głupi są . Porządek w biurze musi być a jak nie to wypad do warzywniaka
programista20...
6 lat temu
Ten artykuł to mega rak xD
zibi34
6 lat temu
Hehe, w jednej z firm, w której kiedyś pracowałem też mieliśmy taki zespół. Tak zwany team Kapciuchów. XD Klapki z dziurawymi podeszwami, ubrania gorsze niż znoszone podomki. Zawsze była z nich beka. XD
mariusz
6 lat temu
Tego nie warto komentować
Zenon
6 lat temu
Wpisałem "Marzena Szeliska" w Google. Pojawia się tylko w kontekście tego artykułu. Osoba doradzająca firmom w sprawach wizerunkowych miałaby stronę, fanpage, cokolwiek. Co to za ściema?
...
Następna strona