Kiedy komisarz UE ds. rynku wewnętrznego Thierry Breton w maju 2023 roku przekonywał, że UE musi "przejść do trybu gospodarki wojennej", jego słowa budziły sprzeciw wśród wielu polityków. Dziś takie stwierdzenia już nie szokują.
Przeciwnie, coraz więcej europejskich przywódców mówi o konieczności zwiększenia zbrojeń i dostosowania gospodarek do wyzwań związanych z rosnącym zagrożeniem ze strony Rosji. Niektórzy idą znacznie dalej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
We wtorek minister obrony Francji mówił, że zamówienia dla wojska mogą zacząć być traktowane priorytetowo.
- Nie wykluczam zarekwirowania personelu, zasobów i maszyn bądź narzucenia sektorowi przemysłu priorytetyzacji zamówień wojskowych - powiedział Sebastien Lecornu, cytowany przez "Le Figaro".
Pytany o tę kwestię szef polskiego MON, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz na antenie TVN24 wprost przyznał, że "Europa powinna przestawić swój tryb gospodarki na tryb bezpośredniego zagrożenia wojną".
W Europie mobilizacja
Rosja już dostosowała swoją gospodarkę do zachodnich sankcji, odbudowała dochody ze sprzedaży węglowodorów na rynkach wschodnich i przestawiła się na tory wojenne.
Rosyjskie wydatki na obronę w 2024 roku wzrosną do 7,5 proc. PKB, czyli sięgną 11 bilionów rubli. Jak pisaliśmy w money.pl, pierwszy raz od rozpadu ZSRR pieniądze przeznaczane na zbrojenia przekroczą wydatki socjalne.
Europa też mobilizuje już swój potencjał. Zwiększa wydatki obronne w ramach struktur NATO (europejscy członkowie sojuszu wydadzą w tym roku 380 mld dol.), do końca 2025 r. podwoi produkcję amunicji (do ponad 2 mln sztuk) i sprzętu wojskowego.
Już w 2022 r. Komisja Europejska przyjęła wspólną strategiczną wizję bezpieczeństwa i obrony UE na najbliższe 5-10 lat. To konkretne programy, które mają zwiększyć obronność Wspólnoty. Są wśród nich instrumenty finansowe o wartości 500 mln euro, które mają zachęcić państwa członkowskie do wspólnych zamówień w dziedzinie obronności.
W sumie do końca 2022 r. z Europejskiego Funduszu Obronnego na projekty obronne przeznaczone zostało 1,9 mld euro, a do 2027 r. kwota ta ma sięgnąć 8 mld euro. To ogromne pieniądze.
Gospodarka wojenna, czyli co?
Ursula von der Leyen w lutym wezwała do subsydiowania produkcji obronnej. Przewodnicząca Komisji Europejskiej przestrzegała, że Wspólnota powinna być gotowa na funkcjonowanie w "trudniejszej rzeczywistości".
Choć hasło "gospodarka wojenna" na ustach polityków pojawia się coraz częściej, rzadko mówią wprost, co się za nim kryje.
Gospodarka wojenna to podporządkowanie systemu gospodarczego potrzebom obronnym, czyli takie ustawienie struktury produkcji i regulacji, żeby przede wszystkim zapewnić produkcję na rzecz wojska - mówi money.pl prof. Jacek Tomkiewicz, dziekan Kolegium Finansów i Ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego.
Minister Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że rząd właśnie przygotowuje ustawę dotyczącą inwestycji w wojsku i inwestycji infrastrukturalnych. Polska wydaje na zbrojenia ponad 4 proc. PKB.
Gospodarka wojenna to jednak znacznie dalej idące kroki. Skupia się przede wszystkim na tych gałęziach, które zwiększają potencjał obronny - zakładach zbrojeniowych, cementowniach, hutach stali czy rafineriach i ich wynikach.
Zwykle gospodarka wojenna wiążę się przejęciem większej kontroli przez rząd nad strategicznymi dla gospodarki sektorami - tłumaczy Sergiej Druchyn z zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Ich wyniki liczone są w tonach wyprodukowanego lub zakupionego cementu, stali czy paliwa, a zasady ich produkcji skupione są na efektywności, nawet kosztem praw pracowniczych.
Może to oznaczać zwiększone zamówienia na produkcję zakładów przemysłu obronnego, ale też regulacje, które wymuszają wysoką wydajność, np. zakaz strajków, zawieszenie urlopów dla pracowników sektora zbrojeniowego itd. - mówi prof. Tomkiewicz.
Jak zaznacza nasz rozmówca, z punktu widzenia skutków gospodarczych "faktycznie niewielka grupa podmiotów może zyskać", jeśli będzie miała gwarancję zakupu swoich produktów, które "są z reguły wysokomarżowe, bo przecież rynek czołgów, armat czy samolotów bojowych nie charakteryzuje się taką konkurencją jak wyroby konsumpcyjne".
Na większe zamówienia mogą liczyć też cementownie czy huty, które w 2023 r. w Europie notowały spadek produkcji (średnio o 8 proc.) na rzecz importowanej stali spoza UE. Teraz potencjalnie mogą więc czerpać zyski z zamówień krajowych.
Za sprawą części sektorów PKB może nawet w takich warunkach rosnąć, bezrobocie spadać, ale wcale nie poprawia się jakość życia społeczeństwa. Cały wysiłek ukierunkowany jest na działania zbrojne i potencjał obronny.
Zwiększone wydatki finansujemy głównie długiem publicznym, który w przyszłości trzeba będzie obsługiwać, co będzie rodzić napięcia w systemie finansów publicznych, czyli wyższe podatki i/lub niższa jakość dóbr publicznych - wyjaśnia ekspert Akademii Leona Koźmińskiego.
To nie jest dobra wiadomość dla obywatela
Tryb gospodarki wojennej nie jest więc korzystny dla obywateli. Skupienie siły gospodarczej na obronności z definicji wymaga wyrzeczeń.
- Dla obywatela, konsumenta nie ma powodów do radości - produkcja zbrojeniowa praktycznie nie ma wartości społecznej, więc nie poprawia naszej jakości życia, bo przecież nie użytkujemy czołgów ani armat. W Niemczech w latach 1940-44 PKB cały czas się zwiększał, a jakość życia spadała. Cała dodatkowa produkcja szła na front - przypomina prof. Tomkiewicz.
Produkcja samochodów osobowych w kryzysowej sytuacji musiałaby ustąpić produkcji na rzecz armii. W razie problemów w dostawach paliw (takie zagrożenie mieliśmy w związku z wprowadzaniem sankcji na Rosję) pierwszeństwo będą miały potrzeby wojskowe i zabezpieczenie zapasów, a nie stacje benzynowe.
- Dla przeciętnego obywatela gospodarka wojenna oznacza trudniejszy i droższy dostęp do niektórych dóbr np. nowego samochodu, elektroniki użytkowej czy nieco bardziej specjalistycznych produktów, takich jak np. drony - wylicza Sergiej Druchyn z PIE.
Nawet jeśli są to już przypadki skrajne, to nie brakuje również pośrednich konsekwencji, które nawet w łagodnej formie mogą być widoczne.
Wydatki zbrojeniowe mają swój koszt alternatywny - nie powstaną szpitale, szkoły i drogi, a nauczyciele nie dostaną podwyżek, bo środki publiczne wydamy ma "żelastwo" - wskazuje dziekan Kolegium Finansów i Ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego.
Podkreślmy to jednak wyraźnie - w Polsce i Europie w tym momencie nikt nie mówi o cięciach w programach socjalnych czy zabieraniu pieniędzy na szpitale, by sfinansować czołgi. Ale jak wskazuje wielu ekspertów - Europa zaspała na lekcji obronności i teraz musi ją szybko nadrobić. Stąd ta wielka mobilizacja.
- Zapewnienie bezpieczeństwa jest priorytetem i skoro faktycznie grozi nam niebezpieczeństwo, to trzeba wygospodarować na to pieniądze. Ale nie można mieć złudzeń, że w tym samym czasie zapewnimy rozwój naszej gospodarce. To po prostu koszt, który trzeba ponieść. Oczywiście trzeba przy tym dbać, żeby jak najwięcej wydawać na polską produkcję i przede wszystkim pilnować dyscypliny wydatków publicznych, bo takie zakupy to groźba korupcji i marnotrawstwa środków - konkluduje prof. Tomkiewicz.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl