Polskie spółki energetyczne w specjalnej kampanii informacyjnej przekonują, że za 60 proc. średniej ceny prądu odpowiadają koszty uprawnień do emisji CO2 wynikające z polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Polityka klimatyczna UE skutkuje drogą energią i wysokimi cenami — wynika z plakatów.
Eksperci zwracają uwagę, że na billboardach informuje się o "kosztach produkcji energii", a to nie jest równoznaczne z tym, co ostatecznie Polacy widzą na rachunkach. Osoba niezorientowana w temacie może więc łatwo dojść do wniosku, że opłata klimatyczna odpowiada za 60 proc. naszych wyższych rachunków. Przekaz dodatkowo wzmacnia rysunek żarówki, z którego można wyciągnąć wniosek, iż gdyby nie koszty uprawnień do emisji, to rachunki byłyby o ponad połowę mniejsze.
Kontrolowany przez Skarb Państwa PGE, największy dostawca prądu w Polsce, informuje z kolei na swojej stronie internetowej, że "wzrosty uśrednionych stawek spowodowane są głównie gwałtownymi skokami cen uprawnień do emisji CO2".
70 proc. wytwarzanej w Polsce energii pochodzi z elektrowni węglowych. Elektrownie te kupują uprawnienia do emisji CO2, które w tym roku drastycznie wzrosły. W ciągu ostatniego roku koszt emisji wzrósł prawie trzykrotnie od ok. 30 euro do blisko 90 euro za tonę. W konsekwencji koszt wytworzenia energii elektrycznej składa się w większości z kosztu CO2 - czytamy.
Podobną narrację przyjęli najważniejsi politycy w kraju. - W cenie energii elektrycznej co najmniej połowa to koszty polityki klimatycznej Unii Europejskiej — mówił w ubiegłym tygodniu premier Mateusz Morawiecki. W taki sposób wypowiada się też minister aktywów państwowych Jacek Sasin. - Dziś ponad 60 proc. rachunku, który każda polska rodzina płaci za prąd, to są opłaty unijne m.in. za emisje CO2 - zaznaczył w styczniu.
Ceny prądu w Polsce
Z takim stawianiem sprawy nie zgadzają się urzędnicy Komisji Europejskiej, którzy mówią nam nieoficjalnie, że to "zwykłe kłamstwo i manipulacja". Jak podkreślają, na cenę prądu w Polsce składają się koszty wytwarzania energii (tutaj mieszczą się uprawnienia do emisji CO2), ale także koszty wynikające z wykorzystania sieci przesyłowej, a także krajowe podatki i inne opłaty.
Wskazują, że samo wytworzenie energii stanowi ok. 32 proc. ostatecznej ceny. To 60 proc. z rządowej kampanii odnosi się właśnie do tej części, czyli do kosztów wytworzenia energii. Z kolei, jeśli chodzi o rachunki Polaków, to zdaniem Komisji Europejskiej cena uprawnień do emisji CO2 przekłada się nie na 60, a 20 proc. ceny.
Jasno sprawę postawił Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład. - Polityka unijna nie jest odpowiedzialna za 60 proc. rachunków za energię. Niektórzy operują taką liczbą, przeinaczając sens dyskusji i pomijając fakt, że znaczna część rachunku za energię składa się z kosztów jej przesyłu, podatków krajowych i innych opłat, a opłata za emisje dwutlenku węgla nie trafia do Brukseli, tylko bezpośrednio do polskiego budżetu — podkreślił.
Z wyliczeń Brukseli wynika, że z tytułu ETS polski budżet został w ubiegłym roku zasilony kwotą 28 mld zł. Od 2013 r. jest to natomiast 64 mld zł. Pieniądze te powinny być inwestowane w modernizację i dekarbonizację polskiej energetyki, co przełożyłoby się m.in. na niższy udział ETS w cenach prądu, a w konsekwencji — niższe rachunki.
Tymczasem — jak wyjaśniają unijni urzędnicy — Polska na cele związane z klimatem (np. programy Czyste Powietrze i Mój Prąd) wydała minimum wymagane przez Unię, czyli 50 proc. - Są kraje w UE, które wydają od 70 do nawet 100 proc. tych wpływów — podkreślają urzędnicy.
Efekt widać jak na dłoni. Jak wylicza KE, od 2005 r. emisje w Polsce zmniejszyły się o 8 proc., co jest jednym z najgorszych wyników w Unii Europejskiej (średnia dla całej UE wynosi 27 proc.). Gorzej jest tylko na Litwie, gdzie redukcja wynosi jedynie 4 proc.
Jak obniżyć ceny prądu?
Jak zauważa think tank energetyczny "Forum Energii", przekaz formułowany przez spółki energetyczne i rząd przynosi wiele szkody – odwraca uwagę od fundamentalnych problemów polskiej energetyki i oddala nas od rozwiązań, które skutecznie mogą powstrzymać wzrost cen.
Wyjaśnia jednocześnie, że rachunek za prąd składa się z szeregu pozycji, gdzie ponad połowę stanowi koszt energii elektrycznej. Kolejna pozycja, odpowiadająca za jedną trzecią rachunku, to opłaty dystrybucyjne – głównie za korzystanie z sieci.
"W rachunku zawarte są również inne opłaty wynikające ze wspierania inwestycji np. opłata kogeneracyjna (0,5 proc.) lub OZE (0,1 proc.), lub ze starych zobowiązań (rozwiązania kontraktów długoterminowych KDT) – tzw. opłata przejściowa. Nowym składnikiem ceny jest opłata mocowa, płacona elektrowniom za to, że są w systemie. To ponad 6 proc." - wyjaśniają eksperci.
Dodają, że istotną pozycją są obciążenia podatkowe – VAT, który w poprzednich latach wynosił 23 proc., i akcyza w wysokości 5 zł/MWh. "W ramach tzw. tarczy inflacyjnej rząd zniósł akcyzę, a VAT obniżył do 5 proc." - przypomina Forum Energii.
Z obliczeń think tanku wynika, że uśredniony koszt CO2 to ok. 23 proc. łącznej ceny energii elektrycznej w taryfie G11.
Eksperci wyjaśniają, że ceny prądu dla gospodarstw domowych przez lata utrzymywały się na relatywnie niskim poziomie. Było to efektem niewielu inwestycji w energetyce, niskiej ceny CO2 i polityki taryf prowadzonej przez Urząd Regulacji Energetyki. Rachunki za energię zaczęły rosnąć w 2020 r.
Dlaczego? "Wzrost cen jest spowodowany zwiększeniem zapotrzebowania na energię elektryczną (wynikającym z gwałtownego odbicia gospodarczego — red.), kosztów produkcji energii elektrycznej (m.in. cen gazu i węgla), kosztów CO2 i kosztami systemów wsparcia (m.in. opłaty mocowej i kogeneracyjnej) oraz zwiększeniem stawek sieciowych" - czytamy.
Fit for 55. Rząd chce negocjować
Mimo to rząd zdaje się problemów na własnym podwórku nie zauważać i konsekwentnie przerzuca odpowiedzialność na Brukselę. Oprócz systemu ETS atakuje również unijny pakiet Fit for 55, który ma na celu zredukowanie do 2030 r. emisji gazów cieplarnianych w UE do 55 proc. względem poziomu z 1990 r.
W tej sprawie wypowiedział się nawet prezes PiS Jarosław Kaczyński, który stwierdził, że "próbuje się narzucić takie tempo, które nie doprowadzi do tego, że Polska będzie miała mniejsze emisje, tylko doprowadzi do tego, że — używając znanego powiedzenia — pójdziemy z torbami".
Rzecznik rządu Piotr Müller poinformował z kolei, że Polska buduje koalicję państw, które sprzeciwiają się niektórym rozwiązaniom z Fit for 55, bo — jak podkreślił — chcą one przesunąć ciężar transformacji energetycznej na osoby mniej zamożne.
Zdaniem Forum Energii, brak realnych rozwiązań, które w perspektywie kolejnych miesięcy i lat mogą ograniczyć koszty energii, będzie tylko pogłębiać problem. "A jest nim wiek elektrowni, jedno z najwyższych na świecie uzależnienie od węgla oraz niewystarczający poziom niskoemisyjnych inwestycji" - oceniają i dodają:
Zamiast planować modernizację sektora, dyskusja koncentruje się na tym, "czyja to wina" i jak wyjść z systemu handlu emisjami CO2. Jest to droga, która prowadzi donikąd.
Podsumowując, eksperci zwracają uwagę, że tworzy się ostatnio w Polsce wrażenie, iż w związku z sytuacją możemy się nie transformować i wrócić do starego modelu energetyki. "To jest droga, która donikąd nie prowadzi. Tylko nowoczesna, konkurencyjna i niskoemisyjna energetyka pomoże Polsce ograniczyć koszty energii. Brak transformacji, a nie polityka klimatyczna będzie windować ceny energii" - zaznaczają.