Wraca temat skokowych podwyżek rachunków. Powód? Zgodnie ze stanem na dziś, obniżone ceny energii mają obowiązywać tylko do końca czerwca tego roku.
Pod koniec 2023 r. Sejm przyjął ustawę przedłużającą niższe ceny energii do połowy 2024 roku. Zapisane w niej rozwiązania nazywane są potocznie tarczami energetycznymi. Było to konieczne, aby Polacy nie odczuli w portfelach ogromnego skoku cen.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wkrótce po tej decyzji wyszło na jaw, że w budżecie przygotowanym przez rząd PiS, nad którym pracował rząd Donalda Tuska, nie ma pieniędzy na ten cel. Z informacji, którą money.pl uzyskał od Ministerstwa Klimatu i Środowiska, wynikało, że na dopłaty zabrakło łącznie 7,9 mld zł. Więcej piszemy o tym TUTAJ.
Poprzedni rząd pozostawił jednak swoim następcom specjalny mechanizm, zgodnie z którym brakujące pieniądze na dopłaty do tarcz energetycznych mogą być pokrywane z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który umożliwia wypłatę środków poza budżetem. Obecny rząd musiał sięgnąć po te pieniądze.
Teraz wracamy jednak do punktu wyjścia. Po czerwcu trzeba liczyć się ze znacznym wzrostem cen. W niektórych przypadkach podwyżki mogą sięgnąć nawet 80 proc.
Kto najbardziej odczuje podwyżki cen prądu?
Z analizy, którą przygotowała dla nas firma Optimal Energy (porównywarka na rynku energii), wynika, że w największym stopniu odczują je gospodarstwa domowe z dwóch grup.
Pierwszą są gospodarstwa domowe, które rocznie zużywają około 1500 kWh. W przypadku rodziny składającej się z dwóch osób, mieszkającej np. w dwupokojowym mieszkaniu w bloku, cena prądu może wzrosnąć o prawie 80 proc. w porównaniu do obecnych (zamrożonych) stawek.
Najbardziej mogą odczuć to gospodarstwa domowe, które mieściły się w rządowych limitach. Dla nich może być to duży szok – przyznaje Łukasz Czekała, prezes Optimal Energy, w rozmowie z money.pl.
Duży wzrost może także dotyczyć rodzin, których roczne zużycie prądu wynosi ok. 4000 kWh. W przypadku czteroosobowej rodziny, która mieszka w domu o powierzchni blisko 150 mkw., wzrost opłat za energię może sięgnąć ok. 57 proc. w porównaniu z tym, co płacą teraz.
Nasz rozmówca liczy jednak na to, że dla niektórych grup, w tym szczególnie narażonych na ubóstwo energetyczne, pojawi się rządowe wsparcie. – Można założyć, że ta pomoc będzie oferowana np. w formie dodatku socjalnego dla osób, które na co dzień liczą się z każdą złotówką – podkreśla.
Z szacunków firmy Optimal Energy wynika, że wzrost cen energii w mniejszym stopniu dotknie użytkowników pomp ciepła. Dlaczego?
– Chodzi o punkt odniesienia. Te osoby odczuły wzrost cen już w poprzednim roku, ponieważ w ich przypadku założony limit cen prądu był za niski. Dodatkowo te osoby były rozliczane według opłat dystrybucyjnych zatwierdzonych na 2023 rok – wyjaśnia Łukasz Czekała.
Scenariusz nieunikniony. "Sami nawarzyliśmy piwa"
Artur Sarosiek, dyrektor zarządzający w Energy Solution, wskazuje, że w okresie ostatnich 12 miesięcy kontrakty terminowe na zakup energii elektrycznej spadły o około 40 proc. Obecnie wycena hurtowa kontraktów na zakup energii na drugie półrocze 2024 r. wynosi około 400 zł za MWh (netto).
Nasz rozmówca szacuje, że w związku z tym cena energii wraz m.in. z podatkiem akcyzowym oraz dodatkowymi narzutami sprzedawców energii powinna wynieść na konkurencyjnym rynku około 600 zł za MWh netto (0,74 zł/kWh brutto).
Należy brać pod uwagę, że wskazana wycena obowiązuje przy założeniu pełnej kontraktacji energii w obecnym momencie. Zakładając, że sprzedawcy energii uzupełniali swój portfel zakupu energii w dłuższym horyzoncie czasowym, średnia zakupu energii będzie więc wyższa niż obecne wyceny – przewiduje Sarosiek.
Łukasz Czekała przypomina, że mechanizmy urzędowej regulacji cen energii zaczęto wprowadzać już od 2019 r. – Od tego momentu państwo w praktyce dopłaca do cen energii – wskazuje.
Nawarzyliśmy piwa sami i to od 2019 r. Wówczas rząd zdecydował się po raz pierwszy zamrozić ceny z powodu wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 – mówi Czekała.
Jego zdaniem, gdyby interwencji państwa nie było, wzrost opłat byłby bardziej "wypłaszczony".
– Ceny rosłyby z roku na rok, ale na pewno nie tak skokowo. Takie podwyżki byłoby znacznie łatwiej zaakceptować. Obecny skok cen, związany z powrotem do wolnorynkowych zasad, będzie bardziej widoczny – dodaje nasz rozmówca.
Przypomnijmy: sześć lat temu ówczesne Ministerstwo Energii przygotowało ustawę, która umożliwiała wypłacanie rekompensat za drożejący prąd. Objęła ona gospodarstwa domowe, a także małe i średnie firmy. Pieniądze na ten cel pochodziły m.in. ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, budżetu oraz wpływów z innych środków publicznych. Kosztowało to wówczas 9 mld zł. Eksperci już wtedy prognozowali, że po okresie regulowanych cen rachunki za energię wystrzelą.
"Nie może być tak, że państwo do wszystkiego dopłaca"
Rezygnacja z tarcz energetycznych (chodzi nie tylko o dopłaty do prądu, ale także gazu i ogrzewania) staje się teraz wyzwaniem dla nowego rządu. Niedawno w tej sprawie zabrał głos m.in. Ryszard Petru, poseł Trzeciej Drogi, który powiedział wprost, że państwo nie powinno ciągle dopłacać do cen energii.
Jeśli zamrozimy (ceny – przyp. red.) na kolejne pół roku, to znów między grudniem a styczniem będzie pytanie, co zrobimy od przyszłego roku. Nie może być tak, że państwo do wszystkiego dopłaca – ocenił.
Co jest zatem alternatywą? Jego zdaniem potrzebny jest okres przejściowy w powrocie do przywrócenia cen rynkowych dla gospodarstw domowych. W tym czasie należałoby pomyśleć o państwowym wsparciu dla najbardziej potrzebujących – sugeruje Ryszard Petru.
Z ostatnich informacji, które przekazała Paulina Hennig-Kloska, szefowa resortu klimatu, wynika, że pierwsze rozwiązania ws. ochrony gospodarstw domowych w drugiej połowie roku mają zostać zaprezentowane jeszcze w tym kwartale.
Będziemy chcieli chronić przede wszystkim te gospodarstwa, dla których jest to dużym wyzwaniem. Uboższą sferę społeczeństwa bądź gospodarstwa wielorodzinne będziemy chcieli objąć pomocą – zapowiedziała w styczniu.
Zapytaliśmy resort klimatu, na czym mają polegać te zmiany. Czekamy na odpowiedź.
To, że problem wysokich cen energii będzie wracał jak bumerang, jeśli Polska nie przyspieszy transformacji energetycznej, podkreślają nie tylko eksperci. W grudniu, tuż przed uchwaleniem przez nowy parlament przepisów o przedłużeniu tarcz, zwracał na to uwagę marszałek Szymon Hołownia.
Nie miejcie co do tego żadnych wątpliwości. Uwolnimy energię z wiatru w Polsce, tak samo jak energię ze słońca i polskiego atomu. Możecie być tego pewni. Właśnie po to, żebyśmy za rok, dwa lata i trzy nie musieli w pośpiechu uchwalać kolejnych ustaw mrożeniowych. Właśnie dlatego musimy to zrobić – mówił Hołownia na konferencji prasowej na początku grudnia.
90 mld zł z uprawnień do emisji CO2
Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej, podobnie jak Ryszard Petru, uważa, że ingerencja państwa w ceny na rynku energii nie może trwać w nieskończoność.
Z powodu wielu uwarunkowań w naszym rejonie Europy musimy liczyć się z tym, że ceny energii będą w dalszym ciągu rosły. Zwłaszcza w takich krajach, w których miks energetyczny ma niewielki udział OZE – podkreśla.
On również dodaje jednak, że odejście od regulowanych cen trzeba rozłożyć w czasie.
Ekonomista przypomina, że ważną pozycję w naszych rachunkach stanowi opłata za uprawnienia do emisji CO2. Tymczasem w ciągu ostatnich lat polski budżet zarobił na sprzedaży uprawnień do emisji CO2 już niemal 90 mld zł.
– Nasze państwo ma z tego tytułu potężny zastrzyk gotówki. Te pieniądze powinny być przeznaczone w pierwszej kolejności na transformację energetyczną, zamiast tego "przejadamy" je na inne cele – mówi Piotr Soroczyński.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl