darson
/ .* / 2004-08-20 11:05
Jeszcze jeden artykuł utyskujący na kondyncję polskiego szkolnictwa wyższego. Jest źle. Tak i owszem, wszyscy o tym doskonale wiedzą. Wiedzą o tym również pracownicy nauki, albo mniej elegancko, wyrobnicy nauki polskiej. Z pewnościa nie jest tak wszędzie i zawsze, ale jest w wystarczająco wielu wypadkach by bić na alarm. Problem jest jednak znacznie głębszy bo sięga już początków edukacji młodego Polaka - szkoły podstawowej, średniej a w końcu i tej wyższej. Jest zadziwiające jak w ciągu 14 lat polskiej transformacji ustrojowej uczelnie wyższe sa w dalszym ciągu ostatnim bastionem PRLowskich układów. Ci sami profesorowie, którzy reformowali wszystko i wszystkich jakoś zapomnieli, że i oni sami powinni sie zreformować. Mysle tu o dożywotnich synekurach profesorskich, które powinny być już dawno zastapione kontraktami. Systemy egzaminacyjne i bezwzględne eleminacja osób, które nawet na tytuł magistra nie zasługują też by sie przydały. Cały ten układ podtrzymuje, jak słusznie zauważył autor artykułu, pieniądz. I nic w tym złego, że pieniądz. Rzecz w tym, że ten pieniądz jest marnotrawiony. Inną sprawą jest, że na zachodzie Europy jest takich szkół również wiele. Przykładem może byc pewna uczelnia w Londynie, w której studiowała dość pokaźna liczba studentów z Polski. Uczelnia (zdaje sie, że juz ja zlikwidowano) to za dużo powiedziane. Interes byl banalnie prosty. Studenci z Polski płacili czesne, a uczelnia dawała im "alibi" na pobyt w Anglii. Studenci miast pobierać wiedzę, pracowali na czarno w londyńskich pubach i na budowach. Studenci zarabiali funty, a uczelnia utrzymywała sie za ich czesne wydając im na koniec dyplomy. Pewnie i autor artykułu niejednokrotnie dostawał pocztą emailową oferty tego typu uczelni oferujących doktorat w jeden rok. Problem jest jednak poważny ponieważ drenaż mózgów trwa. W ostatnim roku z państw starej Unii wyemigrowało do USA, aby podjąć tam prace naukową, ok. 85 tys. doktorów i doktorantów. (Z samych tylko Niemiec 18 tys. + 6 tys.) Ocenia się, że do 2010 roku liczba ta może osiągnąć 500 tys. ludzi z przygotowaniem naukowym. Naturalne jest, że ludzie zdolni i dobrze wykształceni będą emigrować z Polski do zachodniej Europy by zapełnić te "pustostany". Kto jednak zostanie w Polsce i kto będzie budował przyszłość naszego kraju? Czy nie staniemy w sytuacji, którą mieliśmy po wojnie i w sposób sztuczny zaczniemy mnożyć naukowców jak króliki z kapelusza? Myślę, że bez radykalnej reformy polskiej nauki nie da się zrobić nic, co by skończyło z przypadkami opisanymi w artykule. Tylko kto ma to zrobić? W kraju, w którym korporacje zawodowe same decydują o swoim reformowaniu, jest to chyba niemożliwe.