Kiedyś, gdzieś przeczytałem że obracanie pieniędzmi na giełdzie powinno byc nudne - wtedy nazywa sie to inwestowaniem (robią to profesjonaliści i dzięki skrupulatnym wszechstwonnym analizom systematycznie powiekszaja kapitał). natomiast kiedy wciaga i przynosi emocje to wtedy to jest GRA (to to co robi wiekszość małych "inwestorów"). Jest to gra jak kazda inna choć może ciekawsza (i niebezpieczniejsza) bo w realu. Żeby nie odcisnęła pietna na innych aspektach życia (np. osobistym) proponuje ogrniczyć jej zasięg finansowy. Może to wygladać np. tak:
Krok 1
Inwestuje niezbyt dużą kwotę (taka z której stratą jestem w stanie się pogodzic i nie ucierpina tym znaczaco budżet domowy, ale dajacą jakieś możliwosci inwestycyjne). Np. 1000 PLN
Krok 2
Wariant 1 Inwestuje pieniądze z sukcesem i pomnażam je. Kiedy osiagam "górną granicę zysku" czyli kapitalizacja moich inwestycji sięgnie np. 2000PLN, wypłacam cały zysk (1000PLN) i zabieram dziewczynę na wycieczkę (kilka dni) żeby odetchnąc od GRY. Po powrocie zaczynam od nowa inwestowac swoje 1000 PLN
Plusy: nie pozwalam sobie żeby się zbytnio nakręcic i stracić z horyzontu to co jest naprawdę ważne, dzięki górnej granicy GRA poostaje GRĄ a nie sposobem na życie, łączę przyjemne z pożytecznym
Wariant 2 Tracę wszystkie pieniądze. Robię sobie z giełdą minimum 6 miesięcy przerwy
Plusy: przerwa pozwola mi ochłonąć, zdystansować się i zastanowić czy dalej chę sie w to bawić
Polecam tę metodę przemyśleniu i zapraszam do jej wspólnego jej omówienia.
Pozdrawiam
P.S. Nie wiem czy stracic na pierwszej inwestycji to takie nieszczęście. Weryfikuje to czy się do tego ludzie nadają, a jeśli tak to "kubeł zimnej wody" uczy ostrożności, która w efekcie przekłada się na zysk a o to przecież chodzi...