Oszolomowaty
/ 193.110.130.* / 2012-10-22 12:04
Cos o czym KIk wolałby nie wiedzieć:
"...Lech Kaczyński miał rację
Sąd Rejonowy w Katowicach kilka dni temu skazał Mariusza S., byłego wiceszefa katowickiej delegatury UOP, za utrudnianie śledztwa w tzw. aferze Centrozapu. Po zatrzymaniu w 2001 r. bronił go ówczesny premier Jerzy Buzek, doprowadzając do dymisji Lecha Kaczyńskiego pełniącego wówczas funkcję ministra sprawiedliwości.
Wyrok był zaskoczeniem dla byłego ministra Janusza Pałubickiego. – Nie zmieniam mojej oceny tej sprawy, bo nie znam żadnych nowych informacji i przesłanek takiej decyzji sądu – powiedział koordynator służb specjalnych w rządzie premiera Buzka.
Sprawa dotyczy wydarzeń sprzed 11 lat. Doniesienie do Urzędu Ochrony Państwa złożył jeden z pracowników Centrozapu, który podejrzewał, że z firmy wypływają wielkie pieniądze, stanowiące nielegalne źródło finansowania WSI – straty oszacowano na ok. 100 mln zł. Chodziło o sprzedaż przez Centrozap radiometrów oraz rosyjskojęzycznego oprogramowania o nazwie Katia do Hongkongu, Singapuru i Tadżykistanu. Oprogramowanie było bezwartościowe, ale oficjalnie wartość dostawy wynosiła 45 mln dol. W transakcjach uczestniczył łańcuch firm, m.in z Wiednia i Liechtensteinu – pieniądze były transferowane np. do Malezji, a prowizje do oficerów WSI zatrudnionych w Centrozapie.
Z raportu z likwidacji WSI wynika, że Centrozap był pod ochroną wywiadu wojskowego i pracowało w nim 19 oficerów WSI. Szefem firmy był wtedy Ireneusz Król, kilka lat później jeden z liderów katowickiej Platformy Obywatelskiej.
Według prokuratury kpt. Mariusz S. rozkazał podwładnym, by zbierali materiały niezwiązane bezpośrednio ze śledztwem, potem polecił wyłączyć je z akt postępowania. Miał też grozić naczelnikowi wydziału śledczego katowickiej delegatury UOP zwolnieniem z pracy, jeśli byłemu prezesowi Centrozapu Henrykowi M. zostaną postawione zarzuty. Prokuratorzy podejrzewali również, że spotkał się z Henrykiem M., by uprzedzić go o możliwym zatrzymaniu. Gdy śledczy zażądali dostępu do materiałów UOP-u, w tym do służbowego komputera, S. odmówił, co ostatecznie spowodowało jego zatrzymanie i aresztowanie. Kiedy od tej decyzji odwołał się jego obrońca, areszt został uchylony. Co ciekawe, w trzyosobowym składzie sędziowskim, który podjął tę decyzję, był sędzia Ryszard Milewski, który dał się poznać jako dyspozycyjny sędzia (nagranie rozmowy Milewskiego z rzekomym urzędnikiem z Kancelarii Premiera Donalda Tuska w sprawie aresztu Marcina P., prezesa Amber Gold upubliczniła we wrześniu „Gazeta Polska Codziennie”).
W 2001 r. w obronie S. wystąpili szefowie innych delegatur UOP-u, którzy za niego poręczyli. Ówczesny koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki zarzucił prokuraturze łamanie prawa, a premier Jerzy Buzek stwierdził, że działania śledczych naruszyły spokój społeczny i zmniejszyły poczucie bezpieczeństwa, a nawet przeszkadzają w chwytaniu przestępców.
Odpierając zarzuty, Lech Kaczyński, ówczesny minister sprawiedliwości, w liście do premiera Buzka napisał: „Na słowa potępienia, a nawet dymisję, zasłużyłbym wtedy, gdybym powstrzymał działania wymiaru sprawiedliwości wobec oficera UOP, lub też nakazał czynności, które mogłyby pracę tego wymiaru sprawiedliwości utrudnić. Nie uczyniłem tego, a więc wywiązałem się z moich konstytucyjnych obowiązków. Niestety, po zatrzymaniu funkcjonariusza UOP miały miejsce wydarzenia, które wskazują na to, jak słabo umocowana jest w Polsce ciągle praworządność, jak mocno oddziałują wzorce dawnego systemu. Z najwyższym zdumieniem konstatuję, że Pan Premier nie tylko nie ukrócił działań w oczywisty sposób kwestionujących zasady praworządności i nie wyciągnął wniosków wobec ich sprawców, ale w dużej mierze je poparł, chociażby poprzez wyrażanie chęci złożenia poręczenia”.
Premier Jerzy Buzek zdymisjonował Lecha Kaczyńskiego z funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Kilka dni temu Mariusz S. został skazany na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę. Po latach okazało się, że śp. Lech Kaczyński miał rację.
..."