zioma
/ 131.130.16.* / 2006-03-11 17:43
Jan P. w skupieniu obgryzal olowek siedziac w kuchni nad pusta kartka. "Wez sobie - Pajac" rzucila znad dymiacego gara z kapucha jego lepsza polowa. Jan P. nie odpowiedzial jednak na zaczepke. Mial na glowie wazniejsze sprawy. Oto zostal wezwany przed oblicze Komisji Agentury Sledczej Towarzystwa Redaktorow Aperiodykow, Telewizji Oraz Radia (w skrocie KASTRATOR). Przesluchanie mialo sie odbyc lada dzien i Jan P. juz czul co bedzie na tapecie. Komisja z pewnoscia zapragnie odtajnic jego prawdziwe nazwisko ukryte dotad pod wygodna ksywka "P.". Jan P. gotow byl jednak ukryc ta informacje za wszelka cene. A raczej za jakas falszywka, nad ktora wlasnie pracowal. "Zawsze mozesz sobie wziac moje panienskie" padlo z pelnych bigosu ust Genowefy P. "No wiesz?! - Pigwa!" zachnal sie Jan P. "Nie tato, nie... wez sobie - Paskuda" wlaczyl sie do dyskusji jego najmlodszy. "Albo nie, wiem ... Pocwara" zaseplenil radosnie. "Albo nie tato, wez sobie ... P*********" zarechotal trzymajac sie dla bezpieczenstwa framugi. "A podziesz ty!!!" szczeknal Jan P. przeganiajac latorosl, ktora wybiegla z kuchni wysypujac ze smiechu gromade bakow. "Z kim ja pracuje" westchnal pod nosem Jan P. W istocie, jego master plan byl juz gotow i reszta rodziny wprowadzala tylko dekoncentracje. Jan P. wiedzial, ze nie bedzie gladko. Dlatego oprocz falszywki opracowal jeszcze zmylke, czyli tzw. decoy.
Byl dobrej mysli. Wiedzial ze musi sie udac.
Dobry nastroj Jana P. topnial wraz z odlegloscia do gmachu w ktorym odbywaly sie przesluchania Komisji. Walka z ciezkimi mosieznymi drzwiami odebrala mu resztki energii zyciowej. A krete marmurowe schody wywolaly masywny atak zadyszki. "Wreszcie prosta" westchnal Jan P. widzac dlugi korytarz i strzalke informacyjna "Gady tedy". "Ale wystroj" pomyslal wchodzac w dlugi tunel wylozony lustrami. Sciany i sufit pokrywaly zwierciadla ustawione pod roznymi katami. Nawet posadzka byla wypolerowana na glanc. Koniec korytarza uwienczony byl Krysztalowa Komnata, w ktorej za szklanym biurkiem siedzialo szacowne gremium. "Prosze siadac" uslyszal Jan P. i spoczal na przezroczystym taborecie. Koszmarny bol przeszyl Jana P. na wskros. Nie dostrzegl, ze "dla wygody" taboret zostal posypany tluczonym szklem. "Godnosc?" spytal uprzejmie Przewodniczacy Komisji wpatrujac sie z luboscia w grymas twarzy Jana P. "Nazywam sie Jan Patriota" odparl Jan P. probujac zmienic delikatnie pozycje na stolku. Przewodniczacy spojrzal na oblesnego tlusciocha, ktory chyba byl Sekretarzem. Grubas zerknal na Przewodniczacego i... obaj rykneli smiechem. Jan P. ze zdumieniem zauwazyl ze w okolicach krocza tlusciocha szybko rozprzestrzenia sie mokra plama. Wkrotce spod jego buta wyruszyl zolty potop, ktorego struzka dotarla nawet pod taboret Jana P. "Nie moge..." rzezil Przewodniczacy. "Sorry..." trzasl sie grubas, a kazdy podryg olbrzymiej galarety z nozek odbijal sie fala w kaluzy, ktora gromadzila sie pod stolkiem Jana P. "No dobra..." otarl lzy Przewodniczacy, "... Nazwisko."
"Nazywam sie Jan Patriota" powtorzyl Jan P. zwierajac cala moca miesnie posladkow. Przewodniczacy tym razem nawet sie nie usmiechnal. Zgrabnym ruchem paluszka nacisnal guzik i stala sie jasnosc. Swiatlo tysiecy lamp odbite od szklanej masy skoncentrowalo sie dokladnie w miejscu gdzie siedzial Jan P. "Oho.. robi sie goraco" pomyslal Jan P. i otarl pot z czola. "Czacha dymi" stwierdzil lakonicznie, widzac obloczki pary uchodzace z czerepa. Po paru sekundach poczul, ze gotuje sie na serio. "Stop!" wrzasnal jak oparzony Jan P. "Nazywam sie Judasz Pinkus!". "Moje prawdziwe nazwisko to Judasz Pinkus!". Zar zniknal jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Przewodniczacy kiwnal porozumiewawczo do zezola, ktory dotad ukrywal sie za laptopem. Zezol rzucil sie na kompa i z zacieciem zatlukl w klawisze. Po chwili pokiwal tylko przeczaco glowa. Przewodniczacy spojrzal na ekran i zwrocil swa zatroskana twarz w strone Jana P. "Prosze Pana. Nigdy i nigdzie nie bylo czlowieka o nazwisku Judasz Pinkus. Ja rozumiem, ze chcialby Pan dolaczyc do wybitnego grona, ale ten strzal byl trafiony-zatopiony. Ja naprawde prosze Pana o podanie swych danych osobowych. W przeciwnym razie moze Pan stad po prostu WYPAROWAC". Jan P. nigdy w zyciu nie slyszal jeszcze tak dlugiej wypowiedzi. "Pe" szepnal zmieszany spuszczajac glowe. "Co?" indagowal Przewodniczacy. "Pe-e. Nazywam sie Jan Pe" chrzaknal niepewnie Jan P. "Pe?" zapytal Sekretarz, "moze Pe-dal?" dodal z glupia frant. "Nie. Samo - Pe" odparl cicho Jan P. Duzo by dal za to "dal". Tak ladnie by wygladal w Tiszercie Dla Wolnosci: "Jestem Pedal". Niestety, za jego imieniem stalo tylko gole, bezwstydne, nic nie znaczace "Pe". "Zgadza sie." zwienczylo ponowny stukot klawiatury sapniecie zezola. "Jan Pe. Urodzony. Ojciec, matka. Studia w Moskwie. Stypendium Sorosa w Stanach. Zgadza sie." Jan P. poczul sie jak na widelcu. Z niepokojem spojrzal na kaluze czekajac na kolejny przyplyw szyderstw. Nic jednak nie nastapilo. Na sali zapanowala konsternacja. Jan P. podniosl wzrok czekajac na cios. Zamiast tego dostrzegl, ze zezol chowa sie szybko za laptopa, a Przewodniczacy i Sekretarz z zazenowaniem ogladaja swoje buty. W koncu Przewodniczacy przelamal sie i spojrzal prosto w oczy Jana P. Chcial cos powiedziec, ale Jan P. poczul, ze dzieje sie cos strasznego. W glebi duszy Przewodniczacego czaila sie litosc i wspolczucie. Jan P. nie mogl byc gotow na tego rodzaju emocje. Zamrugal zdziwiony. Potem jeszcze raz. I do oczu naplynely mu lzy. Wrzechogarniajaca fala rozczulenia rozlala sie po jego ciele. Widzac to Przewodniczacy zmieszal sie jeszcze bardziej i nie byl w stanie wydusic nawet slowa. Niesiony olbrzymim ladunkiem nieznanych sobie uczuc Jan P. zerwal sie ze stolka. Czujac wzbierajacy szloch rzucil sie ku wyjsciu. "Kurde... szkoda faceta" uslyszal jeszcze za plecami nabierajac rozpedu. W korytarzu ryczal juz na calego. Pedzil na oslep wsrod luster znaczac swoj slad struga lez. Dopiero swieze powietrze troche ukoilo jego nerwy. Ludzie na chodniku zaczeli sie ogladac, wiec Jan P. musial jakos ochlonac. Po wykonaniu paru glebszych wdechow byl juz gotow by zostawic ta przygode za soba. Niestety, nagle nad nim otworzylo sie okno i ujrzal w nim oblesna twarz Sekretarza. "Panie Pe! Zapomnial Pan zaswiadczenia!" - krzyknal tluscioch machajac w powietrzu karteluszkiem. Tego bylo juz dla Jana P. za wiele. "Wsadz se je w du.." - wrzasnal wsciekly, ale ostatnia sylaba uwiezla mu w gardle.