madmarx
/ 217.113.228.* / 2009-08-11 16:57
Kiedyś byłem fanatycznym zwolennikiem prywatyzacji, ale teraz jak skończyłem
studia, zacząłem pracować mam trochę inne zdanie. Już tłumaczę z jakich
powodów. Podkreślam jednak, że nie jestem przeciwnikiem prywatyzacji, po
prostu pewne doświadczenia skłoniły mnie to mniej fanatycznego podejścia.
Po pierwsze, argument o tym, że finanse państwa muszą zostać wspomożone przez
wpływy z prywatyzacji jest argumentem bardzo krótkowzrocznym. Jeżeli założymy,
że w tegorocznym budżecie rząd planuje uzyskać około 6 mld złotych z dywidend,
a jednocześnie mówi o tym, że z prywatyzacji może uzyskać 30 mld, to bardzo
łatwo policzyć, że już po 5 latach zyski z dywidend przekroczą jednorazowy
wpływ z prywatyzacji
Po drugie, owszem, zgadzam się, że prywatny właściciel potrafi podnieść
efektywność przejętej firmy, ale pytanie czy Polsce powinno zależeć na takim
podnoszeniu efektywności jak za moment opiszę. Jestem pracownikiem branży
energetycznej (podobno niedoinwestowanej i tylko zagraniczne koncerny mogą
przyjść z gotówką na inwestycje). Firma w której pracuję została
sprywatyzowana w 2005 roku. Przed prywatyzacją firma osiągała 20 milionów
zysku szeroko inwestując. W owym czasie modernizowano ok. 500 węzłów cieplnych
rocznie, modernizowano ok. 20 kilometrów sieci ciepłowniczej, prowadzono też
jakieś tam inwestycje w elektrociepłowniach, ale akurat na ten temat nie mam
danych. Firma zatrudniała wtedy jakieś 2300 osób. Po prywatyzacji, zagraniczny
właściciel, owszem podniósł efektywność, bo firma wypracowywała zysk rzędu
120-150 milionów, ale odbyło się to w dużej mierze kosztem tego, że z pracy
odeszło ok. 500 pracowników, a inwestycje ograniczono mniej więcej do poziomu
150 modernizowanych węzłów i 5 kilometrów modernizowanej sieci. W tym roku
zagraniczny właściciel doszedł do wniosku, że 120 milionów zysku to dla niego
za mało i w warunkach kryzysu zażądał jego podwojenia. Firma więc znów
przycięła inwestycje tak, że modernizujemy całe 20 węzłów cieplnych i około
kilometra sieci rocznie!!! Z firmy zaś odejdą kolejni pracownicy.
Pomijam, że takie ograniczenie inwestycji od strony technicznej jest
zabójstwem dla firmy, bo za kilka - kilkanaście lat obecne zaniedbania będą
skutkować bardzo częstymi awariami, a kto wie czy nie koniecznością
zrezygnowania z zaopatrywania w ciepło niektórych części miasta. Zajmijmy się
czym podnoszenie efektywności firmy skutkuje dla polskiej gospodarki.
Wypracowany zysk w większości trafia za granicę, to raz. Ludzie nie mają
pracy, więc nie płacą podatków, nie wpłacają kasy do NFZ (NFZ ma mniej kasy na
leczenie), nie robią zakupów nakręcają koniunkturę innym firmom, itp.
Kooperujące firmy mają mniej pracy, mniejsze zyski, więc płacą mniejsze
podatki, ograniczają zatrudnienie, ludzie mają mniej pracy, robią mniejsze
zakupy, kolejne firmy mają mniej zamówień i tak w kółko.
Z powyższych doświadczeń i argumentów wynika, że prywatyzacja ma sens wtedy
kiedy prywatyzujemy coś, co nie daje nam zysków, ale nie ma sensu prywatyzować
kury znoszącej złote jaja tak jak KGHM.
Zaraz pewnie spotkam się z argumentami, że obecnie KGHM i państwowe spółki to
miejsce lokowania kolesi rządzącej partii, miejsce gdzie związki się panoszą.
I tu akurat macie rację, tego nie da się ukryć. Ale pytam, czy bardziej
niekorzystna dla Polski jest sytuacja opisana jak w przypadku mojej firmy, czy
te związki i lokowanie kolesi?
Inną stroną medalu, jest to, że gdyby politycy chcieli to z tym kolesiostwem
można by skończyć przez odpowiednie prawo, powoływanie zarządów spółek w
otwartych konkursach, gdzie różne grupy interesu miałyby wpływ na wybór władz.
Niestety mamy takich polityków jakich mamy i raczej nie ograniczą oni swoich
ambicji i chciwości. Związki też mogłyby być mniej fanatyczne, ale puki co
niestety nie są.