Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Były prezes PGNiG krytykuje rząd. I ostrzega: nie jest dobrze
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Były prezes PGNiG krytykuje rząd. I ostrzega: nie jest dobrze

(East News, Wojciech Strozyk/REPORTER)

- Europa prawie nic nie zrobiła - i to po trzech miesiącach od najazdu rosyjskiego - mówi Wirtualnej Polsce Piotr Woźniak, były prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, były Główny Geolog Kraju i minister gospodarki w pierwszym rządzie PiS. Przez lata prowadził PGNiG - spółkę skarbu państwa - a dziś wprost krytykuje rządzących oraz opieszałość UE. I ostrzega, że od politycznej propagandy jeszcze żaden problem nie został rozwiązany.

Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Rosja wciąż trzyma Unię Europejską za surowcowe gardło?

Piotr Woźniak*: Trzymała i trzyma. Szachowała i szachuje. W tej kwestii nie możemy się oszukiwać: nie jest dobrze, nawet jeżeli wiele się zmieniło, nawet jeżeli w niektórych europejskich stolicach politycy w końcu otrzeźwieli.

A dlaczego nie jest dobrze?

Unia Europejska - i prawie wszystkie jej kraje - wierzyła przez lata, że Rosja jest państwem, które dotrzymuje umów, a firmy takie jak Gazprom są tanim i solidnym dostawcą. I się pomyliła. A miała wiele lat na zmianę stanowiska. Nie skorzystała z szansy. Pomimo licznych deklaracji o "przebudzeniu surowcowym" i tak najbardziej poważne i najbardziej bolesne dla Rosji zmiany wciąż nie weszły w życie. Do Europy trafiał i trafia rosyjski gaz, rosyjska ropa i produkty pochodzące z ropy - np. olej napędowy i benzyny. Jeżeli do tej pory największymi sukcesami Unii Europejskiej w kwestii wprowadzania sankcji miałyby być kary dotykające indywidualnych osób - np. odmowa wiz europejskich dla umownych panów "Bykowa" czy "Trybowa" lub innych krezusów z Syberii, którzy nigdy z niej nie wyjeżdżali i nie planowali podróżować za granicę, to trudno mieć inną ocenę takich akcji. Odebranie konia wyścigowego z europejskiej stajni, albo zajęcie posiadłości na Lazurowym Wybrzeżu lub w Zurychu, to nie są sankcje przeciwko Rosji. To gra pozorów obliczona "pod publiczkę".

Coś się jednak ruszyło, porozumienie ws. dostaw części ropy już jest. Ma jej trafiać do Unii mniej.

Trzeba oddać sprawiedliwość, że Komisja Europejska zdobyła się na duże przewartościowanie ocen agresji rosyjskiej i zaproponowała pierwszy prawdziwy krok w sprawie sankcji na Rosję. Ale to, co 1 czerwca zostało wdrożone - w kwestii surowców - jest wciąż jeszcze niewystarczające.

Na liście zapowiadanych zmian jest embargo na rosyjską ropę, ale tylko tą sprowadzaną tankowcami. Ta, która dociera do UE niektórymi ropociągami jednak zostanie. Brzmi jak przełom.

Tylko, że to już szósty pakiet kar od momentu najazdu Rosji na Ukrainę. I to z wyjątkami.

Węgry do samego końca walczyły o bardzo długie wyłączenia z tych planów. Wszystkiego nie dostali.

Nie czas powątpiewać, ale musimy wszyscy uważnie obserwować przebieg najbliższego szczytu krajów członkowskich oraz sposób wykonywania decyzji retorsyjnych wobec Moskwy.

Czyli to nie wystarczy, żeby skutecznie uderzyć w rosyjską gospodarkę?

Po pierwsze - Rosja ma ogromne rezerwy finansowe w walutach obcych we własnym systemie bankowym, a także wyjątkowo duże rezerwy złota i innych kruszców kraju siebie. One pozwolą Kremlowi finansować wojnę przez długie miesiące. Po drugie - jeżeli chcemy mieć czyste sumienie, to musimy Rosję odciąć od bieżącego dopływu gotówki. A ta płynie, głównie z zachodu, każdego dnia i finansuje zbrodnie na Ukraińcach. Pieniądze, które płacimy firmom rosyjskim my - klienci w krajach Unii Europejskiej - za surowce, trafiają do budżetu armii rosyjskiej i służą do mordowania Ukraińców. Pozwalają produkować i kupować broń. Służą do płacenia żołdu - poborowym i zawodowym wojskowym i paramilitarnym dywersantom wynajętym przez Rosję do pacyfikacji Ukrainy. Jeżeli ktoś w Polsce gotował herbatę na kuchence gazowej, to opłacał rachunki i jednocześnie współfinansował reżim Władimira Putina. Jeżeli ktoś w Polsce tankuje samochód, to współfinansuje reżim Władimira Putina. Tak samo w Niemczech, Austrii albo na Węgrzech. Nie uwierzę, że rzeczywiście nie umiemy się przed tym obronić.

Nie jest to przesadne porównanie? Kowalski z Polski i Schmidt z Niemiec finansują agresję?

Wręcz przeciwnie. Jeżeli patrzymy na sprawę z pełną świadomością tego, ile pieniędzy wysyłamy do Rosji, to nie możemy myśleć inaczej. I uważam, że to moralnie naganne. Ta świadomość jest potrzebna, żeby podejmować dobre i przede wszystkim wiarygodne decyzje.

Może po prostu nie da się zrezygnować z tygodnia na tydzień - przy akceptowalnych kosztach - ze wszystkiego, co rosyjskie?

Ależ nie trzeba tego robić z dnia na dzień. Potrzebny jest dobry plan z rozsądnymi terminami wykonania, z harmonogramem, wybranymi priorytetami. A następnie - i to jest najważniejsze - jego konsekwentne egzekwowanie. Tylko bez relatywizmów, bez wyjątków, furtek i derogacji.

A to wszystko wstrzymuje wygoda, strach przed Rosją czy po prostu braki techniczne? W końcu gospodarki poszczególnych krajów Unii Europejskiej stoją od lat właśnie na tanich surowcach.

Wygląda na to, że zestaw chętnie używanych słów - takich jak innowacyjność, gospodarka 4.0 albo energooszczędność - wyrzucono nagle do lamusa, bo braki energii i drożyzna przywróciły stare priorytety. Wierzę jednak, że budowanie przewagi konkurencyjnej UE nie musi stać wyłącznie na tanich surowcach i w dodatku rosyjskich! Tak - rosyjskie rurociągi oplotły Europę z wielu stron, ale nie oznacza to, że trzeba machnąć ręką i powiedzieć sobie - próbowaliśmy, ale się nie da, bo nie jesteśmy w stanie zdobyć się na wysiłek.

Jedna sprawa to fakt, że Europa prawie nic nie zrobiła - i to po trzech miesiącach od najazdu rosyjskiego. Druga: w wielu kwestiach udaje, że nie widzi prawdy. Dyskusje prowadzone na temat kolejnych sankcji były dla mnie po prostu żenujące. A jeszcze bardziej ich wynik. Nawet wyniki ostatnich negocjacji w sprawie tzw. szóstego pakietu sankcji na Federację Rosyjską są zwyczajnie niewystarczające.

Dlaczego?

Mówimy o ropie, mówimy o gazie, mówiliśmy o węglu. Nie mówiliśmy w ogóle o gotowych paliwach i produktach naftowych, których co roku do Europy importujemy 170 mln ton właśnie z Rosji. Na liście sprowadzanych towarów są np. olej napędowy (diesel - red.) i benzyny silnikowe. Wszyscy udają, chociaż wiedzą doskonale, że z kierunku rosyjskiego do Europy trafia o wiele więcej produktów- drewno, nawozy, stal a co dopiero paliwa, za które wciąż Europa płaci.

Kraje Unii Europejskiej od wielu lat są w chronicznym niedoborze paliwowym - brakuje głównie oleju napędowego, ale również - choć w mniejszym stopniu - oleju grzewczego. Ten akurat powoli wychodzi z użycia, bo jest szkodliwy dla atmosfery, ale wciąż jest potrzebny. Koniec końców nie wystarcza nawet własnego paliwa lotniczego.

Rosjanie umiejętnie grali na tym polu przez lata. Budowali sobie silną pozycję negocjacyjną: pozycję jedynego dostawcy. Jednocześnie ograniczali i zniechęcali do jakichkolwiek inwestycji po stronie odbiorców. Zadajmy sobie pytanie: dlaczego nie ma w Europie wystarczająco dużo rafinerii?

A jest ich za mało?

W krajach Europy - i nie tylko UE - działa około 120 rafinerii. W samej europejskiej części Rosji jest ich 24. Rosjanie oferowali i oferują na tyle niską cenę za gotowe paliwa, że nie opłacało się inwestować w tę branżę. Wygodniej było importować. Dlatego przemysł rafineryjny w Europie bardzo podupadł.

Czy w takich warunkach jest w ogóle możliwe przestawienie się Europy z surowców rosyjskich na inne w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej?

Oczywiście, że tak. Można kupować nie tylko ropę surową, ale i paliwa z innych stron świata - też gotowe. Po drugie, istniejące w Europie rafinerie powinny pracować na 100 proc. zdolności przetwórczych a nie 70, 80 lub 90 proc. Musimy działać na 100 proc. możliwości, bo mamy 100 proc. potrzeb.

Działać na 100 proc. można zawsze, ale czymś trzeba te rury i rafinerie wypełnić. Jeżeli nie paliwem z Rosji, to skąd?

Źródeł gotowych paliw jest wyjątkowo dużo, na Rosji się nie kończy. Można kupować od dostawców w Ameryce Południowej, można kupować w Azji, w różnych miejscach świata, nawet w Afryce, a niekoniecznie w Rosji. Jeżeli ktoś mówi, że nie ma takiej drugiej ropy jak rosyjska, to po prostu kłamie. Ropy o takiej samej charakterystyce jest na światowym rynku dużo.

Wszystkich gatunków ropy jest ok. 2 tys. - a mówimy tylko o tych, które są w obiegu handlowym. I nie dajmy sobie mydlić oczu przez prezesów lub polityków, którzy mówią, że trzeba szukać idealnego zamiennika. Nie trzeba. Nie musi być idealny, tolerancja nowoczesnych instalacji jest bardzo duża i wciąż rośnie. Rafineria gdańska, należąca do Lotosu, jest tak wyposażona, że można tam wlać prawie wszystko… Mówiąc z przymrużeniem oka, tam i ze zsiadłego mleka wyszłyby gotowe paliwa.

Swoją drogą inwestor wchodzący do rafinerii gdańskiej, czyli saudyjskie Saudi Aramco, ma do dyspozycji gigantyczne centrum badawczo-rozwojowe, gdzie badane są możliwości optymalnego wykorzystania poszczególnych rodzajów i gatunków surowej ropy. To centrum mieści się w Moskwie, od 2018 roku jest na Uniwersytecie Łomonosowa.

Czyli Europie bez Rosjan może się udać? Zostawmy wolę polityczną, mówmy o samych aspektach technicznych.

I pod względem możliwości handlowania, i pod względem możliwości przerabiania, i pod względem dostaw Europa może funkcjonować bez rosyjskich surowców. Wszystkie surowce, które dziś importujemy z Rosji, możemy kupować z innych krajów. Trzeba to jednak zaplanować. W przypadku części krajów może trwać to dłużej, w przypadku niektórych krócej. Nie zmienia to jednak faktu, że trzeba zacząć od wiarygodnego planu.

I plan coś zmienia? Plan może upaść, gdy nie będzie działań.

Plan to już bardzo dużo. I trzeba go koniecznie ogłosić publicznie. To byłby wyjątkowo mocny sygnał w stronę Rosji - takie pragmatyczne pożegnanie. Rosjanie będą musieli wziąć to pod uwagę i skończą się ich kalkulacje, czy są w stanie rozbić Unię Europejską surowcami i jak przy tym zarobić na swoje wydatki wojenne.

A koszt takiej zmiany? Czy nie będzie aby na tyle duży, że w wielu krajach pojawi się pokusa, by po prostu się dogadać z Władimirem Putinem?

Czyli… wróćmy do biznesu? Raz na trzy lata Rosjanie będą wyciągać armaty, strzelać do niewinnych ludzi, napadać na sąsiednie kraje i potem mamy ot tak sobie, wracać do biznesu? Jak widzę takie pokusy, to puszczają mi nerwy. Bo "business as usual" w tym wypadku to zgoda na to, by mordować ludzi, by rozjeżdżać miasta czołgami, by bombardować Syrię, by atakować Ukrainę, by mordować dzieci w Charkowie. I w takich warunkach ktoś śmie mówić, że przyjdzie dzień powrotu do biznesu?

Koszt zmiany jest ważny, dlatego rezygnacja z rosyjskich surowców musi być zaplanowana, ale… to nie przerasta możliwości intelektualnych brukselskich urzędników i Komisji Europejskiej. Tam pracują ludzie, którzy są w stanie co do miligrama policzyć emisję CO2 w każdej instalacji przemysłowej w Europie. Są w stanie przewidzieć, ile dwutlenku węgla trafi każdego dnia do atmosfery przez kopciuchy w gminie Kostomłoty w Polsce, w fabryce chemicznej w Dusseldorfie w Niemczech i ciepłowni we Francji.

Takim samym ćwiczeniem intelektualnym jest zaplanowanie procesu odchodzenia w całej Europie od rosyjskiego surowca i współdziałania na tym polu. Urzędnicy zrobią to w dwa tygodnie, później politycy muszą zanieść plan do swoich administracji i parlamentów, chociaż styl i klasa tych uzgodnień jest powodem do wstydu. Nie zrobią jednak tego, dopóki nie będzie chociaż zarysu sensownego planu. Od powtarzania mantry "odejdziemy od rosyjskich surowców" niewiele się zmienia.

Nie ma magicznych zaklęć?

W dyplomacji i polityce energetycznej? Nie ma. Jest trudna praca, którą trzeba wykonać. Choć oczywiście możemy sobie powiedzieć, że nas nie stać, że nie chcemy ponosić kosztów, że wolimy, dla uspokojenia sumień, wysyłać bandaże i osocze do ukraińskich szpitali.

Dopóki jednak ktoś pyta mnie o zdanie, dopóty będę mówił, że to moralnie naganne. Mamy, proszę państwa, wojnę. A niektórzy politycy zdążyli już wrócić do swojego naturalnego rytmu, czyli kreowania rzeczywistości politycznej w mediach, zamiast zabrać się do pracy.

I gdy słyszę, że np. prezydent Niemiec Frank Walter Steinmeier przeprasza za pomyłkę największej europejskiej gospodarki, to ogarnia mnie pusty śmiech. Przeprasza za to, że przez długie kadencje ignorowano zdanie bliskich sojuszników, a wierzono Władimirowi Putinowi. 24 lutego 2022 roku niemieckie hasło "Wandel durch handel" zostało ostatecznie skompromitowane.

To chyba zarzut nie tylko do niemieckiej dyplomacji…

I w przypadku Polski warto byłoby sobie powiedzieć kilka gorzkich słów. Nasza rozmowa zeszła na UE i Komisję Europejską, ale to nie może być wymówka dla braku działań na krajowym podwórku. Każdy kraj i każdy z nas ma swoją rolę do odegrania. Nie trzeba oglądać się na innych. Nie musimy koniecznie w Polsce czekać na unijny plan sankcji. Mamy swoje możliwości i umiejętności.

Udowodniliśmy, że nawet przy ostracyzmie sąsiadów z Unii Europejskiej zaplanowaliśmy i wykonujemy konsekwentnie projekt rezygnacji z rosyjskiego gazu. Bez sankcji z Brukseli i bez dodatkowych kosztów dla krajowych klientów. Tymczasem w zeszłym roku premier Mateusz Morawiecki wygłosił publicznie takie stwierdzenie, tutaj cytuję z pamięci, że Polska jest liderem elektromobilności. 

Nie jest?

A jest? Niech pan nie żartuje, tylko popatrzy na parking przed swoją redakcją.

Takie twierdzenia pozostają w sferze czysto wirtualnej. Powiedziane, odhaczone, zagadane, idziemy dalej, będą kolejne deklaracje. Tymczasem to nie tak. Wojna jest realna. Krew, która się leje codziennie na Ukrainie, nie jest wirtualna. To nie awatary w grze komputerowej, tylko ludzie w Ukrainie giną, umierają i nie mają drugiego życia jak w Wiedźminie. Albo mówimy o wirtualnej, politycznej wizji, albo o brutalnej rzeczywistości.

I w tej brutalnej rzeczywistości Rosja Polskę też trzyma za gardło?

O wiele słabiej niż jeszcze lata temu, ale nie możemy wpadać w samozachwyt.

W przypadku gazu ziemnego jesteśmy zabezpieczeni - choć rosyjski gaz przestał płynąć do Polski wcześniej niż zaplanowano, bo to by się i tak wydarzyło z końcem grudnia tego roku. Przetrzymamy, bez druzgocących kosztów. Mamy inne źródła dostaw, które powinny zapewniać polskiego 100 proc. zapotrzebowania na gaz.

Magazyny pełne?

Magazyny nie mają takiego znaczenia w skali całego popytu - nie da się w magazynie przechować tyle, ile gospodarka wchłania. To zabezpieczenie na wypadek, gdyby do Polski nie trafiało nic i to na krótki okres. Pozwoliłyby na funkcjonowanie przez około dwa miesiące. Dużo pracy jest jeszcze do zrobienia.

Tylko… Jeżeli dziś ściągamy część gazu z Europy, to wciąż ściągamy rosyjski gaz.

I tu pojawia się właśnie ta praca, która jest do wykonania. To jest jednocześnie duża łyżka dziegciu dla tych, którzy już prężą muskuły i mówią: załatwione, dywersyfikacja skończona, mamy sukces!

Większość gazowych połączeń lądowych, które ma Polska, jest przystosowanych do sprowadzania gazu z Rosji, bo większość gazu na rynku europejskim przez lata była właśnie rosyjska. Tylko terminal LNG i połączenie z Morzem Północnym są wolne od gazu rosyjskiego.

W związku z tym, z punktu widzenia uniezależniania się od Rosji połączenia lądowe - oprócz litewskiego - to jest ślepa uliczka. Nie możemy myśleć o bezpieczeństwie Polski, gdy zapełniamy rury gazem rosyjskim, ale ściągniętym od pośredników z Niemiec, z Czech lub Słowacji. Jeżeli mamy sobie mydlić oczy i mówić: załatwione, bo nie bierzemy ze Wschodu, ale z Zachodu, to… może po prostu nie oszukujmy Polaków?

Bo jeżeli Rosjanie zakręcą gaz całej Europie, to i tak nam zakręcą. I będziemy w kiepskim położeniu.

Dyplomatycznie powiedziane. Oczywiście tak. A jednocześnie dalej, choć z mniejszymi wyrzutami sumienia - bo pośrednio - będziemy finansować rosyjskie Iskandery i Buki, które spadają na głowy Ukraińców.

W pętli w Europie Środkowo-Wschodniej krążył do tej pory głównie gaz z Rosji. W projekcie dywersyfikacji chodzi o przerwanie tej pętli. A nie odwrócenie kierunków wschód-zachód.

To co możemy robić?

Zdobywać nowe kontrakty, np. dla Baltic Pipe, czyli połączenia z Norwegią. I zapełniać go gazem z terytorium Morza Północnego, czyli właśnie z szelfu norweskiego. Musimy również wykorzystywać terminal LNG w Świnoujściu, który przyjmuje gaz z USA, z Kataru, z krajów Bliskiego Wschodu. Rozwijać - a nie hamować - wydobycie ze złóż w Polsce. Jeżeli skorzystamy w pełni z tych dwóch źródeł zewnętrznych oraz wykorzystamy własne wydobycie krajowe, to będziemy mieć popyt w 100 proc. zbilansowany podażą. Nie czekaliśmy na embargo unijne w tej sprawie, tak jak nie musimy czekać na embargo na rosyjską ropę, by działać.

I nie trzeba będzie oszczędzać gazu w domach i firmach?

Jeżeli wykorzystamy te źródła w 100 proc.? Nie.

Tylko Baltic Pipe, taki sukces, tak wyczekiwany… Nie jest zakontraktowany.

Na to wygląda i jest to zdumiewające.

Kontrakty norweskie - tak je umownie nazwijmy - były gotowe już trzy lata temu. Dlaczego nie zostały podpisane? Nie wiem. Gdy odchodziłem z PGNiG, były przygotowane. Nie zostały przez nas podpisane od razu, bo to wydawało się racjonalnym podejściem - czasu było sporo, bo ponad trzy lata, a na dodatek wszystko było dopięte niemal na ostatni guzik. Negocjacje były w fazie zaawansowanej, do zrobienia były drobne poprawki, które pozwalały nam opóźniać proces podpisania papierów, a jednocześnie dostawcy byli zobowiązani odpowiedzieć na nasze wezwanie w tej sprawie w każdej chwili.

I tak się nie stało.

Nie, bo cały zarząd PGNiG został radykalnie wymieniony. Mieli przyjść nowi fachowcy i miało być przez to lepiej.

Nie jest?

Po trzech latach wciąż nie ma kontraktów na 100 proc. dostaw za pośrednictwem Baltic Pipe. I na dodatek nie wiemy, na jakim etapie są rozmowy, czy w ogóle są na jakimkolwiek etapie, i czy jest dość czasu, żeby to nadrobić.

Możliwe, że negocjacje zaczną się od początku, ale chciałbym przypomnieć, że mamy czerwiec, a najpóźniej od grudnia w rurach powinien pojawić się gaz. Zostało pół roku - mało, być może za mało czasu - na wyjątkowo trudne, skomplikowane rozmowy, które mogą długo potrwać, tym bardziej w sytuacji, gdy w Europie jest wiele krajów zainteresowanych nowymi dostawami. Oczywiście można opóźnić pełne wykorzystanie Baltic Pipe i napełnić go kiedyś, później, ale ile można czekać i odcinać kupony za zbudowany "pomnik" polityki energetycznej?

Nie zgadzam się z takim stanem rzeczy. Powinniśmy odrzucić gaz rosyjski jak najszybciej.

To skąd wszystkie problemy?

Powodów może być wiele - ten biznes, a zwłaszcza negocjacje, wymagają udziału doświadczonych negocjatorów najwyższego szczebla. W tym zakresie, podobnie jak przy kontraktach na LNG, partnerzy działają w dość wąskim środowisku, w którym liczą się wysokie kompetencje, doświadczenie rynkowe i znajomość języków. W związku ze zwolnieniami osób na kluczowych stanowiskach w PGNiG, może to być poważna trudność. 

Niech pan nie żartuje.

Chciałbym żartować.

Myślę, że do tablicy powinien zostać zaproszony pełnomocnik rządu do spraw infrastruktury krytycznej…

Sekretarz stanu Piotr Naimski…

…który pełni przy naszej administracji funkcję doradczą. Albo jego mocodawca. Myślę, że zasłużyliśmy, żeby się dowiedzieć, jak jest wykorzystywana infrastruktura krytyczna w obliczu krytycznej sytuacji za naszą wschodnią granicą.

Mieli przyjść fachowcy.

Sam w to uwierzyłem. Rozczarowałem się.

A może dziś pan krytykuje rząd właśnie za to, że już prezesem PGNiG nie jest?

To wyjątkowo polskie, zawistne podejście. Krytykuję, tzn. wyrażam zdanie i wysyłam ostrzeżenia, bo "siedzę" w tej branży całe zawodowe życie.

Gaz w Polsce to zbyt poważna sprawa, by była obiektem nieustannej przepychanki politycznej albo osobistej. Od gazu w Polsce zależy rolnictwo, a właściwie produkcja rolna, budownictwo, przemysły chemiczny, szklarski i wiele innych. Jeżeli stracimy konkurencyjność gazową, to stracimy konkurencyjność całej gospodarki i zahamujemy rozwój.

Mistrzami negocjacji gazowych są jednak Rosjanie, a nie Polacy.

Stanowią absolutną czołówkę światową. W Gazpromie od lat najważniejsi menedżerowie mogą korzystać z korporacyjnych stypendiów na całym świecie dla swoich dzieci. I korzystają z tej możliwości, na koszt pracodawcy.

Oczywiście efekt jest taki, że do Gazpromu wracają po zagranicznych studiach najlepiej wykształceni i wytrenowani ludzie w tej branży. Wiedzą o tym przemyśle wszystko, nie muszą uczyć się na bieżąco w czasie negocjacji. Przypominają mi się tutaj komitety kredytowe w dobrych brytyjskich bankach - zero emocji, czysta kalkulacja.

Bardzo boleśnie wspominam swoje pierwsze negocjacje z ekipą rosyjską z końca lat 90. Zlekceważyłem ich, a to był poważny błąd. Nie byłem nawet świadom, że gra zacznie się od pierwszej sekundy. I zamordował mnie - w sensie zgłoszonych wymagań i oczekiwań - człowiek, który siedział gdzieś daleko na skrzydle rosyjskiego zespołu negocjacyjnego. Rozmowy skończyły się po 5 minutach, w pierwszej rundzie polegliśmy, a właściwie to ja poległem. Potem całą noc przygotowywaliśmy się do drugiej rundy… Poszło lepiej, ale po stronie Gazpromu niewiele się zmieniło. Do takich rozmów trzeba wysyłać najlepszych ludzi.

Nie takich, o jakich myślą politycy, bo to nie jest polityka ani szczebla naczelnego ani powiatowego, tylko praca u podstaw, która zależy od przygotowania - branżowego, ale i po prostu wszechstronnego, odporności psychicznej i biegłości w językach obcych.

A jeżeli nie wyślemy takich?

To nie będziemy przygotowani do naprawdę epokowych wyzwań.

Np. nie będziemy gotowi do najbliższej zimy?

Najbliższa zima w Polsce rysuje się paskudnie. Jeżeli chodzi o dostawy gazu, to choć mamy wyzwania, nie powinno być braków - o ile Baltic Pipe zostanie odpowiednio wykorzystany. Wyzwaniem będzie zapewnienie ciepła w Polsce, ale to przez dostawy węgla.

Większość elektrociepłowni i ciepłowni w Polsce jest opalana węglem kamiennym. Ze względu na bardzo zaciekłą niechęć wobec węgla w całej Unii Europejskiej z każdym kolejnym miesiącem i rokiem będziemy ograniczać wydobycie w Polsce. I nie jest to slogan, nie jest to hasełko.

Od grudnia 2021 roku w Unii Europejskiej istnieją nieprzyjęte jeszcze, ale przygotowane i zapowiedziane przepisy - w formie rozporządzenia Rady i Parlamentu Europejskiego, dotyczące zakazu emisji metanu. Choć nie są one wprost wymierzone w nasze kopalnie, to jednak to one zostaną dotknięte najbardziej, bo spośród państw członkowskich tylko Polska wydobywa węgiel kamienny w Europie. Artykuł 24 projektu unijnego rozporządzenia mówi wprost o zakazie emisji metanu ze stacji odmetanowania. Data wejścia w życie to 1 stycznia 2024, czyli za półtora roku.

I co to zmienia?

Już do tego zmierzam. Dodam tylko, że nasza administracja nie była łaskawa się na tym tematem zająć na serio – ani w kraju, ani za granicą. Niestety, nikt nie zabrał jednoznacznego i negatywnego głosu w terminie przewidzianym na unijne konsultacje nowych przepisów.

Jeżeli wejdą one w życie, to wszystkie stacje odmetanowania w Polsce zostaną wyłączone i przestaną funkcjonować. Tymczasem większość kopalni w Górnośląskim Zagłębiu Węglowym to kopalnie metanowe - i tutaj warto być precyzyjnym: mają najwyższe, czyli trzeci i czwarty stopnie zagrożenia metanowego.

Nikt odpowiedzialny nie pozwoli ludziom zjechać na dół do pracy, jeżeli stacje odmetanowania nie będą działać. Nie dlatego, że szefowie kopalń to zwykle sympatyczni ludzie, ale dlatego, że świadome wysłanie górników w obszar zagrożenia metanowego jest karane więzieniem. Górnicy nie pojadą na dół, to przestaniemy fedrować. Przestaniemy fedrować, to będziemy kupować węgiel na rynku międzynarodowym. I to na masową skalę, ale już nie z Rosji – bo z tego kierunku podobno zdecydowaliśmy się zrezygnować, a od innych producentów i z innych krajów.

A ten jest droższy.

Właśnie.

Nie będziemy zatem obniżać temperatury w Polsce, ale jest ryzyko, że będziemy płacić gigantyczne pieniądze za ogrzewanie?

To będzie cena za błędy "fachowców".

I jakie jest ryzyko takiego scenariusza?

Wystarczy, że jest realne, by zdopingować do działania.

Nie wiem znowu, czy jest na to jeszcze czas. Powinniśmy za wszelką cenę bronić zaopatrzenia w krajowy węgiel na nadchodzącą zimę, może na kolejne, by się nie okazało, że kopalnie w Polsce zostaną zamknięte o wiele wcześniej niż planujemy - nie na podstawie umowy społecznej administracji zawartej ze związkami zawodowymi górników, tylko z powodu abdykacji dyplomacji w Brukseli i w Warszawie.

Piotr Woźniak - geolog, w latach 2005 - 2007 minister gospodarki, w latach 2011 - 2013 Główny Geolog Kraju. Od 2016 do 2020 prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.

surowce
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl