Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Damian Słomski
Damian Słomski
|
aktualizacja

Obligacje z ujemnym oprocentowaniem. Inwestorzy płacą miliardy, żeby stracić pieniądze?

27
Podziel się:

Polacy narzekają na niskie oprocentowanie kont i lokat w bankach. Zarabiają, ale na śmiesznych odsetkach. Są jednak inwestorzy, którzy pożyczają pieniądze i nie tylko nie mają z tego nic ekstra, ale jeszcze dopłacają. Korzystają na tym m.in. Niemcy i Szwajcarzy.

Rząd Angeli Merkel pożycza pieniądze od inwestorów i jeszcze na tym zarabia.
Rząd Angeli Merkel pożycza pieniądze od inwestorów i jeszcze na tym zarabia. (East News, AFP PHOTO / FABRICE COFFRINI)

Oprocentowanie polskich 10-letnich obligacji skarbowych jest najniższe od początku 2015 roku. To oznacza, że Ministerstwo Finansów może niskim kosztem pożyczać pieniądze od inwestorów i w ten sposób łatać dziury w budżecie. Bez tych miliardów złotych nie byłoby możliwe np. sfinansowanie programu 500 plus.

Państwo obecnie płaci inwestorom około 2,3 proc. odsetek. Niewiele, jak na polskie realia, bo w ostatniej dekadzie oprocentowanie sięgało nawet 6 proc. Jednak na tle krajów najbardziej rozwiniętych i przede wszystkim budzących największe zaufanie wypadamy słabo. Państwa, które uchodzą za wiarygodne, znajdują chętnych, którzy pożyczą im pieniądze nawet na ujemne oprocentowanie. Takich krajów jest siedem.

Ujemne rentowności mają obligacje: Japonii, Finlandii, Austrii, Holandii, Danii, Niemiec i Szwajcarii. W kilku przypadkach jest to niewielki procent na minusie, ale już niemieckie papiery sięgają 0,3 proc., a szwajcarskie ponad 0,5 proc. W teorii oznaczałoby to, że inwestorzy na takich obligacjach nic nie zarobią, a dodatkowo jeszcze będą musieli dopłacić za to, że pożyczą państwu pieniądze.

Zobacz także: Obligacje korporacyjne to nie to samo co skarbowe. Klienci dają się naciągać

- To nie tylko teoria. Tak to też wygląda w praktyce - wskazuje Mirosław Budzicki, ekonomista PKO BP. - Obligacje miewają różne konstrukcje, ale wszystko sprowadza się do tego, że inwestor dopłaca do obligacji np. 0,5 proc. w skali roku. Przy 10-letnich obligacjach inwestor traci tyle każdego roku. Na początku pożycza państwu pewną kwotę, a na koniec dostaje z powrotem mniej o ustalony procent - tłumaczy ekspert.

Strata nie taka pewna

Dlaczego inwestorzy decydują się świadomie na poniesienie straty z inwestycji? Mogą stwierdzić, że jest to stosunkowo niewielka cena za bezpieczeństwo. Szczególnie w okresach niepewności na rynkach finansowych inwestorzy obracający ogromnymi kwotami mają problem z ulokowaniem środków.

Na akcjach w niepewnych czasach mogą stracić. W przypadku wysoko oprocentowanych obligacji niektórych krajów jest ryzyko, że nie odzyska się pieniędzy wcale (przypadek Grecji sprzed kilku lat). Tymczasem państwo - takie jak Szwajcaria czy Niemcy - daje gwarancję, że na czas odda pożyczone pieniędzy. A że będzie ich nieco mniej - można przeboleć.

Trzeba też pamiętać, że odsetki nie są jedyną możliwością zarobku na obligacjach. Inwestorzy spoza strefy euro mogą zarobić na obligacjach Niemiec dzięki pozytywnym zmianom kursu euro (np. polski inwestor kupujący niemieckie obligacje w euro). Może się okazać, że różnica kursu euro między momentem zakupu obligacji i ich rozliczeniem będzie większa na plus niż strata związana z ujemnym oprocentowaniem.

Do tego dochodzi spekulacja samymi obligacjami, których nie trzeba trzymać 10 lat, ale można je wcześniej sprzedać po wyższej cenie niż się je kupiło (z zyskiem).

Merkel spekulantką. Tylko w teorii

Niezależnie od wszystkiego wygranym jest tu zawsze państwo, które nie dość że pożycza pieniądze, to jeszcze na tym zarabia. Kanclerz Niemiec Angela Merkel mogłaby się więc wcielić w rolę spekulanta i sprzedawać ile się da obligacji. Miałaby pieniądze w budżecie, a do tego mogłaby się pochwalić zyskami. Tak jednak nie jest.

- Teoretycznie mogłoby się to opłacić, ale w praktyce rodziłoby dla rządu problemy. W finansach państwa nie ma bilansu takiego jak w firmie. Przepisy nakładają m.in. ograniczenia w zakresie możliwości pożyczania pieniędzy. Sprzedaż obligacji powoduje też wzrost długu publicznego, a to nie jest dobrze widziane. Podobnie jak stwierdzenie, że państwo wchodzi w buty spekulantów. Jest szereg tego typu kwestii, które skutecznie studzą głowy polityków, którzy chcieliby wykorzystać taką sytuację - tłumaczy Mirosław Budzicki.

Przyznaje, że państwa wykorzystują korzystne warunki do pożyczania pieniędzy i czasami zamiast równomiernie sprzedawać obligacje w całym roku więcej pożyczają na początku lub na końcu roku. Tak samo robi nasze Ministerstwo Finansów. - Trudno to jednak nazwać spekulacją. Można za to nawet pochwalić rządzących - podkreśla ekspert PKO BP.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(27)
AB
5 lata temu
Cały ten lichwiarski system finansowego wyzysku stoi na głowie. Bankier zawsze zyskuje, inni mogą tylko tracić. Kreacja pieniądza poprzez kredyt, bez żadnego pokrycia. Nic dziwnego, że bankierzy mają już pół świata, a do 2035 będą mieli dwie trzecie, przy ciągle wzrastającej liczbie ludności. Jak długo ludzie będą jeszcze spać?
sd
5 lata temu
Też mieliśmy deflację w 2014 roku dopóki nieprzyszła podła zmiana.
pinokio
5 lata temu
Niemcy po 14 latach rzadow Merkel !!!! stoja przed wieka Recesja!!!! oj bedzie wesoło w EU !!!!! wszystkim odbije sie czkawka !!!!
Eb
5 lata temu
Nie ten jest bogatyco ma duzo pieniędzy tylko ten co ma malo potrzeb
Piotr
5 lata temu
Jak bedziem chciec krasc jako narod zawsze znajdziemy sposób obojetnie kto bedzie rzadzil.Naród bywa bardzo pomysłowy
...
Następna strona