- Na początku musiałam zapłacić frycowe. Im szybciej przejdzie się przez branżowe błędy, tym lepiej. Dziś już nie wypłacam zaliczek przed wykonaną pracą, nie toleruję alkoholu na budowie ani znikania ekipy bez ustalenia urlopu - przyznaje w rozmowie z money.pl Aleksandra Włodarczyk z Bydgoszczy. Jak to się zaczęło?
- Zarabiałam 2800 zł w urzędzie, który, delikatnie mówiąc, nie jest najbardziej lubianą instytucją w Polsce. Pensja nie była wystarczająca na zapewnienie stabilizacji finansowej i skazywała na życie zależne od innych. Zabierała poczucie bezpieczeństwa i dawała w zamian marne perspektywy na przyszłość. Pójście "na swoje" było jedynym wyjściem - mówi wprost.
Zdecydowała się rzucić pracę, kilka miesięcy później była już samodzielnym przedsiębiorcą. Na pierwszy lokal musiała wziąć kredyt, za który kupiła 90-metrowe mieszkanie w Bydgoszczy. Podzieliła je na cztery mniejsze. Ratę pokrywał zysk z jednego lokalu, trzy pozostałe "pracowały” w ten sposób na kupno kolejnych nieruchomości.
W międzyczasie Włodarczyk robiła flipy. Kupowała mieszkania w niskim standardzie, ale w dobrej lokalizacji, remontowała je i sprzedawała z zyskiem.
Dobry czas na rozkręcenie biznesu
Przyznaje, że gdy zaczynała w 2018 roku, trafiła na dobry moment na rynku. Teraz konkurencja na rynku jest dużo większa, a ceny mieszkań do remontu wzrosły z 3,7 tys. zł za metr do 5 tys. zł. Te wykończone kosztują obecnie ok. 6,5 tys. zł za metr i są uzależnione również od cen lokali deweloperskich.
Jednak nadal można sobie dobrze radzić. Zyski wyższe od konkurencji Włodarczyk osiąga dzięki własnej ekipie remontowej. Jej przewagą jest też możliwość korzystania z kapitału od inwestorów i realizowania wszystkich transakcji za gotówkę.
Dzisiaj Aleksandra Włodarczyk ma dobrze prosperującą firmę, zespół fachowców od wyszukiwania okazji inwestycyjnych, pilnuje remontów i regularnie, choć już rzadziej niż na początku, pojawia się na budowie.
- Zrywanie tapet nadal mnie relaksuje, ale teraz więcej czasu poświęcam na współpracę z inwestorami i zarabianie pieniędzy również dla innych - deklaruje.
Czy trudno ich namówić na oddanie własnych pieniędzy? Czy sami się zgłaszają? - Pierwszy inwestor przekazał mi milion złotych w celach inwestycyjnych po tym, jak opowiedziałam mu podczas zawodów sportowych, czym zajmuję się zawodowo. Byłam wtedy w szoku. Po czasie zobaczyłam, że ten rynek tak właśnie działa. Liczą się rekomendacje i zaufanie - mówi Włodarczyk.
Pandemia sporo zmieniła
Czy pandemia namieszała również na tym rynku?
- Przez COVID zmieniłam przeznaczenie mieszkań, które kupowałam na wynajem krótkoterminowy i miały być moim zabezpieczeniem emerytalnym. W większości wynajmuję je teraz najemcom długoterminowym i czekam na rozwój sytuacji. Natomiast jeśli chodzi o flipy, to zauważam, że potrzeba więcej czasu na ich dopięcie - ocenia inwestorka.
- Zainteresowane osoby dostają odmowne decyzje kredytowe od banków, ale za to jest więcej transakcji gotówkowych. W obecnych czasach ludzie nie chcą trzymać pieniędzy na koncie, bo spada ich wartość, bezpieczniej dla kapitału jest go zainwestować - tłumaczy.
Mimo wszystko Włodarczyk podkreśla, że kryzys to szansa. - Tylko w grudniu dostałam od zagranicznego inwestora 3,6 mln zł. Przeznaczamy je na kilka nieruchomości. 600 tys. zł na flipy w Bydgoszczy, 1,2 mln zł na mieszkania inwestycyjne (dzielimy 4 mieszkania na 8 apartamentów w standardzie hotelowym), a pozostały 1,8 mln zł na trzy mieszkania w Trójmieście, które podzielimy na sześć mniejszych - wyjaśnia.
Aleksandra Włodarczyk tłumaczy, że na inwestycjach zarabia wspólnie z inwestorem. To ona jest odpowiedzialna za znalezienie odpowiednich mieszkań. Inwestor może, ale nie musi, przyjeżdżać, aby je obejrzeć.
On wykłada pieniądze, a ona daje wiedzę, kontakty, czas i zaangażowanie w przeprowadzenie procesów prawnych i remontowych, a także dobór lokatorów oraz zarządzanie najmem. Reprezentuje go także przy podpisaniu aktu notarialnego, na koniec dzielą się zyskiem po połowie lub ustalają indywidualnie wynagrodzenie w zależności od projektu. Zarobione pieniądze reinwestuje w kolejne nieruchomości.
Na pytanie, czy przy takim trybie pracy ma jeszcze czas dla siebie, odpowiada, że wszystko jest kwestią organizacji.
Co ciekawe, mimo dużego wsparcia ze strony rodziny, na początku bliscy odradzali jej rezygnację z etatu. Usłyszała nawet, że to idealna praca aż do śmierci, bo pokonała sto osób na to miejsce w trakcie rekrutacji.
Ponadprzeciętne zyski
- Wtedy przeraziłam się, że już zawsze będę pracować przy tym samym urzędowym biurku i zastanawiać się, czy wystarczy mi do pierwszego. Marzyłam wtedy, żeby zarabiać 10 tys. zł miesięcznie - wspomina.
Obecnie na jej konto regularnie wpływa wielokrotność tej sumy.