Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Damian Szymański
Damian Szymański
|
aktualizacja

Pojawiło się nowe zagrożenie dla Polski. "Nie możemy do tego dopuścić"

Podziel się:

To, co obecnie dzieje się na rynku długu, jest arcyciekawym pokazem starcia dwóch emocji - strachu przed recesją oraz lęku przed rosnącą inflacją. Do poniedziałku polskie obligacje w tej walce doszły do ściany. Później zrobiły krok wstecz, ale fundamentalne zagrożenie wciąż istnieje. - Krótkowzroczna polityka antyinflacyjna na dłuższą metę bardzo polską gospodarkę zaboli. Nie możemy do tego dopuścić - ostrzega w rozmowie z money.pl Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.

Pojawiło się nowe zagrożenie dla Polski. "Nie możemy do tego dopuścić"
Rząd nie może doprowadzić do sytuacji, w której przez jego działania inflacja w kraju zostanie na dłużej (Kancelaria Premiera, Kancelaria Premiera)

Rynek polskich obligacji stał się areną walki między strachem przed recesją a lękiem przed wzrastającą inflacją i co za tym idzie wyższymi stopami procentowymi. Ten tydzień upłynął pod znakiem przełomu i odwrócenia się proporcji na korzyść tego pierwszego. Niemniej, fundamentalne zagrożenie dla polskiej gospodarki wciąż pozostaje w mocy.

Rynek obligacji w Polsce. Polska gospodarka musi uważać

W poniedziałek rentowność 10-letnich obligacji Skarbu Państwa przebiła 8 proc., co oznacza, że papiery dłużne naszego kraju szybko taniały (im wyższa rentowność, tym obligacja jest tańsza). Początek tygodnia był więc niemałym sygnałem ostrzegawczym dla polskiego rządu.

- W ciągu ostatnich tygodni mieliśmy do czynienia z bardzo dużym wzrostem rentowności polskiego długu. Rentowności papierów 5-, 10-letnich przekroczyły poziom 8 proc. niewidziany od około 20 lat. Wzrost rentowności ma także miejsce na rynkach rozwiniętych, gdzie również jest wysoka inflacja i banki centralne podnoszą stopy procentowe - wyjaśnia w rozmowie z money.pl Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.

Jego zdaniem kłopot tkwi w tym, że rentowności polskiego długu rosną dużo szybciej niż na rynkach rozwiniętych, a premia, jaką polski rząd musi dodatkowo płacić ponad koszt, po jakim pożycza np. rząd niemiecki, jest najwyższa od 20 lat. Z czego to wynika?

Ta wysoka premia odzwierciedla wyższe ryzyko inflacyjne w Polsce niż w Eurolandzie. Podobnie wygląda porównanie Polski do krajów bliższych gospodarczo np. Czech. Te wysokie obawy inflacyjne wynikają z faktu, że Polska prowadzi krótkowzroczną i mało skuteczną politykę inflacyjną. Bank centralny podnosi stopy, aby walczyć z inflacją, ale jednocześnie hojna polityka budżetowa działa w drugą stronę tj. ułatwia rozprzestrzenianie się inflacji. W efekcie ryzyko utrwalenia wysokiej i uporczywej inflacji jest tak znaczne, że rynek wyceniał przez moment wzrost stóp procentowych w Polsce do 9 proc. - tłumaczy ekonomista.

Nadszedł wtorek i zmiana rozłożenia akcentów. Nadchodzi recesja

Na razie to już jednak przeszłość, ponieważ od wtorku na rynku obserwujemy filmowy wręcz zwrot akcji. Obligacje, zamiast tanieć, nagle zaczęły szybko drożeć i to niemało, ponieważ do czwartku umocniły się o ok. 15 proc. Tym samym rentowność polskich 10-letnich papierów dłużnych ze wspomnianych 8 proc. spadła w czwartek do 6,9 proc.

- Polski dług zyskał, ale trudno się dziwić, skoro odbił się od 20-letniego dołka cenowego - dodaje Rafał Benecki.

Co więcej, spadły także przewidywania rynku co do wysokości stóp w Polsce. Teraz wyceniają one stopy za kilka lat na poziomie poniżej 7 proc., choć jeszcze kilka dni temu było to blisko 8 proc. Skąd tak drastyczna zmiana?

Wszystko przez zwycięstwo emocji strachu przed recesją w USA. Innymi słowy, rynek obawia się, że zacieśnienie polityki monetarnej za oceanem (czyt. silnych podwyżek stóp) i w strefie euro przełoży się na szybsze spowolnienie gospodarcze. Ono siłą rzeczy przygasiłoby naszą chęć do wydawania pieniędzy (zmniejszając popyt konsumpcyjny) i dzięki temu obniżyłoby inflację.

A to z kolei prowadzi nas do wniosku, że docelowy poziom stóp NBP mógłby być niższy, niż zakładano jeszcze kilka dni temu. Stąd tak duży ruch na rynku.

Złe dane to dobre dane

Zachowanie inwestorów jest nie bez kozery. Znaków na niebie i ziemi dot. nadchodzących kłopotów zauważamy bowiem coraz więcej. Dla przykładu Jerome Powell, szef Rezerwy Federalnej, amerykańskiego banku centralnego, mówił członkom senackiej komisji ds. bankowości, że gwałtowne podwyżki stóp procentowych mogą wywołać recesję w USA. To, czy uda się jej uniknąć, jego zdaniem zależy głównie od czynników pozostających poza kontrolą Fed, czyli od kart, którymi będzie chciał grać Putin, wywołując np. kryzys gazowy w Europie.

- Prawdopodobieństwo recesji na świecie wynosi 50 proc. - mówił z kolei kilka dni temu szef Deutsche Banku. Także analitycy Citi prognozują, że prawdopodobieństwo krachu w USA w przyszłym roku wzrosło do 50 proc. Goldman Sachs szacuje recesję na poziomie 48 proc. Przed najczarniejszym scenariuszem ostrzega też Elon Musk, szef Tesli i najbogatszy człowiek na globie.

Również w Polsce seria danych gospodarczych za maj wskazuje na pierwsze symptomy spowolnienia. Płace pierwszy raz od dwóch lat rosną wolniej od inflacji, przemysł już nie przyspiesza, a nastroje są najgorsze od wielu kwartałów. I dobrze, że tak się dzieje. Niestety, tak jak pisaliśmy w money.pl od dawna, inflacji nie da się pozbyć w naszym kraju bez bólu, bez spowolnienia, bez zahamowania spirali płacowo-cenowej. To są koszty społeczne, które musimy ponieść.

Największe zagrożenie dla polskiej gospodarki

Nie to jednak jest najgorsze. Niepokoić powinno nas coś innego - fakt, że inflacja w naszym kraju może być uporczywa, trwać wiele lat, a przez to stopy procentowe nad Wisłą będą wyższe niż w innych krajach.

Ta krótkowzroczna polityka antyinflacyjna na dłuższą metę bardzo polską gospodarkę zaboli. Istnieje poważne ryzyko, że na świecie będą musiały wrócić dodatnie realne stopy procentowe, tzn. stopy nominalne będą wyższe niż poziom inflacji. Krótkowzroczna polityka antyinflacyjna oznacza, że stopy procentowe w Polsce będą dużo wyższe niż na Zachodzie. Powinniśmy robić teraz wszystko, by do tego nie dopuścić - przestrzega ekspert ING Banku Śląskiego.

Według niego, jeżeli stopy procentowe w Polsce będą dużo wyższe niż u naszych głównych partnerów handlowych, to "podkopie to konkurencyjność polskich firm i długoterminowy wzrost gospodarczy".

- Za to zapłacimy wszyscy, łącznie z gospodarstwami domowymi - bije na alarm Benecki.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Prezesi banków biją na alarm. Analitycy prognozują straty

Jak na to wszystko zareaguje rząd?

Jednak za taką wykluczającą się politykę rządu i NBP płacimy już teraz. Złoty jest wciąż słaby, a szczyt inflacji zdaniem wiceministra finansów Piotra Patkowskiego nastąpi w IV kw. 2022 r. Jeszcze na wiosnę miał on być w okolicach lipca. Władza jednak przynajmniej na razie nie będzie cierpiała przez wciąż wysokie rentowności rodzimego długu.

- Wzrost rentowności obligacji to jeden z kilku pewnych, ale opóźnionych efektów inflacji, które pogorszą sytuację polskich finansów publicznych. Koszty obsługi zadłużenia będą rosły przez kolejne kilka lat stopniowo, bo większość długu rządu opiera się na stałej stopie procentowej zakontraktowanej na kilka lat - mówi nam Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, wcześniej pracujący w Skarbcu TFI, który na rynku długu zna się jak mało kto.

Jego zdaniem wzrost rentowności uderza we wszystkich zadłużonych. - Czują to zwykli ludzie, firmy czy samorządy. Rząd ma relatywnie najłatwiej, bo średnie odsetki od jego długu podwoją się za rok lub dwa do poziomu 4 proc., zaś pozostałe ww. grupy kredytobiorców, czyli wiborowicze, już teraz płacą 7 proc. plus marża - wylicza.

Władza nie odczuje problemów od razu. Jest jednak "ale"

Jak zaznacza Sobolewski, należy jednak pamiętać, że kiedy inflacja, rentowności i stopy procentowe w końcu spadną, to opóźnienie będzie przez lata utrudniać zarządzanie budżetem państwa, analogicznie do tego, jak dziś je ułatwia.

Także według Piotra Popławskiego z ING, biorąc pod uwagę bardzo wysoki nominalny wzrost PKB, nawet przy zwiększonych wydatkach, potrzeby pożyczkowe pozostaną pod kontrolą, a dług publiczny w relacji do PKB powinien się obniżać. Większego problemu nie przewiduje również sam rząd. Jakub Sawulski z Ministerstwa Finansów pisał w maju, że odsetki od długu w kolejnych latach wzrosną do 2,0-2,5 proc. PKB.

"Fakt, to istotny wzrost (około dwukrotny) w stosunku do 2021 r. Ale historycznie patrząc, to nie jest jakiś nadzwyczajny poziom. Średnia w XXI wieku (2001-21) wynosi 2,3 proc." - przekonywał.

Innego zdania jest Kamil Sobolewski. Ekspert twierdzi, że w warunkach globalnie rosnącej inflacji i bessy na obligacjach USA, krajów strefy euro, jak i Polski, możliwy jest czarny scenariusz, w którym "rządowi trudno byłoby pozyskać finansowanie nie tylko na nowe deficyty, ale też na spłatę starych długów rządu, PFR czy BGK". Przypomnijmy, że politycy covidowe wydatki wypchnęli poza budżet właśnie do tych dwóch instytucji.

- Zarządzenie tym ryzykiem powinno polegać na redukcji tegorocznego i przyszłorocznego deficytu, co miałoby dodatkową zaletę: zmniejszyłoby skalę koniecznych podwyżek stóp NBP. Jest niestety odwrotnie: deficyt sektora finansów publicznych w tym roku ma się podwoić do ok. 4 proc. PKB - ostrzega ekonomista Pracodawców RP.

Damian Szymański, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl