Przy tej obietnicy to nie Trzaskowski byłby wygodniejszy dla rządu [OPINIA]
Paradoksalnie w przypadku kwoty wolnej rządowi wygodniej byłoby, aby na fotelu prezydenckim zasiadał Karol Nawrocki. Zawsze można byłoby powiedzieć, że jego środowisko rzuca kłody pod nogi, jeśli chodzi o tę obietnicę - zauważa w opinii dla money.pl dziennikarz Kamil Fejfer.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Zwyciężyliśmy" - powiedział Rafał Trzaskowski chwilę po ogłoszeniu sondażowego wyniku wyborów prezydenckich. - Sądzę, że do języka polskiego i do języka polskiej polityki już na zawsze wejdzie to sformułowanie: "na żyletki" - dodał (jego wynik to 50,3 proc. do 49,7 proc. dla Karola Nawrockiego). Późniejszy late poll dał jednak przewagę Nawrockiemu.
Wygrana prezydenta Warszawy w teorii oznaczałaby, że proces podejmowania decyzji gospodarczych powinien być bardziej gładki. Z drugiej strony z pewnością utrudniłoby to Donaldowi Tuskowi tworzenie narracji, że oto w Pałacu Prezydenckim zasiada hamulcowy. A taka wersja z pewnością byłaby sprzedawana, gdyby wybory wygrał Karol Nawrocki. Taką też opowieść prezentowała rządząca koalicja w kontekście urzędującego prezydenta Andrzeja Dudy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Biznes bez produktu. Absurd? Raczej genialny plan - Wiktor Schmidt w Biznes Klasie
- Biorąc pod uwagę kilka podmiotów tworzących koalicję i blokowanie Andrzeja Dudy różnych spraw, to uważam, że to jest i tak bardzo dobry wynik - mówił w kwietniu cytowany przez "Fakt" poseł Koalicji Obywatelskiej Mariusz Witczak. Polityk odniósł się w ten sposób do kwestii realizacji (czy raczej braku realizacji) 100 konkretów.
Cała Polska czekała
100 konkretów miałoby być zrealizowanych w ciągu pierwszych 100 dni rządzenia. Chyba wszyscy komentatorzy byli zgodni, że taka skala obietnic to pic na wodę - absolutnie nie było żadnych szans, żeby weszły one w życie w tak krótkim czasie. Ale "cóż szkodziło obiecać" - można zacytować klasyka.
Obecnie z zaproponowanych stu postulatów zrealizowanych zostało, w zależności od sposobu klasyfikowania, od około 20 do nieco ponad 40 pomysłów (niektóre zostały zrealizowane częściowo).
Czy więc upór Andrzeja Dudy rzeczywiście był kluczowy w spowalnianiu prac legislacyjnych? Cóż, raczej nie. Zanim do tego przejdziemy, powiedzmy jakie kompetencje w blokowaniu, czy też tworzeniu, prawa ma prezydent RP.
Może on zawetować ustawę. To nie oznacza automatycznego wyrzucenia aktu prawnego do kosza - parlament może teoretycznie przełamać weto prezydenckie trzema piątymi głosów. "Teoretycznie" ponieważ obecna władza może liczyć na poparcie około 240 parlamentarzystów. Przy obecności wszystkich 460 posłów na posiedzeniu przełamanie weta wymagałoby 276 głosów. Dzisiejsza większość wobec sprzeciwu prezydenckiego jest więc bezradna.
Głowa państwa może również skierować akt prawny do Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli ten uznałby przepisy za zgodne z ustawą zasadniczą, prezydent musi taki ustawę podpisać. Osoba piastująca najwyższy urząd w państwie posiada również inicjatywę ustawodawczą.
Bilans prezydenta Dudy
Wróćmy do prezydenta Andrzeja Dudy. W ciągu kohabitacji zawetował on zaledwie sześć ustaw obecnej koalicji. Były to między innymi: ustawa o obniżeniu składki zdrowotnej, ustawa okołobudżetowa, nowelizacja prawa farmaceutycznego, czy ustawa uznającą język śląski za regionalny.
W tym miejscu jednak warto powiedzieć, że w Polsce głowy państwa nie zwykły wetować wielu ustaw. Z analizy przedstawionej przez Kancelarię Prezydenta wynika, że od 1989 do 2020 roku każdy prezydent wetował około 1 proc. wszystkich przedstawianych mu do podpisu aktów prawnych. Dlaczego tak mało? Ponieważ znaczna większość ustaw - a każda głowa państwa dostawała ich w ciągu kadencji od kilkuset do ponad 1000 - zawierała przepisy odnoszące się do technicznych aspektów funkcjonowania państwa.
Tylko niewielka część z nich budzi jakiekolwiek zainteresowanie dziennikarzy, a jeszcze mniejsza zainteresowanie szerszej opinii publicznej.
W tej ostatniej grupie z pewnością znajduje się przynajmniej część obietnic ze wspomnianych 100 konkretów. Jednym z najważniejszych (i niezrealizowanych) postulatów jest podwyższenie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Był to "konkret nr 4".
Sam Rafał Trzaskowski na kilka dni przed II turą mówił, że będzie naciskał na rząd, aby ten przygotował odpowiednie przepisy. Tylko że tu pojawia się weto (symboliczne) premiera. Donald Tusk stwierdził, że w tym roku nie ma możliwości na wprowadzenie tego rozwiązania. Podwyższenie kwoty wolnej według wyliczeń resortu finansów to koszt około 56 mld zł.
Skąd na to środki? Albo z podwyżki podatków (ale obecnie politycy prześcigają się na pomysły na ograniczanie danin), albo z zadłużenia. Problem z tym drugim jest taki, że Polska już jest objęta procedurą nadmiernego deficytu. Jest ona uruchamiana przez Unię Europejską, kiedy deficyt przekroczy w skali roku 3 proc. Tymczasem szacuje się, że w 2025 roku przebije on 6 proc.
Specyficzny postulat
Paradoksalnie w przypadku kwoty wolnej rządowi wygodniej byłoby, aby na fotelu prezydenckim zasiadał Karol Nawrocki. Zawsze można byłoby powiedzieć, że jego środowisko rzuca kłody pod nogi, jeśli chodzi o tę obietnicę. Tymczasem - bez podwyższenia podatków w innym miejscu systemu - na takie rozwiązanie po prostu nie ma środków.
Co jeszcze znajdziemy w 100 konkretach? Na przykład kwestie mieszkaniowe - wprowadzenie kredytu 0 proc., czy dopłaty w wysokości 600 zł do wynajmu dla młodych. Jeśli chodzi o ten pierwszy pomysł, to wystarczyło nieco ponad półtora roku, żeby zmienił się klimat polityczny (choć eksperci na temat dopłat do kredytów byli zgodni od dawna - pompują one ceny mieszkań i zmniejszają ich dostępność dla przyszłych kredytobiorców).
Temat dopłat to wynajmu nigdy nawet w sferze publicznej na dobre nie zaistniał. I dobrze, ponieważ wprowadzenie postulatu zadziałałoby tak jak dopłaty do kredytów - po prostu wzrosłyby ceny wynajmu. I to nie tylko dla młodych, ale dla wszystkich.
Bez ryzyka
Tu prawdopodobnie rząd nie będzie chętny do współpracy ze wspomnianych wyżej powodów. Przy obowiązującej "podatkofobii" trudno będzie wysupłać rozsądne środki rzędu co najmniej kilkunastu miliardów zł rocznie z powodu wyżej wspomnianego deficytu.
To samo można powiedzieć z "przeznaczeniem 10 mld zł na remonty pustostanów" (konkret nr 93). Choć jest to dobry pomysł, to najprawdopodobniej nie zostanie zrealizowany z uwagi na ograniczone środki.
Prawdopodobne jest więc, że rząd w dużej mierze skupi się na postulatach światopoglądowych. Na te czeka zarówno spora część wyborców rządzącej koalicji (ale przecież nie wszyscy - mamy w niej bowiem PSL i Polskę 2050 Szymona Hołowni), jak i Rafała Trzaskowskiego. Z drugiej strony pamiętajmy, że za dwa lata mamy wybory parlamentarne. Możliwe więc, że środowisko KO nie będzie chciało ryzykować otwarcia frontów ideologicznych, ponieważ może to ich kosztować władzę w następnym rozdaniu.
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o ekonomii, gospodarce i kulturze, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"