"Rachunki z polskich sklepów". Drugie dno decyzji Tuska w sprawie kontroli na granicy
Decyzja o przywróceniu kontroli na granicy z Niemcami to efekt sygnałów, które otrzymał polski rząd. Według nich nasi sąsiedzi zaostrzyli kurs wobec migrantów. Objawiło się to chociażby w drobiazgowych kontrolach, w trakcie których jako dowód pobytu w Polsce wskazywane miały być paragony z polskich sklepów.
Donald Tusk ogłosił, że 7 lipca Polska czasowo przywróci kontrole na granicach z Litwą i Niemcami. To efekt ostatnich doniesień medialnych, z których wynikało, że po pierwsze, po uszczelnieniu granicy z Białorusią zintensyfikowały się inne szlaki migracyjne (przez Litwę), a po drugie, że Niemcy - którzy sami od dłuższego czasu prowadzą takie kontrole na granicy z Polską - coraz częściej podsyłają nam migrantów lub ich zawracają.
Wokół sprawy zaczęło tworzyć coraz większe polityczne napięcie. Od kilku tygodni legalność przekroczenia granicy niemiecko-polskiej przez imigrantów próbują sprawdzać obywatele polscy, zorganizowani w oddolnym ruchu przez byłego szefa Marszu Niepodległości Roberta Bąkiewicza.
Ruch wyprzedzający
Tymczasem jeden z naszych koalicyjnych rozmówców twierdzi, że sprawa ma drugie dno. - Otrzymaliśmy nieoficjalne sygnały, że w związku z zaostrzeniem polityki migracyjnej przez nowego kanclerza (Friedricha Merza - przyp. red.) za chwilę Niemcy będą odsyłać nam jeszcze więcej migrantów. Musieliśmy więc zareagować z wyprzedzeniem - przekonuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z małej wsi do wielkiego biznesu - historia Rafała Brzoski w Biznes Klasie
Z czego wynika to przekonanie? O sprawie dość oględnie mówił we wtorek przed posiedzeniem rządu sam premier. - Od mniej więcej miesiąca praktyka działania na granicy polsko-niemieckiej uległa znaczącej zmianie i spowodowała napięcia, o czym uprzedzałem stronę niemiecką w marcu - tłumaczył Tusk. - Rozmawiałem kilkukrotnie z kanclerzem Niemiec, informując, że cierpliwość Polski w tej sprawie się wyczerpuje, szczególnie po zmianie praktyk, które utrudniają ustalenie, czy osoby zawracane do Polski faktycznie powinny tu trafić - stwierdził szef Rady Ministrów.
Jest ustawa niemiecka z 2015 roku mówiąca o tym, że można odmawiać prawa do azylu. Angela Merkel to zawiesiła, a kanclerz Merz odwiesił. Pasztet dla nas jest taki, że przez naszą granicę np. z Litwą migranci przechodzą bezproblemowo, a na granicy z Niemcami się odbijają. Musimy na to zareagować. Bo dziś mamy sytuację, w której ludzie są zawracani na granicy wewnętrznej Schengen, a my musimy działać symetrycznie - zwraca uwagę nasz rozmówca z rządu.
Główny zarzut ze strony PiS jest taki, że choć wprowadzenie tymczasowych kontroli to decyzja słuszna, to jednak spóźniona o półtora roku. Dlaczego dopiero teraz kontrole są wprowadzane? - Trzy tygodnie temu zmieniła się praktyka niemiecka - Niemcy zapowiedzieli, że będą przedłużać te kontrole. Potwierdziliśmy też, że rozhulał się szlak litewsko-łotewski. Dlatego od paru tygodni pracowaliśmy nad rozporządzeniem, które wejdzie w życie w poniedziałek 7 lipca - mówi nasz rozmówca z rządu.
Sporne paragony
Nieoficjalnie w koalicji słyszymy o trzech grupach migrantów, próbujących dostać się do Europy. Pierwsza to ci, którzy dalej korzystają ze szlaku idącego przez granicę polsko-białoruską, próbując forsować zaporę. Druga to ci, którzy - w związku z uszczelnieniem na odcinku białoruskim - korzystają z innych szlaków, tj. przez Litwę lub Słowację. Trzecia grupa to ta, która budzi największe napięcia w naszych relacjach z Niemcami. To bowiem ludzie, którzy zostali wychwyceni na granicy polsko-niemieckiej, gdzie od dłuższego czasu (po stronie niemieckiej) prowadzone są kontrole i nie ma pewności, jak się tam znaleźli.
- Te osoby nie mają często przy sobie żadnych papierów, więc trudno zweryfikować, którędy tu dotarli i gdzie ich odesłać dalej. Niemcy, jako dowód ich pobytu w Polsce, wskazują np. na paragony z polskich sklepów, znalezione w ich kieszeniach podczas przeszukania. Są jednak wątpliwości, czy te paragony nie zostały im w jakiś sposób podrzucone, właśnie po to, by odesłać ich do nas - mówi polityk koalicji.
Inny rozmówca z kręgów rządowych, zorientowany w tematyce, nie zamierza jednak stawiać niemieckim funkcjonariuszom aż tak daleko idących zarzutów.
To raczej efekt tego, że granica polsko-białoruska jest dziś dużo lepiej strzeżona. Jeśli migranci się przedostają innymi drogami do strefy Schengen, to mogą się potem poruszać w sposób nieskrępowany. Aż trafią na granicę z Niemcami, gdzie są kontrole. A tam, nie mając dokumentów, są zawracani do nas. I potem to my mamy problem, bo trzeba dochodzić, czy przekroczyli granicę z UE w Polsce, czy na Litwie. Zastanawiamy się, czy my nie powinniśmy ich odsyłać właśnie na Litwę, którędy najpewniej się dostają - ujawnia nasz rządowy rozmówca.
Migracja na politycznej agendzie
Sprawa sytuacji na granicy urasta do jednego z najważniejszych, bieżących tematów politycznych. Z naszych informacji wynika, że w najbliższy piątek ma odbyć się spotkanie liderów koalicji, na którym temat ma być poruszony.
- Do załatwienia są dwie sprawy. Po pierwsze, zarządzenie - także od strony komunikacyjnej - tematem migracji i kontroli na granicach. Może trzeba zrobić jakąś pokazówkę w stylu Trumpa - podstawiamy wojskową CAS-ę na lotnisko, wsadzamy do niej grupę nielegalnych migrantów i odsyłamy w świetle kamer. Po drugie, coś trzeba zrobić z tymi nielegalnymi bojówkami Bąkiewicza. To nie jest czas na oddawanie Polski radykałom - przekonuje jeden z polityków koalicji. W rządzie i koalicji słychać raczej zgodne głosy, że grupy obywateli działające na granicy próbują uzurpować sobie uprawnienia służb państwowych.
Wygląda jednak na to, że innego zdania jest prezydent elekt Karol Nawrocki. - Chcę wszystkim podziękować, na czele z panem Bąkiewiczem, że wypełniają te funkcje państwa, z którymi nie radzi sobie obecny rząd - powiedział Nawrocki w poniedziałek na antenie Polsat News. Zapowiedział też zwołanie Rady Gabinetowej w sprawie sytuacji na granicy tuż po sierpniowym zaprzysiężeniu i podtrzymał deklarację o dążeniu do wypowiedzenia przez Polskę unijnego paktu migracyjnego.
PiS z kolei już zapowiada, że jeśli dojdzie do władzy, w ciągu 72 godzin powoła ministerstwo ds. walki z nielegalną imigracją.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl