Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Arkadiusz Droździel
|

Cięcie wydatków nie pomoże, trzeba podnieść podatki

0
Podziel się:

Oszczędności dadzą najwyżej kilkaset milionów złotych. A my potrzebujemy miliardów, by zredukować deficyt finansów publicznych - przekonuje w rozmowie z Money.pl profesor Dariusz Filar.

Cięcie wydatków nie pomoże, trzeba podnieść podatki
(PAP/Radek Pietruszka)

Money.pl: Agencja ratingowa Standard & Poor's grozi nam, że jeżeli w ciągu dwóch lat nie uzdrowimy naszych finansów, to zacznie obniżać nam rating. W ślad za tym pójdą zapewne kolejne renomowane agencje, np. Moody's i Fitch. Czy powinniśmy się bać tych gróźb? Jakie mogą być skutki obniżenia ratingu dla Polski?

*prof. Dariusz Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej: *Jeżeli agencja ratingowa z jednej strony rating zachowuje, a równocześnie w komentarzu zwraca uwagę na zagrożenia, to z jej punktu widzenia jest to działanie prawidłowe. Stara się ona przewidzieć potencjalne, przyszłe zdarzenia po stronie negatywnej. W taki sam sposób reaguje rynek, który też stara się przewidywać przyszłość.

Gdyby ten negatywny scenariusz się zrealizował, a w konsekwencji obniżony zostały rating, byłoby to dla gospodarki bardzo niekorzystne. Automatycznie wzrosną wtedy koszty naszego długu oraz rentowność naszych obligacji. Spadnie wiarygodność kraju, jako dobrego miejsca do inwestowania. Pośrednio może to wpłynąć także na osłabienie kursu walutowego.

Ale przecież agencje ratingowe są uznawane za jednego z głównych sprawców ostatniego kryzysu. Ich analizy straciły na wiarygodności. Inwestorzy biorą jeszcze pod uwagę ich opinie?

Wiarygodność straciły głównie na skutek zbyt optymistycznych ocen instytucji i rynku finansowego, a nie ocen państw. Dlatego, choć inwestorzy dużo ostrożniej posiłkują się tymi analizami, to nadal mają one dla nich kolosalne znaczenie.

Ponadto w przypadku każdego takiego opracowania agencja musi dać swój komentarz. I tak też jest w przypadku ostatniej oceny naszej gospodarki. Rating nie został zmieniony, ale wskazano zagrożenia. Co więcej, analitycy są obecnie dużo bardziej ostrożni niż jeszcze dwa lata temu i ich opinie są zbieżne z tym co sądzi rynek.

A nie jest tak, że czego byśmy nie zrobili, to i tak jesteśmy postrzegani przez pryzmat regionu? Węgrzy mają kłopoty ze swoimi reformami, ale obrywa się także nam – złoty traci na wartości. Podobnie było rok temu. Czy w tej sytuacji nawet jeżeli my zreformujemy naszą gospodarkę, to inwestorzy i tak tego nie zauważą?

Pośrednio to zawsze wpływa i tego nie unikniemy. Zawsze będziemy postrzegani w kontekście całego regionu. Takie zjawiska występują jednak na całym świecie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na drugą stronę tego medalu. Węgry, Słowacja, kraje nadbałtyckie tną wydatki, szukają nowych źródeł dochodów, obniżają deficyty. Jeżeli my takich działań nie zastosujemy będzie to miało negatywny wpływ na sytuację w naszym regionie. To my wtedy będziemy źródłem infekcji.

Zwykły Kowalski może być lekko zdezorientowany. Przecież nie tylko minister Rostowski i premier Tusk chwalą się, że Polska jako jedyny kraj w Europie i jeden z nielicznych na świecie uniknęła recesji. Podkreślają to także największe instytucje finansowe świata. Jak to jest więc z naszą gospodarką w rzeczywistości?

Jest lepsza niż u naszych sąsiadów. Jednak należy to zawsze traktować relatywnie. Państwa naszego regionu mają gorszą sytuację, więc podnoszą podatki, tną wydatki. Nie musimy podejmować tak dramatycznych działań, jak choćby Węgrzy, ale nie możemy z nich też całkowicie zrezygnować. To, że 2009 rok przeżyliśmy spokojnie, nie daje gwarancji, że najgorsze mamy już za sobą.

Należy pamiętać, że choć notujemy wzrost gospodarczy na poziomie 3 procent, to nie jest to jednak poziom, który by nas wyciągał z deficytu, który wyraźnie wzrósł w ostatnich dwóch latach. Do tego potrzebujemy, by gospodarka rosła w tempie 6 procent. A na to się w przyszłym roku nie zapowiada. **

Jakie reformy powinien więc wprowadzić rząd? W jakich obszarach?

Gomułka: Nie powiem Tuskowi, gdzie szukać oszczędności
Jest u nas takie powszechne przekonanie, że nad deficytem sektora finansów publicznych można zapanować poprzez ograniczenie, a przynajmniej powstrzymanie, wzrostu wydatków.

Oczywiście jest w tym sporo prawdy, bo nie ma powodu, by rodzice, którzy zarabiają 10 tysięcy złotych, otrzymywali becikowe. Byśmy wypłacali najwyższe w Europie zasiłki pogrzebowe. Żeby rolnik, który ma150 hektarów pod uprawę płacił podstawową stawkę KRUS, albo by były nadużywane świadczenia chorobowe. Takich punktów po stronie wydatkowej trochę jest. Ale jak się im trochę dokładniej przyjrzymy, to oszczędności z tytułu ich ograniczenia wyniosą kilkaset milionów złotych. A my potrzebujemy miliardów, by zredukować deficyt finansów publicznych.

Co więc rząd powinien zrobić?

Rządy właściwie wszystkich rządów europejskich zdały sobie sprawę, że budżetom należy zapewnić wyższe dochody. Wyraźnie widać, że to nie wydatki są na pierwszym planie, ale poszukiwanie dodatkowych dochodów. Moim zdaniem Polska staje w obliczu identycznego wyzwania. Na razie wciąż bronimy się w ocenie agencji ratingowych. Gdyby jednak deficyt finansów publicznych w przyszłym roku utrzymał się na podwyższonym poziomie w okolicach 7 procent, to niebezpieczeństwo obniżenia ratingu się pojawia.

Gdzie tych dochodów szukać?

Po pierwsze należy się przyjrzeć składce rentowej. Wyraźnie widać, żejej obniżenie w okresie rządów PiS po stronie pracobiorców było działaniem bardzo pochopnym, opartym na ryzykownej ocenie przyszłej dobrej koniunktury gospodarczej. Nie ma się co oszukiwać, stawka obniżona o 7 punktów procentowych jest nie do utrzymania. Można się zastanawiać, jak z tego wyjść – czy podnosić ją proporcjonalnie i dla pracownika i dla pracodawcy, czy bardziej podwyżkę odczuje pracownik, ale tego nie da się uniknąć, jeżeli chcemy znaleźć dodatkowe miliardy, a nie miliony.

Modzelewski: VAT musi pójść w górę. I to jak najszybciej
Drugim źródłem jest – masowo stosowana obecnie w Europie – podwyżka podatku VAT. Tutaj też można zastosować kilka wariantów. Tym bardziej, że u nas obowiązuje kilka stawek. Przykładowo Litwini, którzy też mieli kilka stawek, ujednolicili je do jednej, tej najwyższej. Węgrzy natomiast podwyższyli podatek do 25 procent.

O ile mogłyby wzrosnąć wtedy dochody budżetu?

W najbardziej ostrożnym wariancie – gdybyśmy się wycofali ze stawki zerowej i 3 procentowej - do budżetu dodatkowo mogłoby wpłynąć od 1,5 do 2 mld złotych. Przy odważniejszych rozwiązaniach mogłoby to być nawet więcej niż 10 mld złotych.

A może nie będzie to potrzebne i wystarczy wdrożenie w życie reformy finansów publicznych, zaproponowanej w marcu przez ministra finansów? Reforma ma przynieść do 2012 roku około 12 mld oszczędności.


To są kroki w dobrym kierunku, ale skala ich jest niewystarczająca, by ograniczyć deficyt finansów publicznych.


A jakby dodać do tego planowane przez rząd zamrożenie w przyszłym roku wynagrodzeń w sferze budżetowej?


Dzięki temu powstrzymamy jedynie wydatki, ale na dłuższą metę nie da się tego kontynuować. Za rok, za dwa będzie trzeba w końcu podwyższyć również pensje w budżetówce. Reformy po stronie wydatkowej są konieczne, ale nie przyniosą tyle, ile jest potrzebne.

W ubiegłym tygodniu minister finansów przedstawił rządowi założenia budżetowe. Jak Pan je ocenia? Może ten budżet zostanie tak skonstruowany, że uda się uniknąć podwyższania podatków?

Na razie jest na to za wcześnie. Budżet będzie można ocenić dopiero we wrześniu, gdy trafi do Sejmu.

Jak na brak radykalnych reform może zareagować Rada Polityki Pieniężnej? Czy możemy się spodziewać podwyżki stóp procentowych z tego powodu? Prezes Belka bardzo wyraźnie zachęca rząd do głębokich zmian w finansach publicznych.

Zgodnie z prawami ekonomii, jeżeli nie ma wyraźnej poprawy po stronie fiskalnej, to należy to kompensować poprzez bardziej restrykcyjną politykę pieniężną. Jeżeli więc rząd nie zdecyduję na odważne reformy finansów publicznych, to rośnie groźba podwyżki stóp procentowych.

O ile stopy procentowe mogłyby wzrosnąć?

Wszystko zależy od tego co rząd zrobi. Im skala zaniechań będzie większa, tym wyższych stóp procentowych należy się spodziewać.

Podwyższanie podatków i cięcia budżetowe to niepopularne decyzje, bo większość społeczeństwa na tym traci. Czy w kontekście przyszłorocznych wyborów parlamentarnych rządzący zdecydują się na ich wprowadzenie?

Politycy stoją przed ogromną odpowiedzialnością. Muszą podjąć dialog ze społeczeństwem. Muszą powiedzieć wprost: czy chcemy mieć kraj, który za cenę nieco wyższych danin publicznych będzie krajem gospodarczo zrównoważonym, czy też odpychamy od siebie poważne ryzyka, które jednak ze zdwojoną siłą pojawią się w przyszłości.


Jeżeli rządowi się nie uda, lub nie będzie chciał ze względu na wybory podjąć decyzji o reformowaniu finansów publicznych, kiedy możemy się spodziewać negatywnych skutków tych zaniechań?


Jeżeli budżet na 2011 rok nie będzie w przekonujący sposób lepiej wyglądał od tegorocznego, to tak jak agencje ratingowe ostrzegają, negatywna reakcja ze strony inwestorów pojawić się może już w 2011 roku.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)