Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Paweł Gospodarczyk
Paweł Gospodarczyk
|
aktualizacja

To może być kolejny cios dla Polski. Kijów spogląda w kierunku Niemiec

Podziel się:

Odwilż przyjdzie po wyborach, ale w międzyczasie Kijów, zamiast rozemocjonowanej Warszawy, może wybrać Berlin - twierdzą eksperci pytani przez money.pl o polsko-ukraiński biznes w obliczu ostatnich napięć. Źródło sporu leży po obu stronach. Gorzej, że żadna z nich nie chce go zażegnać.

To może być kolejny cios dla Polski. Kijów spogląda w kierunku Niemiec
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w mocnych słowach zareagował na decyzję m.in. Polski o przedłużeniu zakazu importu ukraińskiego zboża (Getty Images, IVAN_S_+380975270250)

Skarga do Światowej Organizacji Handlu (WTO), zapowiedź ewentualnego embarga na polską cebulę, pomidory, kapustę i jabłka przez wiceministra handlu i gospodarki Tarasa Kaczkę, zarzuty o "przygotowywanie sceny dla moskiewskiego aktora" - ciosy zadane w ostatnich dniach Polsce przez Ukrainę dowodzą największego kryzysu w stosunkach między oboma krajami co najmniej od lutego ubiegłego roku. Gesty, decyzje i deklaracje z obu stron, choć natury politycznej, nie pozostaną bez konsekwencji dla biznesu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Koniec świadczeń dla Ukraińców? Jest głos z otoczenia prezydenta

Kijów gra zbyt ostro, ale Polska nie jest bez winy

W ocenie ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, wina za zaostrzenie nastrojów leży pośrodku, choć, jak słyszymy, problem jest dużo bardziej złożony, niż wydaje się na pozór.

- Błędy popełniła jedna i druga strona, a winnym całego zamieszania jest Putin. Według mnie reakcja Kijowa jest zdecydowanie za ostra, natomiast działania polskiej strony są obliczone na efekt wyborczy - mówi money.pl Oleg Dubisz, wiceprezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej (PUIG). Mieszkający na co dzień w Ukrainie Dubisz podkreśla, że ukraińskie głosy podsycające spór z Polską należy natychmiast wyciszyć, przynajmniej do październikowych wyborów w Polsce.

Rząd w Kijowie uważa, że ukraińska racja stanu powinna być zachowana i ja to rozumiem, ale rolnictwo zawsze było dla Polski kluczowym sektorem, a rolnicy są znaczącą siłą wyborczą. Jestem zwolennikiem wspólnej przestrzeni dla biznesu. W interesie obu krajów jest zwycięstwo Ukrainy i stworzenie gruntu pod kolejne inwestycje polskich firm w Ukrainie - twierdzi wiceprezes PUIG.

Doczekać wyborów

Jak słyszymy, Polska nie jest gospodarczym priorytetem dla Kijowa, jeśli chodzi o zboże. Dlaczego zatem problem we wzajemnych relacjach narasta? - Potrzebujemy spokojnego dogadania się, a nie robienia z tego szumu i cyrku. Ukrainie zależy na zbrojeniówce, przemyśle, przetwórstwie - to kluczowe sektory, których rozwój zapewnia m.in. współpraca z Polską. Trzeba po prostu doczekać wyborów w Polsce, wyciszyć się i dogadać - przekonuje Dubisz.

Ukrainie przyświeca ochrona rodzimego rolnictwa, jednak nie brakuje głosów, według których Kijów de facto stanął po stronie oligarchów i agrokoncernów z zagranicznym kapitałem. - Częściowo to prawda. Ja bym tak nie zrobił. Pewnym rozwiązaniem byłoby kwotowanie eksportu zbóż do Polski - ocenia wiceszef PUIG.

Warto przy tym zwrócić uwagę, że Polska nie jest jedyną biznesową opcją dla Ukrainy. Atrakcyjnym kierunkiem dla Kijowa mogą być Niemcy, z którymi relacje byłyby pozbawione niepotrzebnych emocji.

Ukraina wybierze Niemcy?

- Jest ryzyko, że taki zwrot nastąpi. Ukraina musi pamiętać o historii, o tym, jak Niemcy podchodziły do kwestii rosyjskiej napaści jeszcze półtora roku temu. W ogóle problemem ukraińskich elit jest traktowanie biznesu bez kontekstu polityczno-historyczno-społecznego. Nagle ma się okazać, że Niemcy będą beneficjentami inwestowania w Ukrainie mimo bierności na początku wojny? - pyta retorycznie Dubisz.

Pełnomocnik rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej Jadwiga Emilewicz wiąże kwestię przyszłych inwestycji w Ukrainie z kryzysem uchodźczym na południu Europy. Jej zdaniem wkrótce Ukraina może zderzyć się ze ścianą. - Postawię hipotezę, że zainteresowanie kryzysem na Morzu Śródziemnym może rosnąć i za chwilę może okazać się, że nasi wschodni sąsiedzi będą mieli kłopoty ze zmobilizowaniem środków europejskich na inwestycje w kraju. Reorientacja polityki biznesowej na Niemcy może mieć miejsce. Obecnie jednak żaden prywatny dolar czy euro nie są gotowe, by popłynąć do Ukrainy, nie tylko ze względu na wojnę, ale także na korupcję - przekonuje Emilewicz w rozmowie z money.pl.

Jak dodaje, temat przedłużenia embarga nie jest tematem poruszającym opinię publiczną w Ukrainie.

A skoro tak, to w czyim interesie wypowiada się minister Kaczka, zapowiadając embargo na polskie produkty? Broni ukraińskiego rolnika? Jeśli rolnik nie zabiera głosu w tej sprawie, to chyba nie. Czy faktycznie chodzi o wpływy do budżetu państwa, czy o zysk jakichś określonych grup? Jeśli to drugie, to o czyj konkretnie zysk chodzi? Z jednej strony mówimy o koncernach nierzadko zarejestrowanych np. na Cyprze, ale struktura właścicielska ziem w Ukrainie jest trudna do analizy, bo zasady dzierżawy są bardzo niejasne - wskazuje Emilewicz.

Polskie firmy zostają

- Zbyt radykalne wypowiedzi usłyszeliśmy po obu stronach, ale przyczyna i źródło problemów tkwi absolutnie po polskiej stronie - mówi nam z kolei Dariusz Szymczycha z Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.

Ekspert wskazuje na wzrost obrotów handlowych między krajami i niezmiennie wysoką pozycję Warszawy w zestawieniu partnerów ekonomicznych Kijowa. - Polscy przedsiębiorcy nie wycofują się z Ukrainy, o czym świadczy m.in. deklaracja prezesa firmy Fakro Ryszarda Tworka, który mimo zniszczenia zakładu we Lwowie wskutek rosyjskiego ataku uznał, że ma tam tak świetny zespół, że nie może zamknąć tamtejszego oddziału - zwraca uwagę Szymczycha.

Niezależnie od braku umiaru polityków po obu stronach, polski biznes będzie nadal zaangażowany w Ukrainie, dalej będzie robił swoje. Nie ma strachu i odwrotu. Tu chodzi o ponad 600 polskich firm i przedsiębiorców - dodaje.

Pytania bez odpowiedzi

Jak słyszymy, umiar Kijowa powinien iść w parze z rachunkiem sumienia polskiego rządu, szczególnie w związku z wydarzeniami w okresie od kwietnia do połowy września, kiedy to w Polsce obowiązywał zakaz importu ukraińskiego zboża. - Nie wiemy, kto na tym importowanym zbożu zarobił, kto naruszył interesy producentów rolnych, dlaczego rząd podjął decyzję o embargu bezterminowym, wychodząc przed unijny szereg - tłumaczy Szymczycha.

Polsko-ukraińska wymiana ciosów

Przypomnijmy: zakaz importu z Ukrainy pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika do zmagających się z przesytem ukraińskich surowców Bułgarii, Węgier, Polski, Rumunii i Słowacji został wprowadzony przez Komisję Europejską na początku maja. Początkowo ograniczenia obowiązywały do 5 czerwca, a następnie zostały przedłużone do połowy września. Embargo zniesiono 15 września na podstawie postanowienia KE.

Dzień później w życie weszło rozporządzenie ws. bezterminowego zakazu przywozu do Polski ukraińskich produktów rolnych. Decyzje o jednostronnym przedłużeniu ograniczeń importowych podjęły również rządy Węgier, Słowacji i Rumunii.

W odpowiedzi w miniony poniedziałek władze w Kijowie poinformowały o złożeniu skargi do Światowej Organizacji Handlu na Polskę, Węgry i Słowację. Ponadto wiceminister gospodarki i handlu Ukrainy Taras Kaczka przekazał w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", że Kijów planuje wprowadzenie embarga na polską cebulę, pomidory, kapustę i jabłka. Niedługo później w rozmowie z RMF FM wycofał się z tej zapowiedzi, mówiąc, że "to ostatni punkt w planie działań" władz Ukrainy. Zapewnił, że priorytetem jest rozwiązanie problemu na drodze dialogu.

Bez echa nie przeszły też słowa prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który podczas Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku pośrednio zarzucił niektórym krajom Europy działanie w interesie Rosji. - Ciężko pracujemy nad zachowaniem szlaków lądowych dla eksportu zboża. I niepokojące jest to, jak niektórzy w Europie, niektórzy nasi przyjaciele w Europie, odgrywają w teatrze politycznym solidarność, robiąc thriller ze zbożem. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotowywać scenę dla moskiewskiego aktora - powiedział we wtorek Zełenski. W związku z tą wypowiedzią, do polskiego resortu spraw zagranicznych wezwany został ambasador Ukrainy.

Na słowa Zełenskiego stanowczo zareagował też premier Mateusz Morawiecki. - Przestrzegam władze ukraińskie, ponieważ jeżeli będą w ten sposób eskalować ten konflikt, to my będziemy dokładać kolejne produkty do zakazu wwozu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej - zadeklarował w środę szef rządu na antenie Polsat News.

Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl