Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Przemysław Ciszak
Przemysław Ciszak
|

Śliwowica łącka wciąż nielegalna, choć minister obiecuje. "Widocznie zakazany owoc smakuje bardziej"

16
Podziel się:

O legalizację obiecywali Janusz Palikot i Jarosław Gowin. Minister Krzysztof Jurgiel zapowiadał to 11 lat temu. Dziś znów daje słowo sadownikom.

Krzysztof Maurer, właściciel "Tłoczni Maurer "
Krzysztof Maurer, właściciel "Tłoczni Maurer "

O legalizację najbardziej znanej polskiej okowity regionalnej mieli zabiegać między innymi Janusz Palikot i Jarosław Gowin. Już ponad dekadę temu na Sądecczyźnie wydobycie z "szarej strefy" łąckiej śliwowicy obiecywał minister Krzysztof Jurgiel, obecnie znów daje słowo sadownikom. - Politykom nie zależy na legalnej śliwowicy. W drodze z Łącka do Warszawy zapominają o deklaracjach. Widocznie zakazany owoc smakuje bardziej - ironizuje w rozmowie z money.pl Krzysztof Maurer, właściciel Tłoczni Maurera i prezes Stowarzyszenia Łącka Droga Owocowa.

Podczas gdy podhalański oscypek czy góralska bryndza, szlacheckie miody pitne, a nawet lokalne piwa są rejestrowane jako produkty regionalne, chronione również przez unijne prawo, słynna śliwowica łącka wciąż pozostaje w podziemiu. Choć świat zachwyca się chorwacką rakiją czy travaricą, sławę zdobywają węgierskie, czeskie czy słowackie okowity owocowe, rodzima śliwowica wciąż nie może być zalegalizowana.

Dlaczego? Politycy podnoszący tę sprawę zasłaniają się skompilowanymi przepisami, które należałoby zmienić, aby ten tradycyjny 70 proc. trunek mógł zostać zalegalizowany. Nie przeszkadza to jednak w tym, aby była ona przez naszych sadowników produkowana i rozprowadzana niemal oficjalnie. Czasem jako upominek do innych lokalnych wyrobów, a czasem tak po prostu spod lady lub zupełnie jawnie na targach regionalnych.

Nielegalna, ale zastrzeżona

Sprawa śliwowicy ma otoczkę absurdu. Jako alkohol destylowany w warunkach domowych jest bimbrem, co oznacza, że produkcja oraz obrót w Polsce jest przestępstwem. Mimo tego, jak się szacuje, łącką w całej gminie produkuje około 300 sadowników. A co na to władza? Przez renomę jaką uzyskała, lokalne władze praktycznie nie ścigają tego procederu.

Mało tego, pędzona z blisko czterowiekową tradycją, śliwowica już w 1989 uznana została przez urząd konserwatora zabytków w Nowym Sączu za niematerialne dobro kultury narodowej. W 2005 roku wpisana została na Listę Produktów Tradycyjnych.

Również jej nazwa została zastrzeżona w Urzędzie Patentowym. – To krok w kierunku ochrony tradycyjnej śliwowicy łąckiej. Działanie profilaktyczne w razie cudu, jakim ma być zmiana przepisów – zaznacza łącki przedsiębiorca Krzysztof Maurer, który jest współwłaścicielem znaku gwarancyjnego wraz z gminą Łącko oraz prezes Stowarzyszenia Łącka Droga Owocowa.

– Część z sadowników, omijało przepisy i moszcz owocowy destylowało za granicą, na Słowacji czy w Czechach i na powrót sprowadzało do kraju – wyjaśnia Jacek Szklarek, prezes Slowfood Polska. – Złe prawo szkodzi nawet tak dobrze wyrobionej marce jak śliwowica łącka.

Jak wyjaśnia Maurer, to właśnie nielegalność produktu powoduje, że Polska nie może zabezpieczyć naszej śliwowicy w Brukseli, tak jak to zrobili ze swoimi okowitami nasi sąsiedzi. – To wcale nie 70 proc. moc stanowi przeszkodę, jak twierdzą niektórzy. To nasze absurdalne prawo. Unijne rozporządzenie 110/208 rozciąga bowiem ochronę na trunki od mocy 38 proc. do 86 proc. Polska śliwowica się w nich mieści – wyjaśnia.

Politycy obiecują i zapominają

Podniesienie sprawy łąckich bimbrowników obiecywali coraz to kolejni politycy również w randze ministrów. Już w 2005 roku podczas spotkania na Sądecczyźnie wydobycie z szarej strefy łąckiej śliwowicy obiecywał ówczesny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, by po 11 latach znów w Starostwie Powiatowym w Nowym Sączu zapowiadać, że pracuje nad możliwością sprzedaży przez lokalnych sadowników tzw. okowity.

Nie on jeden jednak na sztandary wciągał śliwowicę łącką. W 2011 roku obietnice składał Janusz Palikot. Powstała nawet tak zwana ustawa bimbrowa. Ostatecznie jednak nic z niej nie wyszło. Rok po Palikocie z problemem obiecał zmierzyć się Jarosław Gowin, tym razem z zapleczem ministerstwa sprawiedliwości. I tak już starania o legalizację trwają ponad ćwierć wieku.

- Politykom nie zależy na legalnej śliwowicy. W drodze z Łącka do Warszawy zapominają o deklaracjach. Widocznie zakazany owoc smakuje bardziej – kpi Krzysztof Maurer. - Być może teraz znów pojawiła się szansa, bo rządzi jedna opcja i nie będzie można niepowodzenia zwalić na opozycję - dodaje z nikłą nadzieją w głosie.

Stawka VAT i lobby

Krzysztof Maurer do dziś jest właściwie jedynym legalnym producentem śliwowicy łąckiej. Po latach walki z systemem, w końcu poddał się i z lokalnego wytwórcy, musiał przemienić się w przedsiębiorcę. Na śliwowicy nie zarabia kroci, bo obowiązują go ograniczenia i restrykcje prawne oraz administracyjne. Jego "Tłocznia Maurer" prócz okowity, posiłkuje się więc produkcją wina, cydru i soków.

- Pomimo dość skromnej produkcji, płacę pełną stawkę VAT, taką jak Polmosy, giganci naszego przemysłu spirytusowego. Obowiązuje mnie limit produkcji do 10 tys. litrów rocznie, a sprzedać okowitę mogę jedynie hurtowni posiadającej koncesję, co podnosi cenę - opowiada Maurer.

Również nazwa śliwowica znajduje się niejako w drugiej kolejności, ustępując w nazwie miejsca "łąckiej okowicie". To kwestia znaku towarowego, którego paradoksalnie nie jest właścicielem. Musiałby się zwrócić z prośbą o zgodę na jego wykorzystanie do współwłaścicieli, czyli gminy Łącko.

- To patologia, którą wspiera państwo i lobbing dużych producentów – mówi Jacek Szklarek. - Dla wielkich Polmosów, legalna śliwowica produkowana z bardzo niską stawką VAT jest niekorzystna. Jak zwykle chodzi o pieniądze – podkreśla.

Raz po raz wraca pomysł, aby uregulować produkcję śliwowicy obejmując ją stawką maksymalnie połowy VAT, tak jak ma to miejsce w wielu krajach Unii Europejskiej, np. w Austrii. Ale tę produkcję ogranicza próg 40 tys. zł obrotu rocznego. Po jego przekroczeniu ulga nie obowiązuje. Kłopot w tym, że dla wielu górali, nawet takie rozwiązanie nie jest satysfakcjonujące. Zamiast tego chcą zerowej stawki dla lokalnej, ograniczonej produkcji.

- Popieramy legalizację śliwowicy, jej zepchnięcie do "szarej strefy" jest niezrozumiałe i szkodliwe. Jednak sprawa wymaga unormowania. Zerowa stawka akcyzy, której chcieliby niektórzy producenci, jest niezgodna nawet z prawem unijnym. Natomiast 50 proc. akcyza, jaką przewidują europejskie normy, jest jak najbardziej akceptowana, przy wykorzystaniu rozsądnego limitu oraz zapewnieniu, że osoby produkujące bez zapłaty akcyzy, będą w końcu skutecznie ścigane - wyjaśnia Leszek Wiwała, prezes Stowarzyszenia Producentów Przemysłu Spirytusowego.

Jak zapewnia, produkowana lokalnie przez regionalne gorzelnie okowita nie wpłynęłaby znacząco na branżę. - Nie jest to realna konkurencja. Produkcja do 1000 litrów 100 proc. śliwowicy, nawet w setce regionalnych zakładów, daje zaledwie 100 tys. litrów alkoholu. To kropla rynku, który wynosi ponad 100 milionów litrów 100 proc. Problem stanowią grupy przestępcze podszywające się pod markę, które wykorzystują sprowadzany spirytus i przy udziale aromatów owocowych, rozlewają alkohol w tradycyjne butelki - przekonuje.

Państwo działa na własną szkodę

- Tym brakiem rozwiązań prawnych w związku z polską okowitą, w tym i śliwowicą łącką, państwo działa na własną szkodę - twierdzi Jacek Szklarek. Według prezesa stowarzyszenia Slowfood Polska, budżet więcej traci niż zyskuje przez tę opieszałość i zaniedbania. - Zamiast wpływów choćby z połowy stawki VAT, nie dostaje niczego. Poza tym daje wolną rękę fałszerzom i przestępcom - dodaje.

Z tym stanowiskiem zgadza się również Leszek Wiwała. - Na przymykaniu oka przez organy ścigania, polityków, a także konsumentów tracą wszyscy. Wzbogacają się grupy przestępcze i kombinatorzy, a nie lokalni producenci okowit owocowych. Skalę procederu mogą pomóc oszacować dane mówiące o wielkości importu czystego alkoholu z Węgier i Czech, często wykorzystywanego do podrabiania śliwowicy – przekonuje prezes Stowarzyszenia Producentów Przemysłu Spirytusowego.

Prócz tego przestępczy bimber psuje rynek góralom, oferując podrabianą śliwowicę za połowę ceny. Jak tłumaczy Maurer ze 100 kg śliwek, sadownik może wyprodukować nie więcej niż 6 litrów czystego spirytusu. Masowość i niska cena mogą wskazywać na podróbkę, choć jak stwierdza, kupującemu trudno będzie ją odróżnić od prawdziwej śliwowicy łąckiej.

- Trzeba dopilnować, żeby oryginalna śliwowica była dostępna tylko w gminie Łącko i była produktem sprawdzonym. To dlatego legalizacja jest potrzebna. Wspólny znak towarowy to krok w tym kierunku - zaznacza Krzysztof Maurer. Czy w końcu uda się wydobyć śliwowice z "szarej strefy?" - Trudno się ekscytować obietnicami. Składane są już od 26 lat - podsumowuje.

wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(16)
Jasiu z gor
8 lat temu
Politycy i członkowie rządu od lat cuda obiecują, a jak wytrzeźwień, to o nich zapominają, zaś ci, co stąd pochodzą, na warszawskich stołkach udają, że ze wsi nie pochodzą, a więc do Sądecczyzny się nie przyznają.
Śliwowiecki
8 lat temu
No, to gdzie jest ta "dobra zmiana". Mają większość w sejmie i jeszcze tak prostej sprawy nie potrafili wykonać???
Zero
8 lat temu
Byłem w okolicy Łącka i dopytywałem o ten specyfik. Trzeba być ostrożnym bo taką śliwowicę można sobie samemu zrobić kupując aromat i połączyć z wódą. No cóż nad tym chyba nie ma kontroli i może uczciwi producenci konkurują z normalnymi oszustami.Nie kupiłbym tego alkoholu gdyż miałem okazję to smakować.
robi
8 lat temu
to nie przepisy unijne są winne??? tylko jak zwykle polski bałagan....
Max
8 lat temu
Z rakiją w Chorwacji jest obecnie po wejściu do UE tez prohibicja. 3 lala temu stało pełno ludzi wieczorem z travaricą, rogacicą i innymi specyfikami. Teraz po cichaczem i to jeszcze trzeba wiedzieć gdzie szukać. Aczkolwiek nasz Chorwat na Pagu nadal pędzi i nawet potaniało :)