Dla mnie najbardziej absurdalnym stanem rzeczy jest fakt , że małżonek nie może miec pewności , bez różnicy w jaki sposób jego pieniądze postanowi oszczędzać, że jego żona po jego śmierci będzie miała co do garnka włożyć. Całe życie pracujemy, tworzymy majątek , który podlega prawie o wspólnocie majątkowej a teraz wymysla się nowe sposoby, aby jak najmniej dać czyli jak najwięcej ukraść. Albo będziesz dostawał żałosne grosze a jak zamkniesz oczy to małżonka fige dostanie a ZUS ma na nowe biurowce albo będziesz dostawał jeszcze bardziej żałosne grosze za kare , że nie oddasz ZUSowi "co jego" a postanowisz "przebrzydły pseudopatrioto" jakoś rodzine zabezpieczyć. Tak czy owak ktoś na tym dobrze wyjdzie. Tylko dlaczego jak zwykle nie ten co całe życie się na te pieniądze wykrwawia.

Skoro w małżeństwie istnieje wspólnota majątkowa (czyli zarobione pieniądze są wspólne) to jak można jednemu z małżonków zabrać wspólne pieniądze z powodu śmierci drugiego ??