Podatek Belki jest jednym z mądrzejszych rozwiązań, bo opodatkowuje tych, których stać na oszczędzanie, a nie tych, którzy nie maja już z czego przeżyć, np. podwyżka
VAT. Podatek liniowy natomiast jest otwarciem drzwi do bankructwa państwa. Litwa to zrobiła, ku uciesze i pochwałom Balcerowicza, a od tego czasu zwiało z niej 800 tysięcy ludzi. Z doświadczenia UE wiadomo, że im bliżej podatku liniowego, tym więcej biedy. Grecja padnie i to szybko, bo oszczędności typu zabranie najbiedniejszym 20% świadczeń, to żadne oszczędności. Trzeba założyć, że najbiedniejsi wydają wszystkie pieniądze, a wydanie ich to 50% zysk dla państwa (wraca w postaci podatków), utrzymanie popytu (zatrudnienie), a z zatrudnieniem związane są pensje (znowu popyt) i pochodne od nich (prawie 50%), które wpływają do budżetu państwa. Ze zwolnieniami to wszystko wypada, a państwo dodatkowo musi płacić zasiłki i koniec oszczędzonych pieniędzy. Brazylia wyszła samodzielnie z kryzysu, ale nikt nie chce wziąć z niej przykładu, bo trzeba by ruszyć zasobne kiesy bogaczy i dobrać się do d... bankom. A co stanie się, gdy bogacz musi zapłacić nawet 85% podatku od dochodu osobistego, gdy nie inwestuje i nie tworzy miejsc pracy? Proste; zysk jest czysty i oczywisty, bez obciążania skarbu państwa, a do tego ktoś taki zaczyna kupować w kraju, bo go przestaje być stać na apartamenty w Hiszpanii, żaglówki z Monte Carlo i wczasy w Gwatemali.