Bernard
/ 83.30.96.* / 2006-03-30 18:01
Przedstawiono przecieki z komisji kodyfikacyjnej, które nie muszą wcale być zgodne z tym, co komisja rzeczywiście zaproponuje we wrześniu. Przedstawiono również wyłącznie stanowisko jednego związkowca, który uważa, że obecny kodeks pracy jest super i dlatego mówi, że żadne zmiany nie znajdą poparcia związków. A są w kodeksie i takie zapisy, które powinny być zmienione dla dobra pracowników i czy to oznacza, że takich zmian również związki nie poprą? Jeżeli związki mówią, że żadnych zmian nie poprą to znaczy nawet tych korzystnych dla pracowników. Z tego wywodzę wniosek, że obecny kodeks jest najlepszym z istniejących na świecie kodeksów dla etatowych działaczy związkowych i obawiają się oni, że stracą swoje przywileje lub, jeżeli pracownicy zyskają coś na zmianie kodeksu to może nie zechcą płacić składek na etatowych nic nierobiących dobrze zarabiających. Dalszy wniosek jest taki: działacze związkowi są zawsze na fali, gdy załogi czegoś się boją. Dawno już zauważono, że ludzie najbardziej boją się zmian, bo bardziej boją się nieznanego zła od znanego. Kolejny, więc wniosek jest taki: Przecieki z komisji kodyfikacyjnej są specjalnie zniekształcone przez etatowych związkowców, aby straszyć załogi, bo bojący się pracownicy potrzebują więcej dzielnych głośnych i odważnych działaczy etatowych. A że mogą i powinny być wprowadzone zmiany korzystne dla pracowników podam przykład: dziś, aby ustalić czy pracownik ma prawo do 20 czy do 26 dni urlopu musi on przynieść nowemu pracodawcy ostatnie świadectwo szkolne oraz wszystkie świadectwa pracy z poprzednich miejsc. Rzadko się zdarza, aby pracownik z 10 letnim stażem miał mniej niż kilka świadectw a często np ma ich kilkanaście, bo firmy padają są sprzedawane, przekształcane i raz zatrudniają a raz redukują zatrudnienie. Powoduje to za każdym razem kosztowną biurokrację i powody do sporów o prawidłowe zliczanie lat,miesięcy i dni pracy ich sumowanie i zaokrąglanie, aby ustalić wymiar urlopu i datę, od kiedy urlop z 20 dni zwiększa wymiar na 26 dni. Można by to wszystko wyrzucić z kodeksu i z specjalnego rozporządzenia ministra pracy o urlopach już 2 razy nowelizowanego. Zamiast obciążać pracodawców i pracowników kosztami tej biurokracji i tonami kopiowanych świadectw oraz niszczyć papier, który musi być przez 50 lat archiwizowany można by zapisać w kodeksie jedną prostą zasadę: „za każdy przepracowany miesiąc pracownik nabywa prawo do 2 dni urlopu”. Czyli od razu niezależnie od szkoły od stażu ogólnego za każdy przepracowany rok wszyscy mają 24 dni urlopu. Proste, łatwe do ustalenia i rozliczenia, wystarczy znać datę przyjęcia do pracy u swojego aktualnego pracodawcy. Niepotrzebne w całym kraju miliony dokumentów w teczkach osobowych. Korzyść zarówno dla pracownika, bo nie jest tak, że młody potrzebuje mniej urlopu niż starszy a kto spędzał wesoło i zdrowo czas jako student na rajdach i imprezach studenckich nie zmęczył się ciężka pracą w szkodliwych warunkach, więc dlaczego ma od razu mieć więcej urlopu? A dla pracodawcy każde zmniejszenie obowiązkowej biurokracji jest zawsze również korzystne i wypoczęty pracownik lepiej pracuje, co jest z korzyścią dla pracodawcy.
Podobnych zapisów niepotrzebnie komplikujących prowadzenie spraw pracowniczych rodzących konflikty jest w obecnym k.p. jeszcze kilka a poza tym za dużo zostało w nim rozwiązań, które zwyczajnie nijak się mają do obecnej rzeczywistości w większości firm, gdyż wymyślono je dla wielkich socjalistycznych zakładów pracy, których ostatnie dinozaury najbardziej obciążają budżet zasilany podatkami zdrowej części firm prywatnych. Kto nie wierzy niech podliczy ile w ciągu ostatnich 5 lat kosztowały nas dotacje ulgi, umorzenia niezapłaconych składek ZUS i pomoc dla górnictwa hutnictwa, kolei, stoczni, ursusa itp. Proszę porównać to z wydatkami na służbę zdrowia lub na utrzymanie dróg. A przecież te zakłady powinny być filarami polskiej gospodarki i przynosić budżetowi najwięcej przychodów a są studniami bez dna. O dziwo zaś tam właśnie jest najsilniejsza struktura związkowa i najwięcej etatowych działaczy od robienia awantur, w których rany odniosło, co roku setki policjantów ochraniających „pokojowe manifestacje”, na które zabiera się ciężkie i niebezpieczne przedmioty jak łomy style od kilofów, petardy i ważące do 0,5 kg nakrętki stalowe do rzucania. Za ich leczenie znów zapłacili podatnicy, którzy zarabiają znacznie mniej niż średnie płace w tych nierentownych molochach, których do tej pory wszystkie Rządy zwyczajnie się bały. Na szczęście więcej obecnie polaków pracuje w małych prywatnych zakładach niż w tych zacofanych mentalnie molochach. Dla tych pracowników małych firm trzeba unowocześnić kodeks pracy. Ale tam nie ma etatowych działaczy związkowych i nie będzie nawet gdyby 100 % pracowników tych firemek należało do związków, dlatego związkowcy będą przeciwni, bo to nie ich działaczy interes.