Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Farmaceutyczny alarm. "Nie straszę, ostrzegam. Zabraknie tysięcy leków"
Patryk Słowik
Patryk Słowik
|zmod.
WP magazyn

Farmaceutyczny alarm. "Nie straszę, ostrzegam. Zabraknie tysięcy leków"

(Agencja Forum, Daniel Dmitriew)

Prezes zarządu Związku Pracodawców Hurtowni Farmaceutycznych jest przekonany, że dojdzie do załamania na rynku leków refundowanych. - Będziemy dostarczać leki do aptek i szpitali tak długo, jak będziemy w stanie. Ale obawiam się, że to już krótka perspektywa – mówi w rozmowie z WP Andrzej Stachnik.

Patryk Słowik: Farmaceuci alarmują, że zaczyna brakować leków. Ministerstwo Zdrowia uspokaja i zapewnia, że medykamenty będą. Jak - według pana - jest naprawdę?

Andrzej Stachnik, prezes zarządu Związku Pracodawców Hurtowni Farmaceutycznych (członkowie związku odpowiadają za ponad 90 proc. zaopatrzenia polskich pacjentów w leki): Leków na znaczną skalę może zabraknąć już wkrótce. I w aptekach, i w szpitalach.

Już teraz są kłopoty z dostępnością kilkudziesięciu produktów jak choćby niektórych leków używanych w leczeniu cukrzycy bądź medykamentów przeciwzakrzepowych.

Jednak, co gorsza, scenariusz, w którym brakuje bardzo wielu leków - tysięcy, jest jak najbardziej realny.

Nie straszy pan?

Wiem, co mówię. Nie interesują mnie polityczne polemiki, przepychanki. Wiem od środka, co dzieje się w hurtowniach farmaceutycznych, czyli podmiotach, w których najlepiej widać, jaka jest i jaka będzie dostępność leków. Nieskromnie to zabrzmi, ale mało kto w Polsce wie tak dobrze jak ja, jaki jest poziom bezpieczeństwa lekowego.

Kłopoty to pokłosie problemów z produkcją substancji czynnych w Chinach i Indiach?

To też. Brak dostępu do niektórych medykamentów dzisiaj może być z tym związany.

Ale masowe problemy związane będą z tragiczną sytuacją finansową, w której znajdują się hurtownie farmaceutyczne. Najzwyczajniej w świecie realny jest scenariusz, w którym nie będzie miał kto dystrybuować leków w Polsce.

Gdy ktoś tak mówi, zawsze myślę, że chce coś ugrać dla siebie. A prawda jest taka, że jak jeden hurtownik nie będzie rozwoził leków, to zrobi to drugi.

Być może w wielu branżach tak to działa, ale nie w polskim obrocie produktami leczniczymi. 10 podmiotów zaopatrujących szpitale i apteki odpowiada za 90 proc. rynku. I mówię z pełną odpowiedzialnością, że wszystkie te podmioty generują straty na dystrybucji najważniejszych leków – leków refundowanych.

Z czego wynika ten kłopot?

Od lat prawie 50 proc. leków refundowanych dystrybuujemy za mniej niż 1 złoty od opakowania. Tymczasem ceny tego, co do dystrybucji niezbędne - energii, paliw i wynagrodzeń kierowców - skokowo się zwiększyły

Marża hurtowni farmaceutycznych na lekach refundowanych wynika z ustawy i nie może przekroczyć 5 proc.

Dla porównania: kilkanaście lat temu - gdy przecież koszty prowadzenia biznesu były o wiele niższe - maksymalna marża wynosiła 14 proc.

Została obcięta, by pacjenci płacili mniej za leki. To chyba dobrze.

Redukcja marży mogłaby być dobra dla pacjenta tylko pod jednym warunkiem: że lek jest dostępny i jest właściwie przechowywany i przewożony.

Dystrybucja leków wymaga specjalnych warunków transportu, odpowiedniego przechowywania, całodobowego monitoringu temperatury, obsługi przewozu przez wykwalifikowany personel. To generuje koszty. I mówię dziś z pełnym przekonaniem: jeśli za galopującymi kosztami nie pójdą zmiany umożliwiające zwiększenie przychodów, to leki będą do aptek przyjeżdżały rzadziej. Hurtownie farmaceutyczne albo poupadają, albo zmienią profil swojej działalności i nie będą już dostarczać do aptek oraz szpitali leków refundowanych.

Ministerstwo Zdrowia niedawno przekonywało, że możecie zwiększyć marżę na lekach nierefundowanych przez państwo.

Tyle że to nieuczciwe wobec milionów polskich pacjentów.

Powiedzmy bowiem wprost: realizacja tej podpowiedzi oznaczałaby, że za odrobinę tańsze leki refundowane w części przez państwo słono zapłaciliby pacjenci, którzy płacą 100 proc. ceny potrzebnego im leku.

Producenci leków OTC [wydawanych bez recepty – red.] i suplementów też nie zgodzą się na nieuzasadniony wzrost cen ich produktów, tym bardziej że na rynku konkurują głównie ceną. Dlaczego zresztą to oni mieliby finansować refundację leków?

Poza tym tak nie działają przedsiębiorstwa. Jeśli dystrybucja leków refundowanych nie będzie się opłacała, to firmy nie będą się nią zajmowały. Zajmować się będą tym, co się opłaca.

Znaczna część przedsiębiorców z tej branży to przecież podmioty z ogromnym potencjałem naukowym, więc mogą się rozwijać choćby w działalności innowacyjnej z zakresu farmacji. Mogą też sprzedawać tylko część produktów – te, które będzie się opłacało sprzedawać.

A może po prostu możecie realizować dostawy rzadziej, za to w większej liczbie opakowań? Byłoby to dla was tańsze, a pacjenci mieliby leki.

To niemożliwe, bo w kiepskiej sytuacji finansowej jest wiele aptek. Z danych Krajowego Rejestru Długów wynika, że co piąta apteka jest notowana jako dłużnik. O kłopotach finansowych wielu placówek wielokrotnie wspominała Naczelna Izba Aptekarska.

Dzisiaj właściciele aptek nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie w magazynie wielu opakowań różnych leków, bo musieliby za nie zapłacić. Wolą mieć je w hurtowni i ściągnąć je stamtąd szybko, gdy lek jest potrzebny.

I właśnie dlatego apteki bardzo często proszą nas o dostarczenie raptem jednego opakowania leku i to "jak najszybciej, bo pacjent czeka". Stąd też zresztą znane pacjentom sytuacje, gdy w kilku aptekach słyszą, że leku nie ma, ale może zostać zamówiony na popołudnie bądź następny dzień.

Takie sytuacje też wpływają na wzrost kosztów po stronie hurtowni farmaceutycznych, bo te dostawy na cito realizujemy. Utrzymujemy też duże magazyny i udzielamy aptekom kredytu kupieckiego.

Ale dyskusja o przyczynach kłopotów to temat dla specjalistów. Pacjent po prostu chce mieć lek możliwie najszybciej. A gdy mówimy o lekach dostarczanych do szpitali, to często – bez żadnej przesady – czas dostarczenia leku ma wpływ na to, czy pacjenci przeżyją.

I ten przeciętny pacjent - w związku z problemami finansowymi aptek i hurtowni - w pierwszej kolejności będzie miał kłopot z dostępem do refundowanych leków wysokospecjalistycznych?

Myślę, że przede wszystkim w pierwszej kolejności kłopot będzie dotyczył leków mniej popularnych, rzadziej kupowanych przez pacjentów. Tych bowiem w szczególności apteki nie chcą mieć na stanie. A jednocześnie często są to leki ratujące życie, tysiącom ludzi niezbędne do funkcjonowania.

Nazwijmy rzeczy po imieniu: przekonuje pan, że ustawodawca musi podnieść marżę hurtowni farmaceutycznych na leki refundowane, bo w przeciwnym razie ucierpią polscy pacjenci. Niektórzy nazwaliby to szantażem.

Nikogo nie szantażuję. Pokazuję realną sytuację i jej oczywiste skutki. I zapewniam w imieniu polskich hurtowników farmaceutycznych, że nie będziemy strajkować. Po prostu pokazuję realia, by za kwartał czy pół roku politycy i urzędnicy nie mogli powiedzieć: "Nie wiedzieliśmy o problemie".

Będziemy dostarczać leki do aptek i szpitali tak długo, jak będziemy w stanie. Ale obawiam się, że to już krótka perspektywa. Część firm upadnie, a w innych zarządzający uznają, że - by przetrwać - biznes musi się opłacać.

Tym bardziej że działalność w hurcie farmaceutycznym w znacznej mierze oparta jest na liniach kredytowych przyznanych przez banki. Wszyscy widzimy, jak bardzo drożeją kredyty. A instytucje finansowe doskonale widzą, że ryzyko biznesowego fiaska jest coraz większe, przez co albo zmienią warunki finansowania na dużo gorsze, albo w ogóle uniemożliwią kredytowanie.

No dobrze: ile powinna wynieść marża na leki refundowane?

Proponujemy 6 proc. Czyli o 1 proc. więcej niż wynosi obecnie, a zarazem o przeszło 8 proc. mniej niż wynosiła kilkanaście lat temu.

To poziom, który zapewni hurtowniom farmaceutycznym, że nie będą musiały aż tyle dopłacać do dystrybucji leków refundowanych, a zarazem będą mogły zarabiać na innej działalności.

Jednocześnie wzrost marży o 1 proc. nie zwiększy zauważalnie cen leków.

Ale trochę zwiększy. I zapłacą za to pacjenci.

Po pierwsze: niekoniecznie. Ministerstwo Zdrowia od dawna zapowiada przyjęcie nowej ustawy refundacyjnej, która ma zmniejszyć poziom dopłat pacjentów do leków refundowanych. Niestety, prace nad tą ustawą ugrzęzły w martwym punkcie. Słyszymy od dawna, że już za kwartał, już za pół roku, ale kończy się na zapowiedziach.

Szczerze powiedziawszy, nie wiem dlaczego, bo nowa ustawa refundacyjna jest potrzebna. Najzwyczajniej w świecie ta obecnie obowiązująca była przyjmowana wiele lat temu, jest od dawna łatana, ale pewnych problemów nie da się rozwiązać kolejnymi "łatami".

W Polsce jest tak, że leki są jednymi z najtańszych w Europie, ale jednocześnie poziom współpłacenia przez pacjentów jest jednym z najwyższych. Należy przynajmniej to drugie zmienić.

A po drugie: nawet jeżeli przyjmiemy, że za podniesienie marży zapłaciłby pacjent, to jeśli na szali położymy wzrost ceny leku, który średnio kosztuje pacjenta 20 zł, o 1 proc. z dostępnością leków, to rachunek wydaje się prosty. Ważniejsze jest mieć odrobinę droższy lek niż nie mieć żadnego lub czekać na niego bardzo długo.

Poza tym wie pan, ile dziś hurtownia farmaceutyczna zarabia na dostarczeniu jednego opakowania leku do apteki?

Wcześniej pan mówił, że 50 proc. leków poniżej 1 zł. Zakładam więc, że pozostałe za więcej.

Średnio ledwo ponad 1 zł. Podczas gdy ponad 3 zł, obecnie 3,7 zł, musi pan zapłacić za wysłanie zwykłego listu.

I teraz proszę porównać, jak wielkie są różnice w warunkach, w których przewożone są listy, a warunkach, których wymagają leki.

Poczta dodatkowo przewozi przesyłki na masową skalę, a my naprawdę często wozimy po kilka, kilkanaście opakowań leków.

Przedstawia pan czarną wizję rynku hurtowego leków. A ja zaglądam do ostatniego sprawozdania finansowego firmy Neuca, czołowego hurtownika farmaceutycznego, i widzę ponad 158 mln zł zysku netto w 2021 r.

To prawda. Ale jak pan wczyta się w sprawozdanie finansowe, to dojrzy pan, że Neuca to duża grupa kapitałowa. I zarabia na badaniach klinicznych, sieci przychodni, produkcji, ubezpieczeniach i innych aktywnościach. I robi to właśnie dlatego, że sama działalność hurtowa na lekach refundowanych jest deficytowa.

No i pokazuje pan wyniki Grupy Neuca za ubiegły rok, a drastyczny wzrost ponoszonych kosztów nastąpił dopiero w ostatnich miesiącach tego roku.

A może hurtownie farmaceutyczne są niepotrzebne? Niektórzy producenci leków sami dbają o dystrybucję.

To zupełnie nierealny scenariusz. Nie bez powodu zresztą w żadnym państwie na świecie nie obowiązuje model, w którym za dostawy wszystkich leków odpowiadają producenci.

Raz, że tylko niektórzy są zainteresowani bezpośrednią sprzedażą. Jak zmusić innych producentów do takiej działalności?

Dwa: dziś hurtownia farmaceutyczna ma w asortymencie kilkadziesiąt tysięcy pozycji. Czy wyobraża pan sobie, że farmaceuci siedzą rano i zamawiają oddzielnie medykamenty od kilkudziesięciu albo kilkuset różnych dostawców? I to na różnych warunkach, z różnymi terminami zapłaty itd.

Byłby ogromny bałagan, jeszcze większe koszty, a dostępność wielu leków znacznie gorsza niż dzisiaj.

Nasza rozmowa zapewne zostanie w Ministerstwie Zdrowia odebrana jako próba wymuszenia zmian w ustawie.

Byłoby to o tyle dziwne, że Ministerstwo Zdrowia w rozmowach z nami, przedstawicielami hurtowni farmaceutycznych, przyznało już, że konieczne jest podniesienie marży. Jest nawet projekt zmian. Tyle że ich wdrożenie odłożono do czasu wdrożenia nowej ustawy refundacyjnej. Tej nie ma i nie ma planu, kiedy będzie procedowana. Być może po wyborach, żeby nie drażnić pacjentów. Tyle że inflacja i kryzys energetyczny nie będą czekać, a hurtownie same im rady nie dadzą.

Ale - tak jak mówiłem - moim zadaniem jest ostrzegać, a nie straszyć czy grozić.

A jednocześnie myślę, że każdy czytelnik doskonale zrozumie naszą sytuację: wszystko dramatycznie drożeje, więc nasze koszty poszybowały. Zarazem marże są zablokowane ustawowo i niższe niż 10 lat temu. Nie trzeba być ekspertem, by wiedzieć, że przez dekadę niemal wszystko drożało. A akurat leki najmniej, bo dla polityków ważne były tanie leki.

Jeśli decydenci nic z tą sprawą nie zrobią, w aptekach i szpitalach naprawdę zabraknie nie kilkudziesięciu leków, tylko kilku tysięcy. I na nic wtedy zda się zrzucanie odpowiedzialności na firmy, które zrezygnują z działalności, do której dokładają już dziś.

Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
WP magazyn
KOMENTARZE
(579)
Arnold
4 tyg. temu
Cus takiego Enerdowce czyli Prusse produkuja roboty przemyslowe w konkurencyjnych cenach, ktore sie sprzedają jak ciepłe bułki...
Arnold
4 tyg. temu
Tu Niemcy Enerdowce tlumacz sie, z niewolniczej pracy Muzinuf z Mosambiku, ktorym obiecali zlote jaja, a im nie płącicli za robote tylko temu niby rzadowi w Afryka, ktpory swoim Negro tez nie plącil, tylko splącal dlugi zaciagniete w DDR tow. Ulbrichta.
Arnold
4 tyg. temu
Jezdem z rodziny znanych profesorkow i stwierdzilim juz dawno przy czterech piwach na twarz, ze wprowadz socjalismusa na pustyni to za 2 roki zabraknie piasku...
Arnold
4 tyg. temu
W Belle Italia na jednym z wielu Campinow dominuja sasiedzi zza Odry stanowią oni 100% z 12 tysiecy urlopowiczów...
Oborowy.
4 tyg. temu
To dobrze, bo 80 % tzw. lekarstw maja zerowa wartosc lecznicza. Kto słucha i czyta te propagande tych producentow tego Scheissu to wpada w spirale lekomanii, a nie zostanie uleczony.
...
Następna strona