Biznes stanął. Dla wielu firm każdy dzień bez prowadzenia działalności to dzień bez pieniędzy. Dlatego przedsiębiorcy robią przerwę i masowo zawieszają działalność.
Jak wynika z analizy money.pl, do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej w marcu wpłynęło 48 tys. wniosków o zawieszenie działalności. Większość - po 12 marca, czyli dniu ogłoszenia pierwszych ograniczeń. W ostatnich siedmiu dniach marca liczba wniosków przekroczyła już 25 tys. I niewiele wskazuje na to, by w kwietniu było lepiej.
Tylko pierwszego kwietnia działalność zawiesiło ponad 4,6 tys. firm.
- Każda zawieszona i każda zamknięta działalność gospodarcza nie jest tym, co chcielibyśmy widzieć. Pamiętajmy, że mamy przed sobą kryzys finansowy, którego świat jeszcze nie widział. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy panikować - mówi money.pl Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju. I dodaje, że z danych płynących z urzędów pracy nie wynika, by Polska - w kwestii rynku pracy - podążała ścieżką np. Stanów Zjednoczonych.
Tam w ciągu dwóch tygodni po zasiłki dla bezrobotnych zgłosiło się 10 mln osób. To ponad 6,3 proc. wszystkich pracujących Amerykanów.
- Należy pamiętać, że USA mają zupełnie inny rynek pracy, który pozwala na znacznie szybsze zwalnianie pracowników. Z zatrudnionym można pożegnać się z dnia na dzień i to nawet po wielu latach pracy. Jednocześnie skala problemów związanych z koronawirusem, która dotknęła ten kraj, jest niewspółmiernie większa niż w Polsce. Nic nie wskazuje na to, byśmy podążali taką ścieżką - mówi Borys.
W Polsce tak źle na rynku - przynajmniej na razie - ma nie być. Główny Urząd Statystyczny nie opublikował informacji nt. bezrobocia w marcu, zrobi to dopiero pod koniec kwietnia. Wojewódzkie Urzędy Pracy już zbierają jednak informacje o zwolnieniach grupowych, dane powinny być znane w ciągu tego tygodnia. Jak wynika z informacji money.pl, informacje o bezrobotnych są codziennie analizowane przez Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego.
Co to znaczy, że w Polsce jest lepiej niż w USA? Mówiąc wprost: do urzędów pracy nie stanęły kolejki bezrobotnych. To może oznaczać, że na pierwszej linii frontu stanęli właśnie samozatrudnieni, którzy stracili jedyne kontrakty i osoby pracujące do tej pory na umowach cywilnoprawnych.
Samozatrudnieni na pierwszym froncie
Dlaczego? Zawiesić działalność gospodarczą w myśl przepisów może przedsiębiorca, który nie zatrudnia żadnych pracowników. Na ten krok decydują się zatem na początku najmniejsi na rynku. Ci, którzy muszą rozstać się z pracownikami, nie są wcale pierwsi w kolejce. Najpierw muszą pozwalniać ludzi, dopiero wtedy mogą sami powiedzieć "stop". To właśnie samozatrudnieni, którzy usłyszeli od dotychczasowego kontrahenta, że to koniec, powędrowali z wnioskami do CEIDG.
Co im daje zawieszenie biznesu? Nie funkcjonują, nie będą płacić podatków dochodowych, nie będą rozliczać się z VAT-u. Zawieszona działalność gospodarcza to również wyrejestrowanie z ZUS-u i koniec z płaceniem składek.
- Nie jest żadną tajemnicą, że z perspektywy przedsiębiorcy najłatwiejsze pod względem formalnym i najtańsze pod względem kosztów jest rozstanie się z osobami działającymi w oparciu o umowy B2B lub w oparciu o umowy cywilnoprawne. Najprawdopodobniej w danych CEIDG widać właśnie sporą grupę samozatrudnionych. Dlatego w tarczy antykryzysowej znalazły się również rozwiązania specjalnie dla takich osób - mówi Paweł Borys.
Borys jest współtwórcą tarczy antykryzysowej, którą zaprezentował rząd. PFR z kolei jest istotnym jej punktem - ma pomagać przedsiębiorstwom m.in. w znalezieniu płynności finansowej.
Jak zaznacza, choć liczba niemal 50 tys. zawieszonych działalności może robić wrażenie, to wciąż skala takich decyzji nie jest ogromna. W Polsce jest prowadzonych około 2 mln działalności gospodarczych. To oznacza jednak, że "na wstrzymanie" dało sobie ponad 2 proc. małych przedsiębiorców.
- Samozatrudnieni i osoby na umowach cywilnoprawnych najczęściej nie mają żadnej ochrony przed nagłym zerwaniem kontraktu, przed zwolnieniem - potwierdza prof. Monika Gładoch, ekspert rynku pracy.
Dlaczego więc samozatrudnienie jawiło się jako lepsze niż etat? Taka forma współpracy zatrudniającym opłaca się bardziej. Korzyści wiążą się z obniżeniem firmowych kosztów utrzymania zatrudnionego (jak składki ZUS, podatki i deklaracje o dochodach pracownika). A do tego z obcięciem wydatków wynikających z przywilejów pracowniczych. Nie trzeba opłacać urlopu wypoczynkowego, a zakończenie współpracy w razie niepowodzeń jest i szybsze, i tańsze.
Oczywiście, część firm dzieli się takim "zyskiem" i proponuje wyższą pensję. Stąd i wielu samozatrudnionych chwali sobie bycie przedsiębiorcą. Generują koszty prowadzenia działalności, powiększają swój dochód. Jednak znów - coś za coś. Może na koncie jest więcej, ale bezpieczeństwo zatrudnienia mniejsze. To, co w czasach wzrostu gospodarczego jawi się jako "niemożliwe", w czasie epidemii jest wykorzystywane. Szybkość rozstania.
2 tys. postojowego
Warto pamiętać, że samozatrudnieni mogą skorzystać z rozwiązań zawartych w tarczy antykryzysowej. I tak - mogą wybrać zwolnienie ze składek ZUS na trzy miesiące.
Zwolnienie dotyczy składek na ubezpieczenia społeczne, ubezpieczenie zdrowotne, Fundusz Pracy, Fundusz Solidarnościowy, Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, Fundusz Emerytur Pomostowych.
Warunki? Przedsiębiorca musiał prowadzić działalność pozarolniczą przed 1 lutego 2020 roku i opłacać składki na własne ubezpieczenia lub być płatnikiem składek przed tą datą (i zgłosić do ubezpieczeń społecznych mniej niż 10 osób).
Jest jeszcze jeden warunek – właśnie dla samozatrudnionych, którzy płacili składki tylko za siebie. Ich przychód z działalności w pierwszym miesiącu, za który jest składany wniosek, nie może przekroczyć kwoty 15 681 zł. To 300 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia brutto. Warto pamiętać, że nawet przekroczenie tego progu w jednym (pierwszym miesiącu, za który składany jest wniosek) nie oznacza utraty prawa do zwolnienia w pozostałych miesiącach.
Paweł Borys przypomina, że do wzięcia jest również świadczenie postojowe dla jednoosobowych przedsiębiorców oraz osób zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. - Świadczenie to będzie im przysługiwać, jeśli dojdzie do przestoju w prowadzeniu działalności przez osobę prowadzącą pozarolniczą działalność gospodarczą albo przez zleceniodawcę lub zamawiającego, z którymi została zawarta umowa cywilnoprawna – tłumaczy Borys.
Warto jednak pamiętać, że jest to tylko jednorazowy zastrzyk gotówki. - Świadczenie postojowe będzie wypłacane jednorazowo w wysokości 80 proc. minimalnego wynagrodzenia - dodaje. To znaczy, że na konto samozatrudnionego może wpłynąć 2080 zł. Nie jest to jednak świadczenie oskładkowane i opodatkowane. To kwota do ręki.
Są jednak warunki. I tak środki trafią do osób, które rozpoczęły biznes przed 1 lutego 2020 roku. Jednocześnie przychód z miesiąca poprzedzającego miesiąc złożenia wniosku musi być o co najmniej 15 proc. niższy od przychodu uzyskanego w miesiącu wcześniejszym oraz nie być w wyższy niż 15,6 tys. zł.
Co ważne, świadczenie takie przysługuje też tym, którzy zawiesili działalność po 31 stycznia 2020 roku. I w tym wypadku występuje kryterium przychodowe.
Samozatrudnieni, rozliczający się w formie karty podatkowej i korzystający ze zwolnienia z podatku VAT, otrzymają świadczenie postojowe w wysokości 1,3 tys. zł.
Aby otrzymać świadczenie postojowe, musisz złożyć do ZUS wniosek. Co ważne, nie trzeba udawać się tam osobiście. Dokumenty można złożyć za pośrednictwem Platformy Usług Elektronicznych ZUS lub za pośrednictwem poczty.
Obejrzyj i dowiedz się, jak chronić się przed koronawirusem: