Miedź się nie zatrzymuje. "Czerwone złoto" bliskie rekordów
Notowania miedzi na giełdzie LME w Londynie kontynuują marsz w górę, zbliżając się do psychologicznej i rekordowej bariery 12 000 dolarów za tonę. W dostawach trzymiesięcznych surowiec drożał w ostatnich godzinach o 0,7 proc., osiągając poziom 11 966,50 dolarów, po wcześniejszych próbach przebicia historycznych maksimów.
Na nowojorskiej giełdzie Comex miedź wyceniana jest na 5,5101 dolarów za funt, co potwierdza globalny trend. Z kolei w Szanghaju (SHF) ceny wzrosły o 1,38 proc., osiągając pułap 94 000 juanów za tonę. Maklerzy i analitycy wskazują na splot trzech kluczowych czynników: zawirowań w handlu międzynarodowym, strukturalnie ograniczonej podaży oraz niesłabnącego optymizmu co do długoterminowego popytu generowanego przez sektory OZE i elektromobilności. To kolejna tego typu sytuacja.
Miedź, często nazywana przez ekonomistów "Doktorem Miedzią" ze względu na jej zdolność do diagnozowania kondycji światowej gospodarki, zyskała w tym roku już około 36 proc. Wszystko wskazuje na to, że rok 2025 będzie dla tego metalu najlepszym okresem od 2009 roku. Bezpośrednim zapalnikiem dla obecnych wzrostów stał się jednak potężny drenaż zapasów przez rynek amerykański.
Milioner szczerze do bólu. "Czułem się debilem"
Amerykański "odkurzacz" i strach przed cłami
Głównym motorem napędowym rekordowych wycen jest zjawisko, które analitycy Citi określają mianem "chomikowania" (ang. hoarding). Amerykańscy importerzy i handlowcy masowo skupują miedź rafinowaną, starając się wyprzedzić planowane wprowadzenie taryf importowych przez Waszyngton. Spekuluje się, że nowe cła mogą wejść w życie już w 2027 roku, co skłoniło branżę do gwałtownego budowania rezerw.
– Oczekujemy, że USA będą gromadzić światowe zapasy miedzi, a w scenariuszu hossy będą dalej czerpać z wyczerpanych zapasów poza USA – wskazują w swojej nocie analitycy Citi. Według danych firmy StoneX, napływ miedzi rafinowanej do Stanów Zjednoczonych wzrósł w tym roku o imponujące 650 tysięcy ton, co wywindowało tamtejsze zapasy do poziomu około 750 tysięcy ton. To zjawisko stworzyło niebezpieczną dla reszty świata dysproporcję cenową i doprowadziło do drenażu magazynów Londyńskiej Giełdy Metali (LME).
Magazyny LME, pełniące rolę rynku ostatniej instancji, świecą pustkami. W połowie grudnia 2025 roku zapasy wynosiły tam zaledwie 165 tysięcy ton, co stanowi spadek o blisko 40 proc. w stosunku do początku roku. Co gorsza, znaczna część tego metalu (ok. 40 proc.) to tzw. "canceled warrants", czyli surowiec już zarezerwowany do fizycznego odbioru, który nie jest dostępny dla nowych kupujących. Natalie Scott-Gray, starsza analityczka ds. metali w StoneX, zauważa, że napięcie na rynku wynika niemal wprost z obaw taryfowych, które zniekształcają tradycyjne fundamenty podaży i popytu.
– Fizyczne gromadzenie zapasów w USA nadal niszczy międzynarodową dostępność – ocenia Andrew Glass, dyrektor generalny Avatar Commodities. Jego zdaniem obecny rajd cenowy odzwierciedla "wysoce nieregularne zniekształcenie", które pcha ceny w stronę stratosferycznych poziomów, mimo że np. popyt w Chinach w ostatnich miesiącach nie spełniał oczekiwań.
Strukturalny deficyt: Dlaczego aluminium nie uratuje rynku?
W obliczu tak wysokich cen naturalnym mechanizmem obronnym przemysłu powinna być substytucja, czyli zastępowanie drogiej miedzi tańszym aluminium. Jednak najnowszy raport J.P. Morgan, do którego dotarł money.pl, studzi nadzieje na szybkie rozwiązanie problemu tą drogą. Choć aluminium jest lżejsze i znacznie tańsze, posiada jedynie około 60 proc. przewodności miedzi. Po skorygowaniu cen o parametry fizyczne – gęstość i przewodność – okazuje się, że realny wskaźnik ekonomiczny miedzi do aluminium wynosi około 8x, co teoretycznie promuje aluminium, ale w praktyce napotyka bariery techniczne.
Analitycy J.P. Morgan przeprowadzili symulację skrajnego scenariusza, w którym proces zastępowania miedzi gwałtownie przyspiesza. Nawet jeśli substytucja objęłaby 6 proc. globalnego popytu, do 2030 roku z rynku zniknęłoby jedynie 1,3 miliona ton zapotrzebowania. Tymczasem prognozowany deficyt surowca na koniec dekady wynosi około 2 milionów ton. Matematyka jest nieubłagana: nawet masowe przechodzenie na aluminium w sektorze energetycznym czy motoryzacyjnym nie jest w stanie zasypać luki podażowej.
Szczególnie widoczne jest to w sektorze pojazdów elektrycznych (xEV). Producenci stosują tzw. "thrifting", czyli oszczędne gospodarowanie materiałem, np. zmniejszając grubość miedzianej folii w anodach baterii o ponad 50 proc. od 2010 roku. Mimo to, całkowity popyt ze strony elektromobilności ma się podwoić – z 1,4 mln ton w 2023 roku do 3 mln ton w 2030 roku. Efekt skali, czyli rosnąca liczba produkowanych aut i ich coraz większe rozmiary, całkowicie niweluje oszczędności jednostkowe.
Warto również wspomnieć o ciemnej stronie rekordowych cen. Istnieje wyraźna korelacja między notowaniami miedzi a przestępczością infrastrukturalną. Jak zauważa J.P. Morgan, liczba kradzieży okablowania w systemach transportowych (np. w Nowym Jorku czy RPA) gwałtownie rośnie wraz z ceną metalu. Co ciekawe, złodzieje niemal całkowicie ignorują kable aluminiowe – ze względu na ich niższą wartość i większą objętość, ich kradzież jest po prostu nieopłacalna logistycznie. To kolejny, paradoksalny dowód na unikalność i niezastępowalność miedzi w nowoczesnej gospodarce.
Problemy gigantów i prognozy na przyszłość
Podczas gdy popyt strukturalny rośnie, strona podażowa zmaga się z serią zakłóceń. Deutsche Bank określił nadchodzący czas jako "rok silnych perturbacji". Kluczowi gracze, tacy jak Glencore i Rio Tinto, zrewidowali swoje plany wydobywcze. Glencore obniżył prognozę produkcji na 2026 rok do poziomu 810–870 tysięcy ton, głównie z powodu problemów w chilijskiej kopalni Collahuasi. Podobne cięcia ogłosiło Rio Tinto, spodziewając się spadku wydobycia w przyszłym roku.
Nadzieje na to, że nowe technologie, takie jak ługowanie (leaching) rud o niskiej zawartości metalu, uratują bilans rynkowy, są przedwczesne. Według analiz J.P. Morgan, nowoczesne metody odzysku mogą dostarczyć do 2030 roku dodatkowe 590 tysięcy ton miedzi rocznie, co stanowi zaledwie 2 proc. globalnej podaży. Podobnie sytuacja wygląda z recyklingiem – choć podaż złomu rośnie, nie nadąża ona za tempem wzrostu zapotrzebowania ze strony "zielonej" gospodarki.
Perspektywy cenowe pozostają zatem skrajnie bycze. Analitycy Citi prognozują, że do drugiego kwartału 2026 roku cena miedzi może osiągnąć 13 000 dolarów za tonę, a w scenariuszach optymistycznych nawet 15 000 dolarów. Nieco ostrożniejszy, ale wciąż pozytywny jest bank Goldman Sachs, który wskazuje miedź jako swój preferowany metal na nadchodzący rok. Ewa Manthey, strateg ING, spodziewa się poziomu 12 000 dolarów już w połowie przyszłego roku.
Dla inwestorów to sygnał do przeważania akcji spółek wydobywczych. W elitarnym gronie rekomendowanych podmiotów, obok takich gigantów jak Rio Tinto, Antofagasta czy Freeport-McMoRan, znalazł się polski KGHM Polska Miedź. J.P. Morgan podtrzymuje dla lubińskiego kombinatu rekomendację "przeważaj" (Overweight), co wpisuje się w szerszy trend atrakcyjności sektora w regionie EMEA. Przy obecnych cenach, przekraczających 11 900 dolarów, polski gigant staje się beneficjentem globalnego głodu surowcowego, który według wszelkich znaków na niebie i ziemi, nie zostanie zaspokojony przez najbliższe lata.
Podsumowując, rynek miedzi znajduje się w stanie permanentnego niedoboru, który jest maskowany i pogłębiany przez geopolityczne zagrywki USA. – Deficyt jest nieunikniony – konstatują analitycy J.P. Morgan, a każda tona metalu staje się dziś towarem na wagę złota w wyścigu o dominację w technologiach przyszłości.