Trwa ładowanie...
Zaloguj
Przejdź na
Po naszej interwencji KAS likwiduje nielegalne kasyna. "Wchodzimy razem z drzwiami"
Witold Ziomek
Witold Ziomek
|

Po naszej interwencji KAS likwiduje nielegalne kasyna. "Wchodzimy razem z drzwiami"

(Materiały WP, Witold Ziomek)

Przesłaliśmy Krajowej Administracji Skarbowej sto adresów punktów z nielegalnymi automatami do gier hazardowych. Po naszej interwencji KAS zarekwirowała maszyny i pieniądze. Mieliśmy okazję przyjrzeć się, jak wygląda walka KAS z nielegalnym hazardem. Towarzyszyliśmy im "w nalocie na miękko" oraz takim z użyciem uzbrojonych funkcjonariuszy.

Jedne wyglądają jak legalne, wręcz luksusowe kasyna, inne to brudne nory, śmierdzące tanim alkoholem i papierosowym dymem. Przed wejściem zawsze są kamery, dzwonek, czasem mały neon.

W środku dyskretna obsługa, zwykle jednoosobowa. Gospodarz podaje graczom piwo, opróżnia popielniczki, czasem sprząta. Tak wyglądają nielegalne punkty z automatami hazardowymi, o których pisaliśmy w money.pl.

Po naszym materiale przesłaliśmy mazowieckiej Krajowej Administracji Skarbowej listę adresów, pod którymi działają takie punkty. Okazało się, że wiele z nich pokrywa się z tymi, o których funkcjonariusze już wiedzą.

Zobacz także: Nielegalny hazard najłatwiejszy w internecie. "Świadomość graczy niewystarczająca"

W ciągu miesiąca KAS przeprowadza kilkanaście "nalotów" na punkty z automatami i zabezpiecza do kilkuset maszyn. We wrześniu takich kontroli było 19. Do magazynu, gdzie do czasu zakończenia procesu przechowuje się zarekwirowane urządzenia, trafiło 100 maszyn.

- W samej Warszawie jest 200 punktów, o których wiemy - mówi Andrzej*, funkcjonariusz, z którym jadę na akcję likwidacji lokalu. - A mamy pod sobą jeszcze m.in. Pruszków i Otwock. W referacie jest 15 osób.

"Łatwa robota"

Pierwszy punkt, do którego jadę z funkcjonariuszami KAS, jest przy ulicy Globusowej na warszawskich Włochach. 10 numerów dalej jest drugi, a po przeciwnej stronie ulicy stoi komisariat policji.

Witryna jest zaklejona białą folią, nad drzwiami dwie kamery, przy futrynie dzwonek. W oknie niewielki neon z napisem "Open 24". Akurat zgaszony.

Parkujemy kilkanaście metrów od wejścia do lokalu, żeby móc obserwować drzwi. Po drugiej stronie ulicy staje drugi samochód KAS. W pobliżu jest też Grupa Zabezpieczenia Działań Mazowieckiego Urzędu Celno-Skarbowego, czyli oddział uzbrojonych po zęby i wyposażonych w specjalistyczny sprzęt funkcjonariuszy. Na wszelki wypadek.

- W tym wypadku jesteśmy na początku postępowania i nie mamy zgody prokuratora na wejście siłowe - wyjaśnia Andrzej. - Dlatego musimy zaczekać aż ktoś wejdzie do środka. Wtedy będziemy mieć uzasadnione podejrzenie, że odbywa się tam nielegalny hazard.

Okazja nadarza się po kilkunastu minutach. Młody chłopak podchodzi do drzwi od lokalu i otwiera go kluczem. Funkcjonariusze przystępują do akcji.

Andrzej staje trochę z tyłu, czeka aż drugi funkcjonariusz podejdzie do drzwi i zadzwoni dzwonkiem. Obaj mają na sobie czapki z daszkiem i sportowe bluzy, pod którymi ukryta jest broń i kajdanki.

Gdy drzwi się otwierają, do środka wbiega czwórka funkcjonariuszy. Po chwili Andrzej wychodzi z lokalu. Ma na ramieniu odblaskową opaskę z napisem "Służba Celno-Skarbowa" i odznakę na szyi. Mówi, że mogę wejść.

Gaz, pałka, kamery

W pomieszczeniu panuje półmrok i zaduch. Śmierdzi papierosami i rozlanym piwem. W korytarzu jest niewielki aneks z kuchenką mikrofalową i lodówką. Za nim jest pomieszczenie, w którym mieszkał chłopak obsługujący automaty.

W środku łóżko, biurko, na którym stoi monitor z poglądem kamer i czajnik. W środku panuje bałagan, który ów chłopak próbuje szybko sprzątnąć, jakby wstydził się przed funkcjonariuszami. Okazał się być Ukraińcem, na potrzeby artykułu nazwijmy go Dmytro.

Na biurku, obok brudnych naczyń, stoi wielki pojemnik gazu pieprzowego i policyjna pałka.

- To jego zadanie - mówi Andrzej, pokazując na młodego Ukraińca. - Ma patrzeć w monitor, wpuszczać gości, rozliczać pieniądze i czasami spacyfikować jakiegoś awanturującego się klienta.

Sam Dmytro jest spokojny. Kiepsko mówi po polsku, ale stara się odpowiadać na pytania funkcjonariuszy. Twierdzi, że jest w pracy pierwszy dzień i nie wiedział, że automaty są nielegalne. Nazwisk ani telefonów swoich mocodawców nie zna.

- Nigdy nie znają - wzrusza ramionami Agata, funkcjonariuszka, która go przesłuchuje. - Zawsze są w pracy pierwszy raz, nigdy nic nie wiedzą. No ale Ukraińcy przynajmniej zwykle są grzeczni. Nie robią awantur, odpowiadają na pytania, współpracują.

- Łatwa robota - podsumowuje Andrzej. - Obyło się bez krzyków, gróźb i szarpaniny. Pewnie dlatego, że nie było graczy. Oni zwykle kłócą się najbardziej - dodaje.

Eksperyment procesowy

Funkcjonariusze zabierają się za przeszukanie lokalu. Z "kanciapy" Dmytra zabierają pudełko z gotówką, którą liczą w jego obecności i wkładają do zabezpieczonej koperty.

Przekręcają kamery, odpinają router, szukają dysku, na który nagrywa się obraz z monitoringu. Żadnego dysku jednak nie ma, nagrania prawdopodobnie lądują w chmurze.

Następnie zabierają się za oględziny automatów, które stoją w osobnym pomieszczeniu. Maszyn jest pięć, przy każdej krzesełko i stolik z popielniczką. W pomieszczeniu walają się puste butelki, plastikowe kieliszki i puszki po napojach.

Przy każdym zabezpieczeniu lokalu z nielegalnymi automatami funkcjonariusze KAS muszą wykonać eksperyment procesowy, czyli przeprowadzić kontrolowaną grę na maszynach. To dowód na to, że w lokalu uprawiano nielegalny hazard. Bez tego prokuratura nie rozpocznie postępowania.

- Do akceptora wkładam banknot 20-złotowy, automat nalicza 200 kredytów. Grę uruchamiam przyciskiem "start", nie miałem żadnego wpływu na wynik - mówi do kamery funkcjonariusz przeprowadzający eksperyment. Cały jego przebieg musi być zarejestrowany.

Eksperyment udaje się przeprowadzić na czterech z pięciu automatów, stojących w lokalu. Jeden ma zepsuty akceptor banknotów. Po eksperymencie przychodzi czas na otwarcie maszyn.

Kluczy nie ma, więc do środka trzeba się "włamać". Funkcjonariusze rozbijają zamek młotkiem. Tym razem mają szczęście. W środku, oprócz pieniędzy, znajdują klucze do pozostałych urządzeń.

Pieniądze znalezione w lokalu zostają przeliczone i zabezpieczone w kopercie. Trafią do kasy Skarbu Państwa. Automaty, zamknięte i zaplombowane, trafiają na ciężarówkę, która zawiezie je do magazynu.

Na koniec Agata przesłuchuje Dmytra i daje mu spisane zeznania. Chłopak podpisuje dokument i zostaje w lokalu. Na razie jest świadkiem.

"Wchodzimy razem z drzwiami"

Kolejny kontrolowany lokal znajduje się na warszawskiej Pradze, w niepozornym budynku wciśniętym pomiędzy stację benzynową a myjnię. Tym razem interwencja przebiega jednak inaczej.

- Jeśli śledztwo jest już w toku i mamy nakaz prokuratury, nie musimy obserwować lokalu i czekać na odpowiedni moment. Możemy wejść razem z drzwiami - tłumaczy Andrzej.

Takie miejsca są najczęściej prowadzone przez zorganizowane grupy przestępcze i nigdy nie wiadomo, kto może być środku, dlatego w akcji biorą udział funkcjonariusze GZD. Uzbrojeni w karabiny i zamaskowani. Drzwi otwierają wielkim, stalowym łomem i wpadają do środka.

- Służba celno-skarbowa, na ziemię! - słychać ze środka. Kilka sekund później jest po wszystkim.

Na podłodze, za oświetloną niebieskimi diodami ladą, leży Igor, skuty kajdankami. To jedyna osoba, jaka podczas interwencji była w lokalu. Dowódca każe go rozkuć.

Igor nie mówi po polsku, prosi, by na miejsce przyjechał tłumacz. W międzyczasie funkcjonariusze rozpoczynają oględziny.

Ten lokal wygląda znacznie lepiej niż poprzedni. Jest czysto, lada i stoliki wyglądają na nowe. Automaty też są z wyższej półki, w większości to maszyny "Black Horse" - ulubionej marki nałogowych graczy.

W lokalu jest też znacznie więcej pieniędzy. Na Globusowej funkcjonariusze zabezpieczyli ok. 5 tys. złotych. Tymczasem na Pradze prawie 6 tys. złotych było w jednym automacie. W sumie do koperty trafiły prawie 23 tysiące złotych.

Pieniądze leżące za ladą były podzielone i zawinięte w druczki. Jak wyjaśnia Andrzej, to wygrane, przygotowane do odbioru.

Uczciwość gangsterów

Gdy na miejsce dociera tłumacz, Igor zeznaje, że pracuje od niedzieli, a jest czwartek. Przyszedł na miejsce kolegi, który wrócił na Ukrainę. Twierdzi, że swoich mocodawców nie zna, a osobę, która opróżniała automaty z pieniędzmi widział tylko raz. Właśnie w niedzielę.

Wtedy też właściciel lokalu zostawił mu pieniądze dla graczy, którzy wygrali. Pliki banknotów zawierają od kilkudziesięciu do kilkuset złotych.

- Właściciele lokali doskonale wiedzą, że jak przyjdziemy, to wszystko zabierzemy. Dlatego zwykle nie trzymają tu dużej gotówki. Jak ktoś wygra, to dostaje karteczkę i przychodzi po pieniądze za kilka dni - wyjaśnia Andrzej. - Raczej się pilnują, oszukiwanie im się nie opłaca. Gdyby któryś gracz został oszukany, natychmiast rozniosłoby się po całym mieście i ludzie przestaliby przychodzić - dodaje.

"Ktoś wyłączył internet"

Gdy w pomieszczeniu na tyłach myjni trwają oględziny, GZD i grupa innych funkcjonariuszy ruszają do kolejnego lokalu. Niedaleko, przy ulicy Targowej.

Barak z automatami stoi na trawniku. Z daleka wygląda jak warzywniak. To, że w środku odbywa się hazard, można poznać po niewielkim neonie, zaklejonych witrynach i kamerach nad drzwiami.

Tym razem uzbrojeni funkcjonariusze nie muszą wchodzić do środka. Na widok KAS gospodarz lokalu otwiera drzwi. W środku jest brudno, z popielniczek wysypują się niedopałki. Salę gry od pomieszczenia obsługi oddziela brudna, stara dykta z wyciętym okienkiem.

W lokalu nie ma tradycyjnych automatów - są komputery z ekranami dotykowymi, na których uruchomiono aplikację z grami. Pieniądze trafiają do obsługi, która wbija kredyty na wybrane stanowisko.

Z takimi automatami KAS spotyka się coraz częściej. Powód jest prosty - jeśli wyłączy się prąd lub internet, funkcjonariusze nie będą mogli przeprowadzić eksperymentu. Udowodnienie, że w lokalu odbywa się nielegalny hazard będzie przez to nieco bardziej czasochłonne, ale wciąż możliwe. Do pracy będą musieli zabrać się informatycy.

Tak dzieje się w tym przypadku. Choć na stacjach widać uruchomione gry, a na zapleczu jest komputer, z którego steruje się całą instalacją, urządzeń nie udaje się uruchomić.

- Ktoś zdalnie wyłączył internet - tłumaczy jeden z funkcjonariuszy.

Przestępcy "idą z duchem czasu" i starają się przyzwyczaić swoich klientów do takiej formy rozgrywki.

- Zabezpieczymy te komputery, sprawdzą je nasi informatycy. Może wyciągną z nich coś, co posłuży za dowód - mówi funkcjonariusz.

Walka z wiatrakami

Nie ma tygodnia, żeby KAS nie zlikwidowała kilku punktów z nielegalnymi automatami hazardowymi. Mimo to liczba takich lokali w zasadzie nie spada.

- Czasami nie mija nawet doba. Do tego samego lokalu przywożone są nowe automaty - mówi jeden z funkcjonariuszy biorących udział w akcji. - Gdyby udało nam się jednego dnia wejść do kilkudziesięciu lokali, to przez jakiś czas byłby spokój. Ale na to jest nas po prostu za mało.

Nielegalne punkty z automatami prowadzą zwykle duże, zorganizowane grupy przestępcze. KAS je rozpracowuje, ale to trwa. Gotówkę i maszyny rekwirowane podczas akcji przestępcy po prostu wrzucają w koszty. Używany automat kosztuje od 2,5 do 5 tys. złotych. 5 sztuk to maksymalnie 25 tys. Tymczasem miesięcznie jeden lokal przynosi nawet 60 tys. złotych dochodu.

Problemem jest też samo dotarcie do osób, które takimi punktami zarządzają. Umowy na lokal czy media zwykle zawierane są "na słupa". Osoba, która podpisuje się pod dokumentami, w ogóle nie wie, kogo wspiera.

Bywa, że z prowadzonym hazardem wiążą się inne przestępstwa podatkowe - przemyt papierosów czy alkoholu. Wtedy prowadzenie takich spraw wymaga współpracy innych komórek KAS oraz innych służb, jak np. policja.

Dopóki są gracze

Granie jest niebezpieczne. Prowadzi do uzależnienia, a co za tym idzie utraty majątku, długów i problemów osobistych. A granie nielegalne jest niebezpieczne podwójnie. W lokalach zarządzanych przez grupy przestępcze nie obowiązują żadne zasady, nałogowi gracze zadłużają się u obsługi lokalu, zastawiają wartościowe przedmioty i dokumenty. W przypadku niewypłacalnych graczy zdarzają się groźby, a nawet pobicia.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami graczom, którzy zostaną przyłapani w nielegalnych punktach, grozi kara. Legalnie w gry hazardowe można grać tylko w licencjonowanych kasynach i punktach należących do państwowej spółki - Totalizatora Sportowego.

Obecna ustawa daje możliwość nałożenia nawet 100 tys. zł kary za jeden tylko automat. I to nie tylko na tego, kto go ustawi, ale także osobę, która wynajmie lokal. To właśnie ten przepis sprawił, że jednoręcy bandyci zniknęli ze sklepów z alkoholem, stacji paliw czy pubów.

Sami gracze jednak nie zniknęli i wciąż chcą ryzykować, grając w podejrzanych lokalach. I dopóki będą chcieli, budki z "jednorękimi bandytami" nie znikną.

- Ten biznes zależy od graczy. Jeśli w jakimś miejscu nie ma chętnych, lokal się zamyka. Jeśli są, utrzymuje się za wszelką cenę, nawet mimo częstych kontroli - mówi Justyna Pasieczyńska z mazowieckiej KAS. - Dlatego staramy się edukować, zwłaszcza młodych ludzi. Prowadzimy ogólnopolską kampanię "Hazard? Nie daj się wciągnąć", w której mówimy o zagrożeniach i staramy się zniechęcić do grania. Bo dopóki będą gracze, zawsze znajdą się osoby, które będą chciały żerować na ich chorobie.

*Imiona wszystkich osób wymienionych w tekście zostały zmienione.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(81)
Moko
2 miesiące temu
To kpina . Na mojej dzielnicy pod "nosem " komendy rejonowej otworzyli zamiast nocnego taki punk . I co... działa już kilka miesięcy. Wnioski pozostawim każdemu z osobna.
Michał Jóźwia...
2 lata temu
Nie można pozwolić na to, że państwo polskie zakazuje zarabiać pieniądze grając w kasynie. Zastępują nam totalem.
Ilian Micańsk...
2 lata temu
To bardzo przykre gdy państwo polskie uniemożliwia zarabianie pieniędzy grając w kasyna hazardowe, zastępując monopolem oszustwem państwowym zwanym total casino który nie daje nawet zarobić. Zalegalizować wulkan
D...
2 lata temu
Jak hazard urządza państwowy monopolista, to on jest szczytny, dobry i społecznie korzystny. Nie ma wtedy mowy o żerowaniu na chorobie nałogowych graczy, a samo przedsięwzięcie ma pełne wsparcie nie tylko władzy, ale i mediów prorządowych. Sytuacja zmienia się zdecydowanie, gdy hazard urządza konkurencja wobec monopolisty - wtedy można swobodnie wylewać na ludzi wszelkie pomyje, pomawiać ich bezkarnie o działania mafijne i inne podobne bzdety, prawda? Taka PiS-Kali mentalność. Wyjaśnijmy sobie zatem raz i konkretnie: HAZARD JEST ZŁY W KAŻDEJ POSTACI, nie ma znaczenia, czy rządowy czy prywatny! Każda jego odmiana jest tak samo szkodliwa i niebezpieczna, nie ma po prostu hazardu lepszego i mniej szkodliwego! Ten tekst to tak w rzeczywistości kryptoreklama salonów monopolisty, gdzie ma być rzekomo ładnie i bezpiecznie. OTÓŻ NIE! TAM JEST TAK SAMO NIEBEZPIECZNIE, TAM TAK SAMO MOŻNA WPAŚĆ W TĄ GROŹNĄ CHOROBĘ! DOŚĆ KŁAMANIA!
scfah
3 lata temu
szkoda, że dopiero po interwencji gazety, sami z siebie nie bardzo
...
Następna strona