W środę rząd prawdopodobnie przedstawi swoją propozycję wysokości płacy minimalnej w 2025 r. W tym roku proces ustalania minimalnego wynagrodzenia budzi wyjątkowo dużo emocji. To konsekwencja jego skokowych podwyżek w minionych dwóch latach i kilku wypowiedzi minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Można je było odczytać jako zapowiedź kolejnej dużej zmiany płacy minimalnej.
- Proponujemy, aby płaca minimalna wynosiła 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. To jest zgodne z dyrektywą Parlamentu Europejskiego. Projekt ustawy w tej sprawie został przesłany do wykazu prac legislacyjnych rządu - mówiła w drugiej połowie maja minister Dziemianowicz-Bąk. Wspomniana przez nią dyrektywa - uchwalona w 2022 r. - powinna zostać wdrożona w krajach członkowskich UE do listopada tego roku. I choć nie narzuca ona konkretnych zasad ustalania minimalnego wynagrodzenia, to wprowadza obowiązek zapewnienia "adekwatności płacy minimalnej".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy płaca minimalna jest adekwatna?
Kiedy płacę minimalną można uznać za adekwatną? Nowa unijna regulacja wymienia kilka kryteriów oceny. Niektóre odnoszą się do kosztów utrzymania, inne zaś do tego, jak płacowe minimum wypada na tle całej siatki płac w gospodarce. Przykładowo, UE uznaje, że za adekwatną można uznać płacę minimalną na poziomie 50 proc. średniej krajowej lub 60 proc. płacy medianowej (czyli takiej, od której połowa wynagrodzeń w gospodarce jest wyższa a połowa niższa).
Po wypowiedzi minister Dziemianowicz-Bąk w mediach społecznościowych pojawiły się wyliczenia ekonomistów, według których podwyższenie płacy minimalnej do 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia oznaczałoby jej wzrost w 2025 r. do około 5150 zł brutto z 4242 zł obecnie i 4300 zł w II połowie 2024 r. To oznaczałoby kolejną, trzecią z rzędu podwyżkę o niemal 20 proc.
Czy minister pracy faktycznie powiedziała coś kontrowersyjnego? Niekoniecznie. Być może tylko nieprecyzyjnie się wyraziła. "Przeciętna wartość" nie jest terminem matematycznym, a w potocznym zastosowaniu może się odnosić zarówno do wartości średniej, jak i mediany.
Minister Dziemianowicz-Bąk proponując, aby płaca minimalna wynosiła 60 proc. płacy przeciętnej, mogła więc mieć na myśli - zgodnie z dyrektywą UE - wynagrodzenie medianowe, które zwykle jest niższe od średniego (wynosi około 80 proc. średniej). Tylko że w polskiej statystyce przyjęło się, że przeciętna płaca to właśnie średnia płaca.
Ministra pracy studzi emocje
W kolejnych wypowiedziach minister pracy była już ostrożniejsza i akcentowała raczej to, że płaca minimalna na 2025 r. będzie ustalana zgodnie z dotychczasowymi zasadami. To dlatego, że rząd musi podjąć tę decyzję do połowy września, a nowe zasady ustalania płacy minimalnej, dostosowane do dyrektywy UE, zaczną obowiązywać później.
Jaka może więc być propozycja rządu co do wysokości płacy minimalnej w 2025 r.? Obowiązująca obecnie Ustawa o minimalnym wynagrodzeniu wskazuje, że rząd musi zaproponować podwyżkę płacy minimalnej co najmniej o tyle, ile wynosi prognozowana na dany rok inflacja. Ostatnie prognozy inflacji na 2025 r. autorstwa Ministerstwa Finansów pochodzą z Wieloletniego Planu Finansowego Państwa, przyjętego pod koniec kwietnia. Wynika z nich, że wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji w Polsce, wzrośnie o 4,1 proc.
Gdyby w I kwartale 2024 r. płaca minimalna była poniżej 50 proc. przeciętnego (średniego) wynagrodzenia w gospodarce narodowej, rząd musiałby do podwyżki płacowego minimum dodać jeszcze 2/3 prognozowanego realnego wzrostu PKB w 2025 r., czyli około 2,1 pkt proc. Wówczas najniższe wynagrodzenie w Polsce musiałoby zostać podwyższone o 6,2 proc., do około 4567 zł. Ale płaca minimalna w II połowie tego roku będzie wynosiła 4300 zł brutto, czyli niemal 53 proc. średniej.
Już dziś wiadomo również, że rząd nie będzie musiał proponować na 2025 r. dwóch podwyżek najniższego uposażenia tak jak w 2024 r. Taki wymóg istnieje bowiem tylko wtedy, jeśli prognozowana na dany rok inflacja przewyższa 5 proc. (prognoza na 2024 r. z ustawy budżetowej wskazywała na inflację na poziomie 6,6 proc., a prognoza z zeszłorocznego Wieloletniego Planu Finansowego Państwa mówiła o inflacji rzędu 5,2 proc. - obie były zbyt wysokie). Niekiedy dodatkową komplikacją są niespodzianki inflacyjne z poprzednich lat, ale nie w tym roku.
O ile wzrośnie płaca minimalna w 2024 roku?
Premier Donald Tusk pytany o wypowiedź minister pracy oświadczył, że rząd zaproponuje w 2025 r. podwyżkę płacy minimalnej zgodną z tym, co "obowiązkowe i konieczne", bo musi zadbać o bezpieczeństwo małych i średnich firm. Jak podkreślał, będzie to oznaczało wzrost minimalnego uposażenia o "blisko 5 proc.". Ta propozycja zostanie przedstawiona Radzie Dialogu Społecznego, którą tworzą przedstawiciele organizacji pracowników, pracodawców oraz rządu. Z dużym prawdopodobieństwem, tak jak w poprzednich latach, w RDS nie będzie jednak porozumienia i ostatecznie płaca minimalna wzrośnie tak, jak zaproponuje rząd.
Przyjmując, że ta podwyżka wyniesie 4,1 proc., czyli tyle, ile wynosi rządowa prognoza inflacji w 2025 r., płaca minimalna w 2025 r. wyniesie 4476 zł. Byłby to poziom odpowiadający niemal 52 proc. przeciętnego (średniego) wynagrodzenia w gospodarce narodowej, przy założeniu, że to rosłoby zgodnie z prognozami Wieloletniego Planu Finansowego Państwa, czyli o 11,9 proc. w 2024 r. i o 7,1 proc. w 2025 r.
Nawet gdyby w szerokiej gospodarce płace rosły szybciej - np. tak, jak wskazywał jeden z dwóch hipotetycznych scenariuszy z projekcji NBP z marca 2024 r., oparty na założeniu, że rząd w połowie roku całkowicie odmrozi ceny nośników energii - stosunek płacy minimalnej do średniej wyniósłby 51 proc. Czyli nadal spełnione byłoby kryterium adekwatności płacowej minimum zapisane w unijnej dyrektywie.
Wybiegając dalej w przyszłość, wydaje się, że nawet przy obecnie obowiązujących zasadach ustalania płacy minimalnej, rządowi trudno byłoby podnosić ją na tyle wolno, żeby na trwałe zmalała poniżej połowy płacy przeciętnej. Czy warto dążyć do tego, żeby ten stosunek najniższej płacy do średniej jeszcze zwiększyć? Organizacje pracodawców odpowiedzą oczywiście, że nie, a organizacje pracowników, że tak. Ale w praktyce dobrej odpowiedzi na to pytanie nie ma.
Pod względem płacy minimalnej szybko gonimy Zachód
Już dzisiaj płaca minimalna w Polsce jest dość wysoka na tle unijnych standardów. Ogólnokrajowe minimum istnieje w 22 spośród 27 państw UE. W przeliczeniu na euro w Polsce w I połowie roku najniższe wynagrodzenie wynosiło niemal 980 euro, co dawało nam 10. miejsce wśród tych 22 krajów.
Na pierwszy rzut oka, w ciągu dekady przesunęliśmy się w tym rankingu tylko nieznacznie, o dwa oczka w górę (uwzględniając fakt, że w 2021 r. ogólnokrajową płacę minimalną wprowadzono w Niemczech, które wskoczyły do pierwszej czwórki zestawienia).
W rzeczywistości dystans do państw, gdzie płaca minimalna jest najwyższa, skróciliśmy wyraźnie. W 2014 r. najniższe wynagrodzenie w Polsce wynosiło zaledwie 27 proc. średniego poziomu z Irlandii, Holandii, Belgii i Francji - to cztery kraje o najwyższej płacy minimalnej, jeśli pominąć Luksemburg, które są specyficznym przypadkiem, oraz Niemcy, których w 2014 r. w zestawieniu nie było. Dzisiaj nasza najniższa płaca to 49 proc. średniego poziomu z tych czterech zamożnych krajów.
Siła nabywcza polskiego minimum prawie taka jak we Francji
Żeby takie międzynarodowe porównania miały sens, trzeba jednak wziąć pod uwagę także to, że koszty życia w krajach UE są mocno zróżnicowane. Po takiej korekcie, polska płaca minimalna jawi się jako jeszcze wyższa. Pod względem siły nabywczej minimalnego wynagrodzenia Polska ustępuje tylko sześciu krajom UE: Niemcom, Luksemburgowi, Holandii, Belgii, Francji i Irlandii.
Inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej są w tym zestawieniu dużo niżej. Polska wyprzedza nawet niektóre kraje "starej UE", np. Hiszpanię i Portugalię. W 2014 r. siła nabywcza polskiej płacy minimalnej wynosiła zaledwie 54 proc. średniego poziomu z Irlandii, Holandii, Belgii i Francji, a dziś ten stosunek to już 90 proc.
Wbrew pozorom, tak szybki wzrost siły nabywczej polskiej płacy minimalnej nie jest wyłącznie zasługą jej dużych podwyżek w 2023 i 2024 r. Także w poprzednich latach minimalne wynagrodzenie w Polsce było podnoszone szybciej niż rósł poziom cen. Średnio w latach 2014-2024 podwyżki płacy minimalnej przewyższały inflację o 5,6 pkt proc. Pomijając bieżący rok, największy skok siły nabywczej płacy minimalnej nastąpił w 2020 r.
Ówczesna podwyżka była początkiem realizacji obietnicy PiS, że do początku 2024 r. płaca minimalna wzrośnie do 4000 zł brutto. Organizacje pracodawców biły wówczas na alarm, że konsekwencją tak szybkich podwyżek minimalnego wynagrodzenia będzie spadek zatrudnienia. Te same ostrzeżenia pojawiły się teraz po wypowiedzi minister Agnieszki Dziemianowicz-Bąk - chociaż formułowane z mniejszym przekonaniem. Kontekstem dla nich są liczne ostatnio doniesienia o zwolnieniach grupowych w polskich firmach.
Wydaje mi się, że płaca minimalna na pewno nie jest już za niska. Trzeba się mocno zastanowić nad skalą dalszych podwyżek. Nie chcę mówić o zwolnieniach grupowych, skala tego zjawiska jest w mediach wyolbrzymiana. Ale jest to być może pierwszy poważny sygnał, że Polska przestaje być atrakcyjna kosztowo dla firm - powiedział w rozmowie z money.pl Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Płaca minimalna rośnie, zatrudnienie nie spada
Na pierwszy rzut oka, jak dotąd alarmistyczne wypowiedzi organizacji pracodawców były mocno na wyrost. Jak wynika z Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, liczba pracujących w Polsce, konsekwentnie rośnie. W IV kwartale 2023 r. nad Wisłą pracowało niemal 17,3 mln osób, o niemal 3 proc. więcej niż w IV kwartale 2019 r. Jednocześnie w ostatnich kilku kwartałach maleć zaczęła liczba pracujących w sektorze przedsiębiorstw, który obejmuje firmy zatrudniające co najmniej 10 osób. To sugeruje, że zwiększyło się zatrudnienie w mniejszych podmiotach, których pracownicy częściej otrzymują płacę minimalną.
Opisywane zjawisko byłoby spójne z jednym z wniosków z głośnych badań Davida Carda i Alana Kruegera z lat 90. XX w. (ich książka "Mit i pomiar" ukazała się w 2023 r. w polskim przekładzie) , wedle których w pewnych okolicznościach podwyżki płacy minimalnej mogą zwiększać zatrudnienie. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy przyciąga to na rynek pracy osoby wcześniej bierne zawodowo (niepracujące i nieszukające pracy), a jednocześnie nie obniża popytu na pracowników. W Polsce, gdzie współczynnik aktywności zawodowej (odsetek osób, które pracują lub szukają pracy) był w przeszłości niski, ten mechanizm mógłby teoretycznie działać.
Oto przeciętna pensja Polaków. Są najnowsze dane GUS
To jednak tylko spekulacje. W rzeczywistości o tym, jak duże podwyżki płacy minimalnej z ostatnich lat wpływały na zatrudnienie w Polsce - a tym bardziej o tym, jakie byłyby konsekwencje kolejnej podwyżki o 20 proc. - wiadomo niewiele. Nie znamy bowiem scenariusza kontrfaktycznego, tzn. tego, który zrealizowałby się, gdyby minimalne wynagrodzenie rosło wolniej. Być może wzrost zatrudnienia byłby jeszcze większy.
Badania Piotra Lewandowskiego i Macieja Albinowskiego z Instytutu Badań Strukturalnych, dotyczące lat 2004-2018 sugerują, że w tych regionach Polski, w których w punkcie wyjścia wynagrodzenia należały do najniższych, zatrudnienie w 2018 r. było nieco mniejsze (co nie oznacza, że spadło) niż byłoby, gdyby stosunek płacy minimalnej do średniej pozostał na poziomie z 2007 r., zamiast wzrosnąć.
Jednocześnie, jak twierdzą naukowcy, bilans tych podwyżek płacy minimalnej i tak był korzystny, bo pozytywny wpływ na wzrost płac był większy, niż negatywny wpływ na zatrudnienie. W większości regionów Polski wpływ podwyżek płacy minimalnej na rynek pracy nie miał zaś w ogóle zauważalnego wpływu.
Deficyt pracowników wciąż dotkliwy
W ostatnich latach sytuacja była o tyle inna, że płaca minimalna w stosunku do średniej była już wyraźnie wyższa niż w latach, których dotyczyła analiza IBS. Wpływ jej kolejnych podwyżek na rynek pracy też był więc prawdopodobnie nieco inny.
Czynnikiem, który dodatkowo komplikuje wyciąganie wniosków, była wysoka inflacja spowodowana głównie skokiem cen materiałów i surowców (a nie wzrostem płac). W rezultacie w minionych latach, jeszcze na początku 2023 r., pozapłacowe koszty przedsiębiorstw rosły szybciej niż koszty pracy. Dzięki temu udział kosztów pracy w całkowitych kosztach działalności firm malał.
Jednocześnie szybki wzrost płac (wsparty jeszcze obniżką podatków), w szczególności zaś najniższych wynagrodzeń, które trafiają do osób o wysokiej skłonności do wydatków, umożliwiał firmom przerzucanie rosnących kosztów na ceny końcowe. W tym sensie wysoka inflacja ułatwiła przedsiębiorstwom dostosowanie się do wyższych kosztów pracy.
Od kilku kwartałów firmy są już w trudniejszej sytuacji, bo ich koszty i ceny rosną wolniej niż płace, w szczególności zaś płaca minimalna. Odzwierciedleniem tego stanu rzeczy jest rosnący odsetek firm, które w badaniach ankietowych skarżą się na wzrost kosztów pracy. Z drugiej strony, nawet dziś ten wzrost nie jest gwałtowny. Przykładowo, w badaniach GUS w maju niemal 64 proc. firm działających w handlu detalicznym wskazywało koszty pracy jako barierę działalności.
Średnio w minionych pięciu latach odsetek ten był jednak niewiele niższy, wynosił 59 proc. Jednocześnie wciąż wysoki jest odsetek firm, które skarżą się na deficyt pracowników, który wzrost płac może łagodzić. Maleje zaś odsetek firm handlowych, dla których barierą jest niedostateczny popyt: wynosi obecnie 29 proc. w porównaniu do - średnio - 31 proc. w minionych pięciu latach. Kołem zamachowym odbicia popytu konsumpcyjnego jest zaś właśnie szybki wzrost siły nabywczej wynagrodzeń.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl