Trzaskowski chce ciąć składkę zdrowotną. Kto zapłaci za "oszczędności"? My - pacjenci [ANALIZA]
- Obiecaliśmy, że składka zdrowotna będzie spadać. I trzeba stanąć na głowie, żeby tak zreformować służbę zdrowia, aby poszukać możliwości zredukowania niektórych kosztów - przekonuje Rafał Trzaskowski. Czy tą drogą uda się poprawić polską służbę zdrowia?
W poniedziałek 24 marca Rafał Trzaskowski w Polsacie News został zapytany o obniżenie składki zdrowotnej. - Przedsiębiorcy tego oczekują - mówił. - Obiecaliśmy, że składka zdrowotna będzie spadać. I trzeba stanąć na głowie, żeby tak zreformować służbę zdrowia, aby poszukać możliwości zredukowania niektórych kosztów - stwierdził. - Logika wskazuje na to, że obniżenie składki wymusi poważne i aktywne zajęcie się cięciem kosztów - podsumował.
Tylko, że jeśli chodzi o nakłady zdrowie jesteśmy w ogonie Unii Europejskiej. A od pewnego czasu do tych kłopotów dokłada się jeszcze jeden kryzys, który będzie się tylko pogłębiał - demografia.
W Polsce w ostatniej dekadzie - dwóch bardzo wiele wskaźników odnoszących się do jakości życia zmieniło się na plus. Wzrosły nasze dochody, mamy więcej mieszkań na 1000 mieszkańców, lokale są mniej przeludnione niż kilka lat temu, więcej osób ma oszczędności i wyższy odsetek Polaków może pozwolić sobie na tygodniowe wakacje. Mniej osób ginie na drogach, rośnie odsetek osób z wyższym wykształceniem, mamy czystsze powietrze, spada liczba przestępstw. Jednym z niewielu parametrów, gdzie nie tylko nie widać postępu, ale dostrzegalny jest regres jest dostępność lekarzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kolejki do lekarzy. Minister odsyła do infolinii
Kolejki się wydłużają
Według fundacji Watch Health Care monitorującej stan opieki medycznej w Polsce w 2012 roku średni czas oczekiwania na świadczenie z NFZ (wizyta u specjalisty, badania, rehabilitacja) wynosił 2,4 miesiąca. W 2024 roku było to już 4,2 miesiąca. I nie jest to po prostu jakiś "ząbek na wykresie"; trend wydłużania się kolejek jest wyraźny i trwa od ponad dekady. Dlaczego tak się dzieje?
Zacznijmy od faktu, że jesteśmy w europejskim ogonie, jeśli chodzi o wydatki na zdrowie. Rządowe środki przeznaczane na ten cel w 2023 roku stanowiły 5,7 proc. naszego PKB. Średnia dla UE to 7,3 proc. Za nami znalazło się 9 państw. Rekordzistami są Austriacy, gdzie wydatki publiczne na zdrowie obywateli stanowią 9,1 proc. PKB. Warto jednak zaznaczyć, że finansowanie tego obszaru w naszym kraju wzrasta. Od 2013 roku "podskoczyło" ono w relacji do PKB o 1 pkt. proc. Jeśli chodzi o całość wydatków (tych prywatnych i publicznych łącznie) to w 2022 roku stanowiły one 6,4 proc. naszego PKB. Średnia dla wspólnoty: 10,4 proc.
Pieniądze na służbę zdrowia
To może jeszcze jedna liczba, a mianowicie ilość środków przeznaczanych na ochronę zdrowia w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Oczywiście, jeśli byśmy robili porównania w euro wiele by nam to nie powiedziało. Dlaczego? Ponieważ na przykład płace lekarzy znacząco różnią się między krajami.
Właśnie dlatego Eurostat stworzył sztuczną walutę, tak zwany Standard Siły Nabywczej (PPS - Purchasing Power Standard). Teoretycznie za 100 PPS można kupić tyle samo towarów i usług w każdym kraju Unii Europejskiej; jednostka ta więc niweluje różnice w sile nabywczej pieniądza.
Ile więc PPS z ochrony zdrowia przypada na jednego mieszkańca naszego kraju? Niecałe 2 tys. Za nami tylko 6 krajów UE. Średnia dla całej UE to prawie 3700 PPS. Ale znów - od dekady wskaźnik ten powoli rośnie. W 2014 roku w ramach polskiego systemu ochrony zdrowia przypadało nieco ponad 1200 PPS na mieszkańca.
Polacy leczą się prywatnie
Przyjrzyjmy się innej statystyce. Według raportu CBOS "Zdrowie i zachowania prozdrowotne Polaków" coraz więcej osób korzysta z prywatnych gabinetów lekarskich. O ile w 2002 roku 46 proc. Polaków korzystało jedynie z publicznego systemu, tak w 2023 roku było to jedynie 24 proc. W tym samym czasie o prawie 60 proc. wzrósł odsetek tych, którzy zdawali się tylko na abonamenty i wizyty płatne (z 7 do 11 proc. ogółu badanych).
Jakie to ma znaczenie? Otóż wydawałoby się, że jeśli coraz więcej osób płaci za lekarzy oraz rośnie udział tych, którzy z publiczną służbą zdrowia w ogóle nie mają kontaktu, to kolejki do specjalistów, czy rehabilitacji powinny się zmniejszać, a nie zwiększać, czyż nie?
Demografia korkuje służbę zdrowia
I tu pojawia się wspomniany wyżej czynnik - demografia. Od lat w naszym społeczeństwie rośnie liczba osób w wieku 60 +. O ile w 2012 roku seniorów w tej grupie wiekowej było 6,9 mln, tak w 2023 było ich już 8,8 mln. A to właśnie takie osoby są bardziej "kosztowne" dla systemu. Raport PwC przedstawia dane, z których wynika, że 55 proc. środków na leczenie przypada na tę właśnie grupę. Nic dziwnego - z wiekiem nasze zdrowie zaczyna szwankować.
Wydaje się, że to właśnie demografia jest jednym z najważniejszych czynników, które powodują, że służba zdrowia się korkuje. Starsze społeczeństwo to po prostu społeczeństwo wymagające więcej, a nie mniej nakładów na opiekę. Prawdopodobnie w systemie dałoby się znaleźć jakieś oszczędności, ale czynnik demograficzny jest zbyt potężny, żeby można było w ramach dzisiejszych nakładów myśleć o polepszeniu się dostępności.
Czy propozycja Brzoski rozwiąże problem?
A co z propozycją Rafała Brzoski odnoszącą się do skrócenia kolejek? Przypomnijmy, że "naczelny deregular RP" zaproponował kilka rozwiązań, które miałyby odkorkować system. Chodziłoby między innymi o stworzenie jednolitego, centralnego systemu rejestracji na wizyty. Dzisiaj różne placówki mają odrębne systemy zapisów, które "nie widzą" się wzajemnie. Zespół Brzoski proponuje również stworzenie architektury powiadomień o nadchodzących wizytach z możliwością ich odwołania za pomocą SMSa, bądź maila.
To ostatnie wydaje się szczególnie istotne, ponieważ w zeszłym roku aż 1,5 mln umówionych konsultacji nie zostało zrealizowanych z powodu nieobecności pacjentów. W przypadku elektronicznego odwołania wizyty możliwe byłoby przesuwanie potrzebujących w kolejce. Wiele z tych rozwiązań zresztą znane jest z prywatnych ubezpieczalni i tam wydaje się sprawdzać całkiem nieźle.
To nie są złe pomysły. Prawdopodobnie pomogłyby one zoptymalizować procedury. Podobny projekt zresztą od jakiegoś czasu jest procedowany przez Ministerstwo Zdrowia. Choć jest to krok w dobrym kierunku to z pewnością - w omówionych okolicznościach - nie wystarczy.
Podsumujmy więc to, co wiemy. Nakłady na polski system ochrony zdrowia choć powoli rosną, to należą do najniższych w Unii Europejskiej. Mamy również jedne z najniższych kwot przeznaczanych na zdrowie na osobę. Maleje odsetek osób, które korzystają tylko z publicznego systemu. Prawdopodobnie wynika to z dwóch faktów. Po pierwsze z powodu kłopotów w uzyskaniu pomocy ze strony państwa. Po drugie z uwagi na rosnące dochody - coraz więcej osób stać na to, żeby przeskoczyć wielotygodniowe, czy nawet wielomiesięczne kolejki w publicznym systemie. Które to kolejki łączą się przecież z dodatkowym cierpieniem, a finalnie często również z pogarszaniem się kondycji czekających. Mimo tych procesów kolejki w systemie się wydłużają, co najprawdopodobniej wynika z faktu wzrostu liczby starszych osób, które potrzebują pomocy lekarzy.
W takich właśnie realiach Rafał Trzaskowski mówi o tym, że "obcięcie składek" wymusi oszczędności. Problem w tym, że dziura powstała po obniżeniu danin musiałaby zostać w jakiś sposób zalepiona. Przecież to nie jest tak, że z cięciem finansowania maleją potrzeby zdrowotne. Wręcz przeciwnie - one będą rosnąć.
Kto więc zapłaciłby za "oszczędności"? Otóż my - pacjenci, którzy musielibyśmy wydawać więcej z prywatnych kieszeni w prywatnych gabinetach. Które wkrótce również by się prawdopodobnie zatkały.
Kamil Fejfer