he he bardzo dobre , ostatni gasi światło - " w tunelu" bo tak to i ja widzę
Jeżeli wzrosty mają trwać dalej, decyzje na pewno leżą zupełnie poza Polską – u nas rozgrywka toczy się na najpłynniejszych walorach i kontraktach terminowych. W tej chwili przerabiamy nowy carry trade. Tanią walutę, którą kilka lat temu był jen zastąpił amerykański dolar. Zysk dużych graczy jest zwielokrotniony dzięki temu, że pożyczają bardzo tanio dolary, kupują za nie wszelkie możliwe aktywa, zarówno
akcje jak i surowce, nie gardząc także metalami szlachetnymi (złoto znowu wczoraj rekord powyżej 1100 USD) - istotna jest tylko płynność, a na dodatek zarabiają na osłabieniu dolara. Przykładowo wczoraj WIG20 w ujęciu dolarowym zyskał ponad 5%.
Oficjalna wykładnia brzmi, że najbogatsze kraje wciąż chcą pobudzać gospodarki tanim pieniądzem, a niskie stopy procentowe mają pomagać kredytobiorcom, którzy zwiększą inwestycje i konsumpcję. Potwierdzenie tego rozumowania usłyszeliśmy w miniony weekend, kiedy zebrała się grupa G20. Tymczasem w rzeczywistości banki nadal niechętnie patrzą na kredytobiorców indywidualnych, obawiając się, że rosnące bezrobocie zagraża jakości ich portfeli kredytowych. Podobnie z rezerwą podchodzą do przedsiębiorstw, szczególnie tych mniejszych. Jest to zjawisko globalne, również obecne w Polsce.
Zupełnie inaczej wyglądają rynki międzynarodowe, gdzie kapitał ostatnio wręcz szaleje na carry trade, czego dowodzi chociażby podana wcześniej zwycięska seria na amerykańskiej giełdzie. Czy nie jest to czasem faza euforii? Na razie nie ma co na siłę wyprzedzać ruchów rynki i posiadacze akcji największych spółek czy longów nie mają powodów do zamykania pozycji, ale po szampańskiej zabawie przyjdzie pora na otrzeźwienie i wtedy niespodziewanie do łask powinien wrócić dolar.
W tej chwili brzmi to wręcz niewiarygodnie i większość inwestorów na słowo „dolar” reaguje niemal obrzydzeniem obrzucając amerykańską walutę różnymi niewybrednymi epitetami, zwykle zasłużonymi. Jednak w inwestowaniu chodzi raczej o zarabianie niż o dawanie upustu swoim emocjom. Jeżeli ktoś szuka mocnych wrażeń, lepiej dla jego portfela będzie jeśli w tym celu pójdzie na mecz piłkarski czy wybierze sobie jakiś ekstremalny sport wzorem Leszka Czarneckiego czy Michała Sołowowa.
Tu liczy się chłodna kalkulacja - w końcu te tanie dolary skończą się. Ben Bernanke nie jest w stanie ich drukować w nieskończoność. Co się wtedy stanie? Baloniki pękną, a dolar wystrzeli w górę wysysany z rynków. Wiele wskazuje, że to będzie jego ostatnia szarża, ale na rynkach finansowych nigdy nie można mówić o stuprocentowej pewności tylko o prawdopodobnych scenariuszach.
Na razie trwa szampańska zabawa i prawie wszystko rośnie jak na drożdżach. Kiedy wszyscy zmęczą się imprezą, wtedy ku zaskoczeniu wielu na chwilę blask powinien odzyskać pogardzany dziś „zielony”.