Mieczyslaw
/ 2008-12-31 07:00
/
Uznany Gracz Giełdowy
pamieta ktos Sylwestra w 78 ?
Był 31 grudnia 1978 roku. Moskwa. Zima stulecia. Ci, co pamiętają tę zimę w Polsce, mogą sobie wyobrazić, jak ona wyglądała w o wiele zimniejszej Rosji.
Mieszkałem w południowo-zachodniej części Moskwy. Były tu wybudowane nowe osiedla. Konkretnie, w Sylwestra 1978, mój termometr pękł przy temperaturze – 44 stopnie C, a – jak wieść niesie- były miejsca, gdzie było -52 stopnie C na minusie.
Na prywatkę sylwestrową byłem zaproszony do kolegi też Polaka. Zaproszone towarzystwo było-jak zwykle-różnych narodowości czyli zapowiadała się fajna impreza. Żarcie przygotowali Jugole, alkohol każdy miał przynieść we własnym zakresie.
Wyszedłem z domu i stanąłem na postoju taksówek. Na głowie miałem zapiętą czapkę uszatkę, a postawiony kołnierz kożucha chronił moją twarz. Pomimo to, niestety, wredny mróz szczypał, gdzie tylko mógł wleźć. A czekałem ze 40 minut.
Mieszkanie, w którym mieliśmy witać Nowy Rok znajdowało się na północy, czyli musiałem przejechać całe, ogromne miasto, jakim jest Moskwa. Po drodze miałem wpaść po mieszkającą w centrum Inę, ognistą mieszankę niemiecko-ormiańską, którą zaprosiłem na Sylwestra.
Dotarłem z Iną do kumpla. Wypiliśmy drinka. Schodzili się goście, stawało się coraz weselej. Leciała dobra muzyka. Nie dotarło jeszcze kilka osób, a już było późno.
Wtem, na wąską uliczkę, przy której była impreza, wjechał autobus liniowy, z którego wysypali się nasi koledzy. Okazało się, że nasi dzielni przyjaciele, nie mogąc doczekać się na taksówkę lub okazję, poszli na przystanek. Kiedy podjechał autobus dali kierowcy 15 rubli i poprosili go, żeby ich zawiózł. Kierowca bez wahania w********** pasażerów z pojazdu i ruszył z moimi kolegami. Oczywiście, zupełnie inną trasą, niż ta , którą miał wyznaczoną. W Polsce taki numer by nie przeszedł, ponieważ jesteśmy buntowniczym narodem, w odróżnieniu od posłusznych Rosjan. A szofer miał o co walczyć. Jego pensja wtedy to było 70-80 rubli. Piętnaście rubli za kilka minut jazdy – to była kupa pieniędzy.
Tu mała dygresja dotycząca taksówek w Moskwie. Było ich stanowczo za mało, dlatego kwitła jazda „na łebka”. U nas też to było, ale nie na tak wielką skalę. Prym wiedli kierowcy różnych dostojników radzieckich. I tak, zwykły śmiertelnik, łapiąc okazję, mógł przejechać się służbową wołgą generała KGB, ministra rolnictwa czy lotnictwa. Pamiętam, również, że kiedyś podczas imprezy u mnie zabrakło alkoholu. Wyszedłem na ulicę. Było ok. północy. Zatrzymałem radiowóz. Dałem chłopakom na flaszkę i poprosiłem, żeby zawieźli mnie do restauracji. Nie tylko podwieźli mnie, ale jeszcze jeden z nich poszedł ze mną, na wypadek gdyby nie chcieli mnie wpuścić lub sprzedać na wynos. W owych czasach przed wejściem do hoteli lub knajp stał tzw. „szwejcar”, który mógł nie wpuścić.
W latach dziewięćdziesiątych często bywałem w Moskwie. Mieszkałem z reguły w hotelu Moskwa( dwa lata temu wyburzono go). Znajdował się on w samym centrum, obok Pl. Czerwonego i Kremla. Jedno ze skrzydeł hotelu zamieszkiwali deputowani. Przed wejściem stało całe stado służbowych czarnych wołg. Nigdy nie było problemu, żeby skorzystać z odpłatnej uprzejmości kierowców wybrańców narodu rosyjskiego. Możliwe było nawet wynajęcie takiej limuzyny na dłuższy czas. Jak oni się tłumaczyli przed szefami – nie wiem!
Powróćmy jednak do Sylwestra.
Była godz. 23 –a. Zgodnie z tradycją wielu Rosjan, i również, cudzoziemców witało Nowy Rok na Placu Czerwonym. Rzeczywiście była tam niepowtarzalna atmosfera. Wszyscy zachowywali się , jakby się znali od dawna. Było wesoło, Rosjanie śpiewali swoje ulubione pieśni i robili to naprawdę dobrze, bo to bardzo muzykalny naród.
Pomimo mrozu, zdecydowałem się, z kilkoma kolegami i koleżankami, pojechać na Plac.
Nie było znowu tak zimno-przecież „czarodziejka gorzałka tańczyła w nas”. Dotarliśmy jakąś furgonetką. Plac był pełen ludzi. Z trudem przedarliśmy się w okolice Mauzoleum Lenina. Załapaliśmy się na zmianę warty honorowej, która jest ciekawym widowiskiem. Zwykle odbywa się co 2 godziny. Teraz-ze względu na siarczysty mróz- wymieniają żołnierzy czterokrotnie częściej.
Na kremlowskim zegarze wybiła północ, zabrzmiały moskiewskie kuranty. Rozległy się salwy otwieranych szampanów i spontaniczne okrzyki tłumu. Atmosfera była – nie do opisania.
Wracaliśmy do domu. Byliśmy już prawie na miejscu, gdy stwierdziliśmy, że zniknął jeden z kolegów. Okazało się, że wpadł do studzienki kanalizacyjnej, która była otwarta. Obeszło się bez obrażeń. Nie będę opisywał akcji wyciągania go. Czyste ubranie dostał od gospodarza imprezy. Inna sprawa, że on zawsze był pechowy. Jemu nawet na łące, to by coś na głowę spadło.
Impreza trwała. Nowy Rok witaliśmy wiele razy, bo wśród balangowiczów byli przedstawiciele kilku stref czasowych.
Szaleństwo trwało do rana. Później trochę pospaliśmy. Obudziliśmy się ok. południa. Coś przekąsiliśmy. Ktoś włączył t