Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Konrad Bagiński
Konrad Bagiński
|
aktualizacja

Górnicy do wiatraków? Zamknięcie kopalń stworzy w Polsce 300 tys. nowych etatów

145
Podziel się:

Kopalnie i tak będziemy musieli zamknąć. Nie ma co tego ukrywać, im szybciej to zrobimy, tym lepiej. A gdyby tak górników przenieść z podziemnego królestwa i dać im pracę na ziemi i trochę ponad nią? Okazuje się, że korzyści z dekarbonizacji odniesiemy wszyscy i nikt nie zostanie bez pracy.

Rezygnacja z węgla da nam 300 tysięcy miejsc pracy
Rezygnacja z węgla da nam 300 tysięcy miejsc pracy (PAP)

Z ostatnich rządowych zapowiedzi wynika, że Polska zamierza na serio skupić się na pozyskiwaniu energii ze źródeł odnawialnych. Największym problemem może się więc okazać znalezienie pracy dla górników. Abstrahując od kwestii politycznych i związkowych – w tym sektorze pracuje ok. 83 tysięcy ludzi, z czego 77 proc. pod ziemią. Jeśli zamkniemy wszystkie kopalnie, pozostaliby bez zajęcia i pieniędzy. A może dać im lżejszą pracę, niewymagającą podziemnych wycieczek, o wiele bezpieczniejszą i nieniszczącą zdrowia?

Obecnie nasza energetyka wiatrowa jest w stagnacji. To bezpośredni skutek wprowadzonej w 2016 roku ustawy autorstwa posłów PiS, która de facto zablokowała możliwość stawiania nowych instalacji. Została potem nieco zliberalizowana, obecnie słychać o planowanych zmianach, które wspomogą rozwój branży wiatraków.

Zobacz także: Obejrzyj: Koronawirus a ceny noclegów. Szykują się promocje

Co to znaczy dla rynku pracy? Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej szacuje, że w optymistycznym wariancie do roku 2040 zatrudnienie w tej branży może sięgnąć ok. 42 tysięcy ludzi. W tym przypadku mowa tylko o wiatrakach postawionych na lądzie – tymczasem rozwija się również branża offshore, stawiająca elektrownie wiatrowe na morzu. W raporcie PSEW mowa też o zatrudnieniu zarówno bezpośrednim, jak i pośrednim. Co to oznacza w praktyce?

11 tysięcy etatów to ludzie pracujący przy obsłudze wiatraków, reszta pracowałaby w branżach dostarczających towary i usługi. A więc nic nie stoi na przeszkodzie, by 31 tysięcy ludzi nie musiało zmieniać swojego miejsca zamieszkania i produkowało na przykład części do elektrowni wiatrowych.

- Energetyka wiatrowa na lądzie cechuje się kilkukrotnie wyższym wskaźnikiem udziału krajowych dostawców i poddostawców (tzw. local content) w cyklu życia instalacji w porównaniu do elektrowni konwencjonalnych. Obecnie wskaźnik ten przekracza 50 proc., a w razie stworzenia sprzyjających warunków dla rozwoju branży w Polsce może sięgnąć nawet 65 proc. - szacują przedstawiciele PSEW. W praktyce oznacza to, że w Polsce może się rozwinąć produkcja części i podzespołów do wiatraków.

- Łańcuch dostaw dla energetyki wiatrowej na lądzie może wygenerować dziesiątki tysięcy miejsc pracy w Polsce. Wesprze to m.in. transformację w regionach zależnych od tradycyjnej energetyki, takich jak Śląsk – piszą autorzy raportu PSEW.

Ale i na samym Śląsku są świetne warunki do lokalizowania elektrowni wiatrowych.

- Śląsk ma doskonałą wietrzność. A turbiny najnowszych generacji są tak efektywne, że pozwalają wykorzystać lokalizacje i regiony, które wcześniej (przy turbinach starszych generacji) inwestorzy wiatrowi traktowali jako mniej optymalne biznesowo – mówi w rozmowie z money.pl Aneta Wieczerzak-Krusińska z PSEW.

Jak nie do wiatru, to do słońca

Rynek fotowoltaiki rozwija się w Polsce najszybciej ze wszystkich sektorów odnawialnych źródeł energii - wynika z raportu Instytutu Energetyki Odnawialnej. Pod względem przyrostu mocy instalacji fotowoltaicznych zajmujemy piąte miejsce w Europie.

Z analiz IEO wynika, że firmy nadal planują szybki rozwój, pomimo przejściowych trudności wywołanych pandemią. Najczęściej wskazywanym kierunkiem rozwoju było dalsze zwiększenie zatrudnienia - po tym jak na koniec 2019 roku zatrudnienie w branży sięgnęło 6 tys. etatów, aż 90 proc. firm ponownie wyraziło chęć zwiększenia liczby miejsc pracy. 85 proc. ankietowanych planuje dalsze zwiększenie zdolności wykonawczych.

Przedstawiciele branży zapowiedzieli, że do 2025 roku są w stanie pięciokrotnie zwiększyć produkcję prądu ze słońca i stworzyć 9 tysięcy nowych miejsc pracy.

Tylko fotowoltaika i energetyka wiatrowa na lądzie dadzą w przeciągu najbliższych kilku – kilkunastu lat ponad 50 tysięcy nowych miejsc pracy. Do ponad 80 tysięcy jeszcze trochę brakuje. Czy to problem?

Dekarbonizacja made in USA

Żaden – udowadnia to think tank z USA. W tym kraju do dziś wydobywa się mnóstwo węgla – w zeszłym roku było to ok. 640 milionów ton. Ale Ameryka szybko się dekarbonizuje. Energy Information Administration poinformowała niedawno o tym, że niecałe 13 proc. energii produkowanej w Stanach pochodzi z wiatru i słońca. Ich udział szybko rośnie i to pomimo faktu, że USA dosłownie leżą na złożach bardzo taniego gazu (pozyskiwanego z łupków).

Think tank o nazwie Rewiring America stworzył precyzyjny plan agresywnej transformacji całej gospodarki USA na zeroemisyjność. Agresywny – bo obliczony na 15 lat. Wnioski? 300 miliardów dolarów wpompowywane w gospodarkę każdego roku przez 10 lat pozwolą Stanom całkowicie odciąć się o brudnej energii. A przy okazji stworzą 25 milionów nowych miejsc pracy.

Podobny – ale znacznie bardziej konserwatywny i efektywny kosztowo – raport dla Polski stworzyła firma doradcza McKinsey. Wynika z niego, że kosztem 380 miliardów euro możemy do 2050 roku osiągnąć neutralność emisyjną. A przy okazji stworzyć ok. 300 tysięcy nowych miejsc pracy. To w przybliżeniu dziesięciokrotnie mniejszy wskaźnik niż w USA (w przeliczeniu na liczbę mieszkańców). Ale też u nas byłoby to również siedmiokrotnie tańsze.

380 miliardów euro to 1,6 biliona złotych, rozłożone na 30 lat. Ale – jak wynika z analizy McKinsey – nawet bez inwestycji związanych z dekarbonizacją (tzw. scenariusz business-as-usual) wydatki Polski na niezbędną wymianę infrastruktury i budowę nowych jej elementów w pięciu obszarach (energetyka, budynki, transport, przemysł i rolnictwo) wyniosą 1,2-1,3 bln euro. Pełna dekarbonizacja będzie wymagała większych nakładów inwestycyjnych, np. w nowe rozwiązania dotyczące mobilności, modernizację infrastruktury energetycznej czy budynków. Kwota 380 mld euro, czyli średnio 13 mld euro rocznie nie wydaje się więc tak straszna. Tym bardziej że w dłuższej perspektywie bardzo się opłaci.

Poza tym i tak coś musimy zrobić. Wydobycie węgla i tak będzie spadać, bo napędzana nim infrastruktura energetyczna w Polsce się starzeje.

– Około dwóch trzecich mocy elektrowni węglowych w kraju ma więcej niż 30 lat. Biorąc pod uwagę przewidywany cykl życia liczący maksymalnie 60 lat, do 2050 r. konieczna będzie ich wymiana. Ponadto, aby sprostać spodziewanemu wzrostowi zużycia energii elektrycznej, konieczne będą inwestycje w nową infrastrukturę energetyczną. To stwarza okazję do zastąpienia produkcji energii z paliw kopalnych technologiami bezemisyjnymi - piszą autorzy raportu McKinsey.

Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(145)
tytus71
7 miesięcy temu
a ile energii elektrycznej już wyprodukowanej nie wpuszczają do sieci energetycznej to już nie napiszą
\zc
4 lata temu
drogi potrafią nocą pracować drogowcy nie !
Michu
4 lata temu
Wirus super sprawa do zamykania kopalń.
Marco
4 lata temu
Co za bzdura.... W Katowicach albo Bytomia na Bobrku postawcie wiatraki na szkodach górniczych :)
Żak
4 lata temu
ZAMYKAĆ I JESZCZE RAZ ZAMYKAĆ DOŚĆ DOJENIA POLSKI.
...
Następna strona