Nowa konstytucja od Nawrockiego i PiS. Wkrótce pierwszy krok
Najdalej w listopadzie przy prezydencie powstanie rada konstytucyjna, której celem będzie przygotowanie projektu nowej konstytucji. W PiS jednak wciąż nie ustalono kierunku zmian - czy system sprawowania władzy ma być bardziej prezydencki, czy kanclerski. A to kluczowe z punktu widzenia stanowienia prawa w Polsce i decydowania o wydatkowaniu pieniędzy z budżetu.
Jak słyszymy, rada powinna zacząć działać najdalej za półtora miesiąca. Złożona będzie z kilkunastu osób - przede wszystkim prawników i konstytucjonalistów. To gremium, które ma przygotować zręby nowej ustawy zasadniczej. - Na pewno nie zacznie działać od razu w pełnym składzie - zaznacza nasz rozmówca z Pałacu Prezydenckiego i wskazuje, że wśród doradców prezydenta Karola Nawrockiego jest m.in. prof. Dariusz Dudek, kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. - Ktoś taki na pewno by się takiej radzie przydał - dodaje.
Nie jest jeszcze przesądzone, jak długo potrwają prace nad zarysem nowej konstytucji i kiedy poznamy ich efekty. A od tego zależy, czy PiS i prezydent wyjdą z inicjatywą jeszcze przed wyborami w 2027 roku (i na niej oprą istotną część kampanii wyborczej), czy dopiero po ewentualnych wygranych przez PiS wyborach. Na razie pewne jest jedno - propozycja ma zakładać, że nowa ustawa zasadnicza będzie mogła wejść w życie dopiero od 2030 roku.
Rzeczywiście to perspektywa 2030 roku, ale kształt nowej konstytucji może być zaproponowany wcześniej. Karol Nawrocki nie chce go na aktualną kadencję, bo to byłoby nieuczciwe. A tak to ludzie, znając kształt przyszłej konstytucji, będą wiedzieć w 2030 roku, na kogo ustrojowo głosują i jaką władzę chcą mu powierzyć - argumentuje bliski współpracownik głowy państwa.
Kolejny rozmówca z otoczenia Karola Nawrockiego potwierdza, że projekt powinien być przeprowadzony w "kompletnym oderwaniu od kampanii". - Dla nas to wręcz temat mało wygodny, oponenci będą mówić, że prawica chce grzebać w konstytucji - tłumaczy. Jego zdaniem należy zadbać o akceptację ludzi dla zmian w ustawie zasadniczej, zanim podjęta zostanie próba ich przeforsowania w Sejmie. - Mamy kolejną serię wyborów począwszy od 2027 roku, można przy każdej z tych okazji robić referenda dotyczące przyszłej konstytucji - wskazuje rozmówca i zaznacza, że na tym etapie to tylko jeden z pomysłów.
System prezydencki czy kanclerski
Zdaniem przedstawicieli Pałacu ustawa zasadnicza obowiązująca od 1997 roku nie wytrzymuje zderzenia z aktualnymi czasami. - Stoimy w rozkroku od 1997 r. Polski system sprawowania władzy jest niezdefiniowany. Twórcy konstytucji uznali, że w czasie trudnym trzeba jednego lidera i ośrodka władzy, bo prezydent przejmuje dowodzenie armią na czas wojny. A w czasie łatwym prezydent jest głównie hamulcowym. Polska konstytucja pod kątem unormowania relacji władz, zwłaszcza wykonawczej, jest destrukcyjna. Obecna sytuacja jest niebezpieczna dla państwa - twierdzi rozmówca z Pałacu.
Na dziś ciężko ocenić, w jakim kierunku pójdą propozycje. Przede wszystkim dlatego, że w samym PiS trwa dyskusja na ten temat. Jedna frakcja, ciążąca w stronę Nawrockiego, chce zmierzać w kierunku systemu prezydenckiego. To w praktyce mogłoby oznaczać dążenie do sprawowania władzy w państwie poprzez prezydenckie dekrety, trochę jak w Stanach Zjednoczonych. Wtedy to prezydent byłby de facto inicjatorem zmian legislacyjnych, przez co takie próby obecnej głowy państwa, jak "PIT 0 dla rodzin" czy ustawa o CPK, przestałyby być traktowane jako próby wywarcia presji na rząd czy jego obejście, lecz jako wiodące propozycje najważniejszego ośrodka władzy.
Tyle że w PiS jest też inna grupa - przede wszystkim zbliżona do Mateusza Morawieckiego - zdaniem której należy dążyć do wzmocnienia roli szefa rządu. - W systemie prezydenckim rząd może i jest słabszy, ale wciąż na tyle mocny, by przeszkadzać prezydentowi. Po Francji widać, że to nie działa - przekonuje rozmówca związany z PiS. Wzmocnienie rządu mogłoby jednoznacznie rozsądzić obserwowane dziś scysje z prezydentem - np. w kwestii prowadzenia polityki zagranicznej - na korzyść obozu rządzącego. Pytanie jednak, na ile w tym wariancie redukcji uległyby prerogatywy prezydenta, który z racji tego, jak jest wybierany w Polsce, cieszy się największym mandatem społecznym.
Dylematy te najpewniej rozstrzygnąć będzie musiał sam Jarosław Kaczyński. Tyle że on sam musi je jeszcze przemyśleć. - Prezes rozważa jeszcze różne opcje - przyznaje współpracownik lidera PiS.
Marne doświadczenia
Nasz rozmówca z Pałacu zdaje sobie sprawę, że na dziś nie ma większości konstytucyjnej w Sejmie, która pozwoliłaby przeprowadzić daleko idące korekty ustawy zasadniczej. - Ale jeśli będzie polityczna atmosfera dla tzw. resetu, to będzie też atmosfera do rozmowy o nowej konstytucji. W takich sprawach trzeba grać o wszystko - przekonuje.
Na razie jednak do klimatu sprzyjającego rozmowom ponad podziałami jest daleko.
Nie poprzemy tej inicjatywy, nigdy nie usiądziemy przy stole z ludźmi, którzy konstytucję łamią - słyszymy zapewnienia w koalicji rządzącej.
To nie pierwszy raz, gdy PiS próbuje inicjować temat zmian konstytucji. W 2018 roku prezydent Andrzej Duda próbował zorganizować ogólnokrajowe "referendum konsultacyjne", które miało być pierwszym krokiem do zmian w ustawie zasadniczej. W ostatecznej propozycji było 10 pytań, m.in. czy Polacy są za uchwaleniem nowej konstytucji, czy są za systemem prezydenckim, gabinetowym czy pozostawieniem obecnego modelu. Ostatecznie do referendum nie doszło - zablokował je Senat, nie wyrażając zgody na jego przeprowadzenie. Co ważne - Senat, w którym większość miał PiS. - To była wina nie tyle Dudy, ile jego kancelarii. Źle się do tego zabrali, ekipa Nawrockiego nie popełniłaby tych samych błędów - przekonuje rozmówca z PiS.
Sam PiS kilkanaście lat temu, na potrzeby kampanii prezydenckiej z 2010 roku, opublikował na swojej stronie internetowej projekt nowej konstytucji. Tamten projekt zakładał silny model prezydencki, włącznie z uprawnieniem mówiącym, że prezydent mógłby rozwiązać parlament bez wyraźnego powodu ("Prezydent Rzeczypospolitej może zarządzić skrócenie kadencji Sejmu w okresie 6 miesięcy od dnia objęcia urzędu, jeżeli od początku kadencji Sejmu upłynął co najmniej rok").
Prezydent miał mieć też swobodę decyzji, czy akceptuje kandydata na premiera (dziś po prostu powołuje kandydata wskazanego przez większość sejmową, projekt zakładał natomiast, że prezydent "może odmówić powołania Prezesa Rady Ministrów lub innego członka Rady Ministrów, jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają ważne względy bezpieczeństwa państwa"). Prezydent miał też mieć prawo wydawania "rozporządzeń z mocą ustawy na wniosek Rady Ministrów".
Projekt konstytucji po cichu zniknął ze strony internetowej PiS przed wyborami parlamentarnymi w roku 2015. - Nie był to produkt, z którego nasz prezes był szczególnie dumny - przyznaje polityk PiS.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl