Grzechem było nie brać pieniędzy z KPO? "Jakaś aberracja" [OPINIA]
Rzeczą naganną jest branie pieniędzy publicznych tylko dlatego, że system je rozrzuca - pisze w opinii dla money.pl Grzegorz Brona, prezes Creotech Instruments, odnosząc się do kontrowersji wokół środków z KPO dla restauracji i hoteli. Zaznacza jednak, że należy sprawdzać i zmieniać system, ale należy wykazać się przy tym daleko posuniętą ostrożnością, bo większość beneficjentów działała w dobrej wierze.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne
W Danii powstanie najpotężniejszy komputer kwantowy na świecie. Niemcy zdecydowali się na budowę własnych rakiet kosmicznych - i to dwóch. Francja inwestuje olbrzymie środki w biotechnologię. A w Polsce środki z Krajowego Programu Odbudowy trafiają do klubu swingersów na zakup maszyny metalurgicznej i do zakładu z kebabem na zajęcia sportowe. Taki mniej więcej obraz Polski pojawił się w piątek w mediach w wyniku ujawnienia "afery z KPO".
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że jest to krzywdzący obraz naszego kraju. Inwestycje ze środków unijnych - zarówno w ramach KPO, jak i środków strukturalnych - mają swoich i pozytywnych, i negatywnych bohaterów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szalone wzrosty na akcjach polskiej spółki. "Chcemy produkować w pełni polskie systemy"
Moja firma Creotech Instruments - budująca satelity, powstała w oparciu m.in. o środki Unii Europejskiej i z aktualnych realizowanych zleceń - odprowadzi do budżetu państwa w ramach podatków znacznie większe pieniądze, niż kiedykolwiek pozyskała w wyniku dofinansowań. Nie wspominając o utworzeniu ponad 150 stałych miejsc pracy. W tej chwili realizujemy program również w ramach KPO, który zakończy się dostarczeniem dla polskiego wojska pierwszych w pełni polskich i wyprodukowanych w naszym kraju satelitów przeznaczonych do rozpoznania. A jest to jeden z tysięcy przykładów, w jaki sposób finansowanie unijne zmienia pozytywnie nasz kraj.
Ale jest też druga strona medalu: szereg problemów z polskim systemem wydatkowania funduszy europejskich, które jak w soczewce zostały uwidocznione w "aferze z KPO".
Przerażająco mało dynamiczny system
Po pierwsze, polski system jest przerażająco mało dynamiczny. Pandemia skończyła się w maju 2022 roku, czyli ponad 3 lata temu. Branża HoReCa miała w jej trakcie swój najgorszy w historii okres. Wiele podmiotów upadło, inne ledwo przeżyły lockdown. Rząd starał się na bieżąco reagować, wprowadzając różne programy pomocowe, które sprawdziły się lepiej lub gorzej.
Ale to już historia. Uruchamianie trzy lata po pandemii w ramach programu KPO środków dedykowanych HoReCa w wersji "sypiemy dla każdego możliwie szeroko, o ile tylko ma wpisany przynajmniej jeden kod PKD odpowiadający branży i zanotował konkretne zmniejszenie skali swojej działalności w trakcie pandemii" jest przejawem chyba jakichś bólów fantomowych. Coś, co było potrzebne 3 lata temu, nie jest dobrym rozwiązaniem dzisiaj. Wynika to z zakotwiczenia się instytucji w przeszłości i niepodejmowania prób zrozumienia aktualnych problemów. Braku dynamiki. Naturalnie jest to również wynik opóźnień w samym KPO. Ale to zupełnie inna historia.
Nie uważam bynajmniej, że wspieranie branży HoReCa ze środków unijnych jest niewłaściwe. Jestem bardzo szczęśliwy, widząc tablice unijne na hotelach czy w restauracjach. Ale sianie pieniędzmi na lewo i prawo i zakładanie, że coś gdzieś wyrośnie, jest kiepskim podejściem. Zdefiniowanie programu rzeczywistej modernizacji i unowocześnienia infrastruktury turystycznej w Polsce, alokowanie funduszy w budowę nowych atrakcji, które przyciągną odwiedzających z zagranicy, stworzenie platformy cyfrowej, która udostępnia informację o pensjonatach i hotelach z pominięciem zagranicznych serwisów naliczających wysokie opłaty serwisowe - to są przykłady realnych działań, które powinny być w ramach funduszy wsparte.
Bez wnikania w merytorykę
No i to jest właśnie drugi problem systemu wsparcia w Polsce. Nie budujemy w Polsce programów ambitnych i takich, które od strony urzędników wymagają pomyślenia o możliwych rozwiązaniach istniejących problemów. Programy mają być maksymalnie uproszczone, ich ocena ograniczona do spełnienia (lub niespełnienia) kilku kryteriów zero-jedynkowych. Bez wnikania w merytorykę.
Dużo łatwiej jest otworzyć program, w którym wydamy 1,2 mld zł, po pół miliona na wniosek, w którym oceniamy kod PKD, parametry finansowe i kilka deklaracji grantobiorcy. Znacznie trudniej jest na przykład wymyślić program, dzięki któremu przyciągniemy nad polskie morze turystów z innych krajów, zwiększając stopień obłożenia miejsc noclegowych. Jest to problem wielu programów, w których finansowanie unijne jest alokowane.
Innym dobrym przykładem są środki na badania i rozwój, które nie są grupowane wokół konkretnych problemów, na rozwiązaniu których skorzysta innowacyjna gospodarka, ale rozrzucane na lewo i prawo, przez co zamiast np. opracowywać systemy dla komputerów kwantowych w Polsce, sponsorujemy kilkanaście fabryk "innowacyjnych" opakowań tekturowych.
Oba projekty - i ten na komputery kwantowe, i na opakowania tekturowe - musiały bowiem spełnić te same kryteria zero-jedynkowe i wystartować w tym samym konkursie. Opakowania tekturowe mają jednak tę przewagę nad komputerami kwantowymi, że je znacznie łatwiej zrozumieć, więc mają istotnie większą szansę na otrzymanie wsparcia w wyniku oceny przez niebranżowego eksperta. Mam nadzieję, że uruchamiany właśnie przez PARP konkurs Platforma Technologii Strategicznych dla Europy STEP zmieni to podejście i będzie pierwszym przejawem uruchamiania celowanych programów. Zobaczymy.
Grzechem było nie brać?
No i w reszcie jest jeszcze jeden aspekt. Druga strona, czyli odbiorcy grantów. Szum medialny związany z "aferą z KPO" wygenerował szereg wypowiedzi w stylu "rozliczajmy system, ale nie miejmy za złe korzystającym przedsiębiorcom, bo skoro dawali, to grzechem było nie brać". No szanowni Państwo, przecież to jest jakaś aberracja.
Rzeczą naganną jest branie pieniędzy publicznych tylko dlatego, że system je rozrzuca. Przez takie podejście mamy na rynku mnóstwo firm wydmuszek, które żyją od grantu do grantu, nigdy nie wprowadzając ostatecznie niczego na rynek. Bo skoro system daje pieniądze na utrzymanie niekończących się prac B+R, to czemu nie brać i po co wychodzić ze strefy komfortu i zderzać się z wymaganiami tego strasznego rynku?
Po 20 latach dystrybucji środków unijnych nikt w Polsce nie wpadł na pomysł, aby przyznawanie kolejnych grantów uzależniać od sukcesu (rynkowego), do którego doprowadziło wykorzystanie poprzednich dofinansowań. Nie dotyczy to oczywiście problematycznego konkursu, ale całej struktury wydatkowania środków unijnych w Polsce.
Ale również rzeczą nie na miejscu jest samo mówienie, że "grzechem było nie brać, skoro dawali". Ciekawe, że większość tego typu stwierdzeń pada z ust przedstawicieli firm doradczych, które wspierają proces przygotowania wniosków grantowych. Firmy te żyją z pisania wniosków i z procentu, który odetną po przyznaniu finansowania. Oczywiście z ich perspektywy grzechem jest nie brać, skoro dają. Być może nawet część dziwnych wydatków w ramach konkursu KPO HoReCa to pomysły doradców, a nie samych firm. Tak aby wniosek był lepszy i miał szanse na akceptację.
W sumie smutne jest również to, że po 20 latach od uruchomienia programów grantowych w Polsce wnioski są wciąż tak złożone, że większość firm korzysta z doradztwa zewnętrznego, bo same sobie ze zrozumieniem wymagań urzędników nie poradzą.
Większość beneficjentów działała w dobrej wierze
Na koniec jeszcze jedno bardzo ważne stwierdzenie. Zakładam, że większość wniosków w programie HoReCa rzeczywiście przysłuży się rozwojowi przedsiębiorstw. Nowe usługi zapewnią szerszy dostęp do klienta. Najgorsze, co mogłoby się stać w obecnej sytuacji, to zawieszenie całego programu z powodu pewnej liczby dyskusyjnych projektów. Beneficjentami są w większości mali przedsiębiorcy, dla których opóźnienie w płatnościach mogłoby się okazać pocałunkiem śmierci.
Należy sprawdzać, należy zmieniać system, ale należy wykazać się przy tym daleko posuniętą ostrożnością, bo większość beneficjentów działała w dobrej wierze i nie wolno ich karać czy utrudniać działalności.
Pozostaje mieć nadzieję, że będziemy uczyć się na błędach. Czemu pewnie pomaga ich medialne nagłaśnianie. Nie można bowiem udawać, że się nic nie stało. Niestety musimy działać szybko, bo pozostałe kraje nie czekają na nas. Nie jesteśmy już nowym członkiem Unii Europejskiej, który ma czas na naukę. Dlatego trzymam kciuki za nowego prezesa Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości i niezmiennie trzymam kciuki za inne kluczowe osoby w państwie, odpowiedzialne za innowacje.
Grzegorz Brona, prezes Creotech Instruments