Polski Fundusz Rozwoju masowo pozywa przedsiębiorców, domagając się zwrotu subwencji z tarczy finansowej, którą wypłacano w czasie pandemii. Jak alarmują kancelarie prawne, przedsiębiorcy nie dostają informacji, dlaczego muszą oddać pieniądze - podaje "Gazeta Wyborcza".
- Dostałam pismo, że muszę zwrócić subwencję, ale nikt nie potrafi mi powiedzieć dlaczego – relacjonuje pani Ewelina, właścicielka firmy produkującej artykuły dla dzieci.
Powód? PFR wskazuje, że działa na podstawie "negatywnej rekomendacji służb", czyli Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Problem w tym, że przedsiębiorcy nie są informowani, jakie zarzuty wobec nich wysunięto. Co więcej, sam PFR przyznaje, że nie ma dostępu do informacji uzasadniających rekomendację CBA. Obecnie pozwy objęły blisko 2 tysiące firm na kwotę 500 mln zł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- To tak, jakby człowiek zaciągnął kredyt zgodnie z prawem, a po latach bank domagał się zwrotu pieniędzy bez podania powodu – komentuje radca prawny Piotr Cybula. Rada Przedsiębiorczości, reprezentująca 330 tys. firm, wystąpiła w obronie pozywanych przedsiębiorców, domagając się od rządu pilnych działań i respektowania prawa do obrony.
Jest reakcja NIK
Sprawą zainteresowała się Najwyższa Izba Kontroli, która zapowiedziała kontrolę działań PFR i CBA. - Trwa analiza przedkontrolna – poinformował rzecznik NIK.
Prawnicy radzą przedsiębiorcom, aby w przypadku otrzymania pozwu niezwłocznie składali sprzeciw w terminie 14 dni, by nie dopuścić do uprawomocnienia nakazu zapłaty.
PFR zapewnia, że wezwania do zwrotu subwencji wysyłano już od 2023 roku, a obecnie Fundusz "wsłuchuje się w głosy środowiska przedsiębiorców" i podjął działania zmierzające do weryfikacji negatywnych rekomendacji służb.
Sprawa może mieć poważne konsekwencje nie tylko dla firm, które muszą zmierzyć się z żądaniem zwrotu nawet kilkuset tysięcy złotych, ale i dla przyszłych programów pomocowych. - Pozwy te stanowią wyzwanie dla całego systemu prawnego – podkreślają prawnicy.