Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jakub Ceglarz
Jakub Ceglarz
|

Ruszył głośny proces ws. łapówek w hipermarketach. Główny oskarżony nie przyznaje się do winy

221
Podziel się:

- Jeżeli dostawcy przekazywali mi jakiekolwiek kwoty, to był to tylko i wyłącznie wyraz ich wdzięczności i docenienia faktu, że działałem w sposób sprawny - twierdzi Paweł S., główny oskarżony w sprawie tzw. afery hipermarketowej

Ruszył głośny proces ws. łapówek w hipermarketach. Główny oskarżony nie przyznaje się do winy

- Jeżeli dostawcy przekazywali mi jakiekolwiek kwoty, to był to tylko i wyłącznie wyraz ich wdzięczności i docenienia faktu, że działałem w sposób sprawny - twierdzi Paweł S., główny oskarżony w tzw. aferze hipermarketowej. A stawiane mu zarzuty nazywa "absurdalnymi". Proces ruszył dziś w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu. To największa taka afera, jaką do tej pory udało się ujawnić w Polsce. Akta sprawy, którą prokuratura badała przez ponad 5 lat, liczą 100 tomów a zarzuty usłyszało blisko 60 osób - dostawców, pośredników i pracowników hipermarketów.

Aktualizacja: 14:48

Główny oskarżony zaskoczył w czwartek sąd i zebranych na sali. - Bardzo czekałem na ten proces - oświadczył na wstępie. Paweł S. zajmował w Kauflandzie stanowisko kupca w dziale napojów i alkoholu w latach 2003-2009. Później dostał awans na dyrektora działu. Nie popracował na tym stanowisku zbyt długo, bo już w kwietniu 2010 roku został zatrzymany w policyjnej akcji pod kryptonimem "Kufel".

Według aktu oskarżenia, który trafił do Sądu Okręgowego we Wrocławiu 31 grudnia 2015 roku, S. miał przyjąć od kilkudziesięciu dostawców alkoholi i napojów korzyści majątkowe w łącznej wysokości ponad 4 mln zł. W zamian miał traktować ich preferencyjnie i tym samym naruszać zasady uczciwej konkurencji, działając na szkodę pracodawcy.

Całą tę kwotę zabezpieczono tuż po jego zatrzymaniu - większość w domu. W kuchennych szafkach, plecaku koło wersalki, szafie czy ukrytym w komodzie sejfie. Kilkaset tysięcy miał przy sobie - w kieszeniach, plecaku czy saszetce.

"Chrystus jest dobry, ale Pan jest jeszcze lepszy" - mieli mówić do niego dostawcy, których "wpuszczał" na półki. W sprawę zamieszane były m. in. takie firmy jak Red Bull, Sobieski, Zbyszko, Ustronianka czy FoodCare oraz kilkadziesiąt innych -głównie producentów napojów i alkoholi. Ich pracownicy mieli korumpować menedżerów m. in. w Kauflandzie, Realu, Carrefourze i Makro. Mówili, że trzeba dać "bułę". I dawali.

O jego sprawie pisaliśmy już w WP money na początku 2016 roku. O tym, jak miał działać łapówkarski mechanizm zdaniem prokuratury, przeczytasz tutaji tutaj. S. nie działał jednak sam. Miał pośredników, którzy znajdowali mu nowych dostawców. Tzw. "naganiacze" są w tej samej sprawie oskarżeni o udział w zorganizowanej grupie przestępczej.

W całej sprawie, która składała się z kilku wątków, zarzuty usłyszało 55 oskarżonych. Część z nich dobrowolnie poddała się karze, wobec kolejnej grupy postępowanie zostało umorzone ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu, a pozostałych 25 stanęło w czwartek przed wrocławskim sądzie. To rdzeń całego procesu i oskarżeni są w nim wszyscy najistotniejsi uczestnicy korupcyjnego procederu.

Oskarżony nie przyznaje się do winy

Oskarżony od razu zaczął odczytywać swoje wyjaśnienia. Zarzekał się, że zarzuty stawiane mu przez prokuratora są "absurdalne". - Wszystkie czynności które wykonywałem w latach 2003-2009 w żaden sposób nie można określić jako kierownicze lub dyrektorskie - podkreślał Paweł S. I dodawał, że po awansie było de facto tak samo. Zmieniła się tylko nazwa stanowiska, wynagrodzenie i to, że dostał samochód służbowy. - Prawie wszystkie moje decyzje musiały być zatwierdzone w formie pisemnej przez szefa działu zakupów, a w kwestii wszystkich promocji przez cały zarząd Kauflandu.

Przyznał jednak, że otrzymywał pieniądze od dostawców. Nie zgodził się jednak, że były to łapówki. - Jeżeli dostawcy przekazywali mi jakiekolwiek kwoty, to był to tylko i wyłącznie wyraz ich wdzięczności i docenienia faktu, że działałem w sposób sprawny, czyniąc to tak w interesie ich jak i firmy Kaufland - wyjaśnił S.

Podkreślił również, że kwota ponad 4 mln zł, która pojawiła się w akcie oskarżenia, jest nieprawdziwa. - Ich suma ponad wszelką wątpliwość była znacznie niższa od wskazanej w akcie oskarżenia. To było dużo, dużo mniej i tego jestem pewny - zapewniał sąd Paweł S.

"Narosło wiele mitów, które chcę wyjaśnić"

Główny oskarżony szczegółowo opisywał relacje, które panowały na rynku. Wyjaśniał również, jak wyglądały procedury wprowadzania nowych dostawców i spotkania handlowe, w których brał udział.

S. zdradził na przykład, że nie było możliwości, żeby dostawca podniósł cenę swojego produktu. - Nawet gdy drastycznie wzrosły ceny cukru, nie akceptowaliśmy nowego cennika, który wysłał dostawca napojów - twierdził.

Główny oskarżony tłumaczył, że płacenie za "wejście" na półki jest normalną i całkowicie legalną praktyką w handlu i wszystkie pieniądze, które w ten sposób pozyskał trafiały do jego pracodawcy w formie tzw. opłat marketingowych czy promocyjnych. W 2007 roku miało to według niego być ponad 9 mln zł.

- Cele, które stawiała przede mną firma, były tak wysokie, że nie było możliwości, żeby na półkach znalazł się ktoś, kto nie zapłacił. Nie może być więc mowy o żadnym preferowaniu - wyjaśniał główny oskarżony. - Być może dlatego nie byłem najbardziej lubianym kupcem w tym kraju. Wiele razy usłyszałem, że kwoty są absurdalne i że firma przesadza.

Jak mówił, "teraz może to mówić bez zewnętrznych nacisków". I na każdym kroku podkreślał, że wszystkie jego decyzje musiały być akceptowane przez przełożonych. Dodawał, że jego praca nie mogła wyrządzić żadnych szkód Kauflandowi, bo szefowie byli zadowoleni z jego pracy. - Zawsze osiągałem wyniki lepsze niż stawiane przede mną cele, co firma nagradzała wysokimi premiami - tłumaczył.

- Od czasu mojego zatrzymania narosło dużo mitów, nieprawdy, która pojawiła się w zeznaniach niektórych świadków czy oskarżonych - podkreślał były pracownik Kauflandu.

Wyjaśnienia, odczytywane przez Pawła S. trwały tak długi, że prokurator nie zdążył nawet zadać pytań. Po kilku godzinach odroczył rozprawę, która będzie kontynuowana 2 lutego. Wtedy oskarżony dokończy swoje wyjaśnienia, a następnie odpowie na pytania prokuratora. Dziś Paweł S. nie chciał rozmawiać z mediami.

Proces ws. hipermarketów ruszył ponad rok po tym, jak akt oskarżenia trafił do wrocławskiego sądu. Wcześniej na przeszkodzie dwukrotnie stawały względy formalne - raz rozchorował się jeden z oskarżonych, później inny (obywatel Bułgarii) został nieskutecznie zawiadomiony o rozprawie przez swojego obrońcę.

Z kolei na początku grudnia dwóch oskarżonych zgłosiło problemy psychiczne, o czym pisaliśmy w WP money.

Dziś sąd poinformował, że opinie biegłych potwierdzają, że obaj mogą uczestniczyć w procesie i ich problemy zdrowotne bynajmniej w tym nie przeszkadzają.

Tuż przed odczytaniem aktu oskarżenia jeden z obrońców złożył wniosek o wyłączenie jawności procesu, jednak ani prokurator Marek Kaczmarzyk, ani sędzia Artur Kosmala nie uznali go za zasadny i media mogły zostać na sali.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(221)
Karwat
7 lat temu
Nie rozumiem dlaczego ten proces jest z oskarżenia publicznego? Jeśli Kaufland czuje się poszkodowany to może pozwać gościa prywatnie. Jeśli nie czują się poszkodowani to w czym problem?
SirJOhny
7 lat temu
Ucho prezesa jest wszedzie - nawet w Kauflandzie
Zobaczcie DLA...
7 lat temu
Markety oficjalnie konkurując z krajowymi placówkami handlowymi wprowadzają ceny zaniżone! Nie płacą podatków, ponieważ nie mają zysków, a jak mają to wystarczy jedna faktura kosztowa z zagranicznej swojej filii i zysków już nie ma! Żyją z zysków wypracowanych w swoich krajach! Czasami tak dokumentami manipulują a pozwala na to globalizacja, że główne zyski są wykazywane w rajach podatkowych! Będą robić to tak długo aż pozbędą się krajowej konkurencji, obecna inflacja już o tym świadczy, dlatego podwyższają ceny. Sprzedaż bez VATu, produkty np. AGD na wagę, dokładanie np. do telewizora DVD gratis to wszystko narzędzia, które wykańczają rodzimy handel. Wstawienie do marketu lodówki z napisem Carlsberg czy Coca Cola wymusza kupowanie i przechowywanie w nich wyłącznie tych napojów. Rodzima Hellena już w nich nie może być, a więc krajowi producenci już mają mniejszą sprzedaż, chyba że wymuszą ją klienci. Kiedy jest już wykończony handel to padają też producenci, którzy tracą rynki zbytu więc markety wyciskają z nich pieniądze jak sok z cytryny co przyspiesza proces dogorywania firmy. Tonący producent będzie się przysłowiowej brzytwy łapał, żeby mieć gdzie sprzedawać a więc świadomie daje "daninę". Pomyśl bo to ciekawe co będzie dalej!? Jak splajtują sklepy a za nimi Polscy producenci to gdzie będą pracować Polacy? Ano już pracuje 3 mln za granicą! Czasami warto zapłacić trochę więcej ale mieć tą pracę jutro i do tego uśmiechniętego obok sąsiada Polaka zamiast Ukraińca, który przyjechał pracować za niższe wynagrodzenie odbierając Polakom, resztę pracy!!! To takie trudne do pojęcia?!
HANDLOWIEC
7 lat temu
do tej sprawy nic prokuratorowi, fiskusowi itp. to zarząd sklepu powinien dbać cenami i jakością produktów o NAS KUPUJĄCYCH poprzez eliminowanie takich praktyk, bo przecież ta "łapówka" musi być ujęta w cenie detalicznej inaczej mówiąc artykuł musi kosztować więcej lub do sprzedaży dopuszczony jest produkt "słabszy" Sprawa jest prosta MY KONSUMENCI nie kupujmy nieuzasadnienie drogich produktó to sklepy wezmą sie za swoich handlowców a nie będzie tak że wszystko jest ok BO CI FRAJERZY CZYLI MY I TAK TO KUPIĄ
wwww23
7 lat temu
jak szwaby wyzyskiwały polków to ten po prostu musiał dorobić do skromnej gebelskowskiej pensji !!
...
Następna strona