Nękanie, a nawet torturowanie pracowników, sprawy o gwałty i wyłudzenie pieniędzy z funduszy europejskich. Oto historia Krzysztofa M., przedsiębiorcy i zapalonego myśliwego. Media od lat donoszą, że biznesmen z Nowej Soli kpi z wymiaru sprawiedliwości. Unika więzienia, zmienia miejsca zamieszkania.
Kim jest Krzysztof M.? To właściciel licznych działek i lokali w Nowej Soli i okolicach, prowadzi kilka biznesów. Kilka lat temu M. zainteresowali się funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Zatrzymali go w centrum miasta w sportowym samochodzie.
Skuty w kajdanki i leżący na ziemi Krzysztof M. miał podejrzewać, że zatrzymanie dotyczy jego polowań na nosorożce. Często jeździ do Afryki, chwali się trofeami upolowanych zwierząt. Jego majątek mógł wtedy wynosić nawet 40 mln zł.
Sprawa nie dotyczyła nosorożców. Prokuratura postawiła M. aż 44 zarzuty. Główne to mobbing i znęcanie się nad pracownikami. W aktach sprawy mają się znajdować opowieści o przebiciu dłoni pracownika długopisem czy rozkazie biegania nago wokół firmy.
- Czuliśmy się jak żołnierze radzieccy, którzy wyzwalali obóz koncentracyjny. Kobiety rzuciły się nam na szyję, mężczyźni całowali, ktoś krzyknął, że biegnie po wódkę - opowiadali w 2012 roku dziennikarce "Gazety Wyborczej" policjanci, którzy weszli do firmy.
I nie sposób dziwić się reakcji pracowników. Jak wynika z materiałów, do których dotarli dziennikarze "Gazety Lubuskiej", w ubiegłym roku w pracy było zakazane używanie nazw miast Zielona Góra i Poznań. Zamiast tego pracownicy mieli mówić "miasto obok" i "większe miasto" - opisuje sprawę regionalny dziennik.
Nie wolno było używać też liczby dwa ani imienia Monika. Do tego długopisy musiały być konkretnego koloru. Dlaczego? Ot, fanaberia szefa. Z podwładnymi nie komunikował się bezpośrednio. Wszystko odbywało się za pośrednictwem karteczek wrzucanych do skrzynki. W ten sam sposób odpisywał i przydzielał zadania. W tej sprawie usłyszał prawomocny wyrok. Jeden rok i trzy miesiące więzienia.
Praktycznie w tym samym czasie rozgrywała się druga sprawa z udziałem M. Poważniejsza, bo o gwałty. Według prokuratury i ofiar gwałcił od 2005 do 2011 roku. Ofiary najpierw odurzał środkami psychotropowymi, a później wykorzystywał. Do tego bił i zastraszał publikacją wstydliwych zdjęć. Jedna z pracownic miała być zmuszana do stosunku 11 razy. We wrześniu 2016 roku M. usłyszał wyrok 8 lat bezwzględnego więzienia i konieczność wypłacenia kary 750 tys. zł. O sprawie wielokrotnie rozpisywała się regionalna "Gazeta Lubuska". Wyrok nie był prawomocny, Krzysztof M. wniósł o apelację.
O wybrykach Krzysztofa M. sporo można znaleźć w regionalnej prasie. W lutym 2015 roku uciekał przed policją. Wyprzedził na podwójnej ciągłej, swoim mercedesem przejechał przez przejazd kolejowy tuż przed zamknięciem rogatek. Stracił prawo jazdy.
Na sprawę nowe światło rzuca materiał Michała Fuji, dziennikarza "Superwizjera". Jak się okazuje, od miesięcy trwa gra pomiędzy polskim wymiarem sprawiedliwości a Krzysztofem M. I od miesięcy w tej grze górą jest biznesmen z Nowej Soli, który wciąż unika kary. Za kratki nie trafił ze względu na stan zdrowia. Sąd w Lesznie rozpatrzył jego odwołanie i odroczył wykonanie kary.
Michał Fuja odnalazł stare występki M. Z informacji "Superwizjera" wynika, że w 2005 roku potrącił w Nowej Soli pieszego. 22-latek zmarł. W sprawie pojawia się wątek niedziałającego monitoringu i opieszałości policji przy przesłuchaniach. M. nie trafił za kratki, a sąd omówił wglądu do akt sprawy. Nie ma więc sposobu, by opisać, jaki wyrok w tej sprawie usłyszał. I czy w ogóle cokolwiek usłyszał. Dziennikarz ustalił, że sąd wziął pod uwagę skruchę sprawcy. M. zamówił... mszę w intencji zmarłego.
To nie wszystko. Krzysztof M. jest zapalonym myśliwym, na polowania wyjeżdża do Afryki. Zabija nosorożce, antylopy, lwy. I ponoć nagminnie oszukuje organizatorów wypraw. Fuja dotarł do jednego z nich. - To pie... świr. Nad ranem zorganizował ludzi, którzy pomogli mu wyjechać z farmy. Udało nam się go zatrzymać - opowiada organizator polowań.
Krzysztof M. do sądu dostarcza też zwolnienia lekarskie, by nie uczestniczyć na rozprawach. Z ustaleń Fuji wynika, że w tym czasie wyjeżdża na polowania.
M. w sądzie przedstawił dokumenty, że nękanym pracownikom wypłacił odszkodowania. I sąd uwierzył w nowe przykładne życie Krzysztof M. Jak się okazuje - pieniądze do pracowników nie trafiły. Do września 2017 roku trwa okres próbny. Polacy u M. ponoć nie chcą już pracować, w firmie są zatrudniani Ukraińcy.
"Superwizjer" próbował się skontaktować z Krzysztofem M. i poprosić o komentarz do sprawy. Wciąż przecież w sądach leżą wyroki za gwałt i sprawa dotycząca wyłudzeń pieniędzy z funduszy europejskich. Pod żadnym z adresów z akt nie udało się go spotkać. Wiele wskazuje na to, że biznesmen znów poluje w Afryce.
Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione.