Na zamkniętym posiedzeniu posłowie mają też rozmawiać na temat toku prac, mają ponadto ustalić listę i harmonogram przesłuchań osób, które miałyby stawić się przed komisją.
Komisja ma również wskazać liczbę stałych doradców; propozycje ich kandydatur zgłoszą poszczególni posłowie. Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) powiedziała w środę dziennikarzom w Sejmie, że chciałaby, aby każdy poseł miał doradcę.
Przed posiedzeniem poseł PO Krzysztof Brejza stwierdził, że komuś zależy na opóźnianiu prac komisji i dostosowywaniu ich do kalendarza politycznego PiS. W TVN24 mówił, że były zapowiedzi, iż podczas wakacji parlamentarnych członkowie komisji mieli zapoznawać się z aktami, a kiedy on w tym okresie przyjeżdżał do Sejmu, okazało się, "że nie było żadnego wystąpienia o jeden choćby dokument".
Materiałów wcale nie tak dużo?
Komisja powinna - jak mówił - pracować i sprawnie, i szybko w dobrym tego słowa rozumieniu. Według niego nie są prawdziwe podawane przez posłankę Wassermann informacje dotyczące "rzekomo wielkiej objętości materiału".
- Duża część aktu oskarżenia - i pani mecenas bardzo dobrze o tym wie, ale wprowadza niestety opinię publiczną w błąd - to jest np. lista pokrzywdzonych, lista dowodów. Wartość merytoryczna, to są dokumenty, którymi możemy się zająć od razu. Zmarnowaliśmy półtora miesiąca pod pretekstem, że akta są bardzo duże - no są duże, bo jest kilkanaście tysięcy osób pokrzywdzonych, to jest kilkanaście tysięcy protokołów przesłuchań, różne informacje o pouczeniach, informacje techniczne, które nie wnoszą nic do tej sprawy - mówił.
Według niego, komisja śledcza może "spokojnie zakończyć prace" w ciągu 4-5 miesięcy, by przedstawić sprawozdanie w ciągu pół roku, jeśli będzie pracować w sposób ciągły. - Jeśli ja słyszę, że ta komisja ma się zbierać co dwa tygodnie na jednym posiedzeniu, to będzie to tasiemiec, to będzie serial - stwierdził.
- Nie zrobiliśmy nic przez półtora miesiąca, żeby rozpocząć pracę i zapowiada się na to, że pierwsze przesłuchania mają się rozpocząć rzekomo w grudniu - powiedział poseł PO. - I zależy komuś, by kalendarz prac był skorelowany z kalendarzem może pana prezesa, albo osób na bieżąco prowadzących tutaj politykę tak, aby przeciągać te prace najlepiej do dwóch lat, powiedzmy do wyborów samorządowych, pod różnymi dziwnymi pretekstami - stwierdził Brejza.
Odnosząc się do wypowiedzi Brejzy, Wassermann powiedziała dziennikarzom przed posiedzeniem komisji, że "albo pan Brejza nie wie, o czym mówi, nie ma bladego pojęcia o jakim materiale i stanie prawnym rozmawiamy, albo po prostu kłamie". - Przecież brał udział w posiedzeniu i rozmowach, które odbywały się przed wakacjami - dodała szefowa komisji.
Podkreśliła, że "ustawa przewiduje pewien tryb powstawania komisji". - Inna kwestia, o której pan poseł Brejza zapomina, to kwestia dostępu do informacji niejawnych, my czekamy na ten dostęp, bo wystąpiliśmy o niego, my go nie mamy - posłowie, którzy nie zasiadają w komisji służb specjalnych. I pan poseł Brejza o tym wie, więc mówiąc to, co dziś mówi, wprowadza państwa w błąd - stwierdziła.
Przesłuchań nie będzie codziennie
Wassermann zaznaczyła, że "nie będzie tak jak mówi poseł Brejza, że przesłuchania będą codziennie, nie będzie tak jak na komisji hazardowej". Dodała, że widziała jak jej ojciec - Zbigniew Wassermann, jako poseł PiS, pracował w tzw. hazardowej komisji śledczej - "czytał akta w nocy, bo co rano miał przesłuchanie".
- Jeśli poseł Brejza wyobraża sobie, że ja będę wzywała świadków bez znajomości tych akt i ich przesłuchiwała, i zadawała im pytania nie wiadomo o co, bo nie znam materiału, to jest w błędzie - oświadczyła Wassermann. - Ja państwu obiecuję, że jak przyjdą akta, to państwa zaproszę wszystkich do mojego pokoju i pozwolę zrobić im zdjęcie, o ile zmieszczą się w jednym pokoju, który jest mi przydzielony - zapowiedziała szefowa komisji.
Podkreśliła, że jeden dokument może zmienić całkowicie bieg postępowania, ale żeby go poznać, trzeba przeczytać wszystkie akta. - Nie będzie pan poseł Brejza wywierał wpływu, byśmy prowadzili postępowanie bez znajomości akt. Bo to rzeczywiście byłaby polityczna hucpa - powiedziała Wassermann.
Pytana o sprawę wzywania polityków na przesłuchanie, odpowiedziała: "jeśli nie znam akt, nie wiem, kto podpisywał decyzje, to kogo ja mam wzywać; to chyba jest naturalne, że ja najpierw muszę sczytać nazwiska, by wiedzieć, kto się pod czym podpisał". - Jeśli mam odwrócić kolejność i wezwać Donalda Tuska, o którego opozycja tak się dopomina, to nie ma sensu - dodała.
Wassermann zadeklarowała, że nie będzie prowadziła prac komisji "żelazną ręką". - Za bardzo szanuję w demokracji posłów opozycji, będę słuchać ich głosu - jeżeli będą chcieli aktywnie pracować - podkreśliła.
Komisja śledcza powstała pod koniec lipca i wtedy też wybrano jej skład. Szefową została Wassermann, a jej zastępcami - Paweł Grabowski (Kukiz'15) i Marek Suski (PiS). W komisji pracują ponadto: Brejza, Witold Zembaczyński (Nowoczesna)
, Andżelika Możdżanowska (PSL) oraz posłowie PiS: Joanna Kopcińska, Jarosław Krajewski i Stanisław Pięta.
Komisja ma zbadać i ocenić prawidłowość i legalność działań podejmowanych wobec Amber Gold przez: rząd, w szczególności ministrów finansów, gospodarki, infrastruktury, spraw wewnętrznych, sprawiedliwości i podległych im funkcjonariuszy publicznych. Zbadać ma też działania, jakie podejmowali w sprawie spółki: prezes UOKiK, Generalny Inspektor Informacji Finansowej, prezes Urzędu Lotnictwa Cywilnego, a także prokuratura oraz organy powołane do ścigania przestępstw, w szczególności szefowie ABW i CBA oraz Komendant Główny Policji i podlegli im funkcjonariusze publiczni. Komisja śledcza ma także zbadać działania podejmowane ws. Amber Gold przez Komisję Nadzoru Finansowego.
Amber Gold to firma, która miała inwestować w złoto i inne kruszce. Działała od 2009 r., a klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji - od 6 do nawet 16,5 proc. w skali roku - które znacznie przewyższało oprocentowanie lokat bankowych. KNF złożyła doniesienie do prokuratury, która po miesiącu odmówiła wszczęcia śledztwa, nie dopatrując się w działalności firmy znamion przestępstwa.
13 sierpnia 2012 r. Amber Gold ogłosiła likwidację, tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich. Pierwszy zarzut oszustwa znacznej wartości wraz z wnioskiem o areszt wobec szefa Amber Gold Marcina P. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła pod koniec sierpnia 2012 r. Od 21 marca przed gdańskim sądem trwa proces b. prezesa Amber Gold Marcina P. i jego żony Katarzyny P. (PAP)