Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Agata Kołodziej
Agata Kołodziej
|

Prof. Heifetz: Macie skutecznych biznesmenów, ale jeszcze więcej ludzi, których nikt nie słuchał

21
Podziel się:

- To zawsze trudne dla polityka, żeby wychodzić do ludzi. Iść do ich domów, do wiosek, gdzie jest pełno złości i żalu i powiedzieć im, że trzeba zawrzeć pokój z tymi, którzy porywali i zabijali ich bliskich - mówi prof. Ronald Heifetz z Harvard Kennedy School, który doradza szefom rządów na całym świecie. O Polsce mówi tak: Macie wielu biznesmenów, którzy świetnie radzą sobie na rynku, ale jeszcze więcej ludzi, których dotąd nikt nie słuchał i to oni głosują na polityków, którzy wiedzą, co należy obiecać, aby wybory wygrać - dodaje.

Prof. Heifetz: Macie skutecznych biznesmenów, ale jeszcze więcej ludzi, których nikt nie słuchał
(Leadership Academy for Poland)

- To zawsze trudne dla polityka, żeby wychodzić do ludzi. Iść do ich domów, do wiosek, gdzie jest pełno złości i żalu. I powiedzieć tym ludziom, że trzeba zawrzeć pokój z tymi, którzy porywali i zabijali ich bliskich - mówi prof. Ronald Heifetz z Harvard Kennedy School, który doradza szefom rządów na całym świecie. O Polsce mówi tak: Macie wielu biznesmenów, którzy świetnie radzą sobie na rynku, ale jeszcze więcej ludzi, których dotąd nikt nie słuchał i to oni głosują na polityków, którzy wiedzą, co należy obiecać, aby wybory wygrać - dodaje.

Agata Kołodziej, WP money: Doradza pan szefom rządów, szkoli ich. Kto jest dziś najlepszym przywódcą na świecie?

*Prof. Ronald Heifetz, Harvard University, Leadership Academy for Poland: *Nie ma dziś jednego silnego przywódcy. Ale prezydent Kolumbii, Juan Manuel Santos, z którym pracowałem nad ustanowieniem porozumienia pokojowego z lewicową partyzantką FARC, jest niezwykle zręcznym przywódcą. Stworzył m.in. ramy prawne dla zespołu negocjującego z partyzantami, żeby zakończyć 50-letnią wojnę domową.

Ramy prawne - to brzmi raczej mało porywająco jak na przywódcę tej klasy.

Prezydent Santos działał bardzo mądrze, strategicznie. Jego pierwszym ruchem było wyznaczenie czterech ministrów, którzy byli ambasadorami w Wenezueli i mieli dobre relacje z Hugo Chavezem. To byli właściwie jedyni ludzie w ministerstwie spraw zagranicznych Kolumbii, którzy mieli z Chavezem dobre relacje. Poprzedni prezydent Kolumbii – Alvaro Uribe – nienawidził Chaveza, i to z wzajemnością. W ten sposób udało się nakłonić Wenezuelę do tego, żeby przestała wspierać FARC.

Potem zwrócił się w stronę Kuby w tym samym celu, żeby wywarła naciski na partyzantów. W taki sposób stworzył odpowiednią sytuację, zmusił FARC, żeby usiadł przy stole negocjacyjnym. A potem rozpoczął niezwykle skomplikowany proces, który zajął aż pięć lat.

Za to właśnie dostał w tym roku pokojową nagrodę Nobla. Ale on też popełnił błędy. Ludzie odrzucili w referendum wypracowane porozumienie z FARC.

Bo Santos nie przygotował na to społeczeństwa. Generalnie to zawsze trudne dla polityka, żeby wychodzić do ludzi. Iść do ich domów, do wiosek, gdzie jest pełno złości i żalu i powiedzieć im, że trzeba zawrzeć pokój z tymi, którzy porywali i zabijali ich bliskich.

Zwykle doradcy mówią politykom, żeby w takich sytuacjach się schowali przez tą wściekłą publicznością. I przez to robią dokładnie odwrotnie niż powinni . Bo nie ma innego rozwiązania – żeby ludzi do czegoś przekonać, trzeba z nimi fizycznie być.

To była jedna z lekcji, jaką dał pan prezydentowi Santosowi?

Wskazałem mu, że jego poprzednik, Alvaro Uribe, w czasie swojej prezydentury robił coś zupełnie niezwykłego. W każdą sobotę zabierał ze sobą cały gabinet i jechał do kolejnego miasta albo wioski, żeby przez cały dzień słuchać ludzi, rozmawiać z nimi. Robił to co tydzień przez 7-8 lat. Nikt tak dobrze jak on nie rozumiał ludzi i nie cieszył się większym zaufaniem społeczeństwa.

I wysłał pan prezydenta Santosa na wieś w każdą sobotę?

Dokładnie tak. Powiedziałem mu, że musi usłyszeć historie ludzi, którzy stracili członków rodziny, oni muszą poczuć, że serce prezydenta jest przy nich. Ale to nie było w jego stylu.

Nie wyszedł zza biurka w swoim gabinecie?

Nie. I myślę, że właśnie dlatego, mimo że odniósł sukces, to jednak ten proces pokojowy będzie chwiejny. Jeśli prezydent nie zbuduje w społeczeństwie poparcia dla tego bolesnego kompromisu, w wyborach za półtora roku spotka się z bardzo silną odpowiedzią.

A w Europie? Kto jest prawdziwym przywódcą?

Spędziłem sporo czasu w Grecji w latach 2009-2011, próbując pomóc premierowi Papandreu w kryzysie ekonomicznym, w jaki wpadał jego kraj. On w tym czasie zrobił naprawdę wiele skutecznych kroków. Ale były też rzeczy, które go przerosły.

Brzmi to tak, jakby chciał pan go wytłumaczyć.

Bo żaden lider nie wychodzi zwycięsko z każdego starcia, czy zadania, które ma przed sobą. Są chwile, kiedy odnosi sukces, i takie, kiedy zawodzi. Ale to nie znaczy, że jest złym przywódcą. Czasem ponosi się klęskę zwyczajnie dlatego, że świat jest zbyt skomplikowany i nie pozwala na lepsze decyzje.

Dzięki Grecji okazało się, że strefa euro była nieprawidłowo zaprojektowana. To wymusiło przedefinowanie europejskiej solidarności, zbudowania nowych mechanizmów bezpieczeństwa i większej dyscypliny fiskalnej. I to we wszystkich krajach. Dlatego myślę, że Papandreu pomógł Europie, dał jej szansę na sukces, wskazując, że musi skorygować dotychczasowe błędy. Choć oczywiście Europa ciągle jeszcze cierpi.

Mówi pan o przywódcach, którzy jednak zdają się grać co najmniej w drugiej lidze na scenie międzynarodowej. A co z Putinem? On nie jest silnym przywódcą?

Trudno mi oceniać kogoś, kogo obserwuję tylko z daleka. Putina nigdy nie spotkałem i nigdy dla niego nie pracowałem. Nie jestem też ekspertem zajmującym się Rosją. Ale to, że ktoś sprawuje władzę, nie znaczy jeszcze, że jest przywódcą.

Putin nie jest?

On ma tylko wielką władzę polityczną, ale niekoniecznie jest przywódcą w rozumieniu lidera.

Co to znaczy?

Zdrowie, edukacja, gospodarka, klimat, transport, stosunki międzynarodowe - wystarczy przyjrzeć się tym obszarom i zadać sobie pytanie, jakich zmian dokonał tam Putin.

Nie mówi pan nic o prezydencie Stanów Zjednoczonych. Ale skoro właśnie mamy zmianę w Białym Domu, to zostawmy to, co za nami, a Donaldowi Trumpowi dajmy czas. Zastanawiam się jednak, z czego wynika ta zmiana? To nie dotyczy przecież tylko USA. Saxo Bank niedawno policzył, że w ciągu ostatniego roku liczba populistycznych rządów na świecie podwoiła się.

Moim zdaniem są dwie przyczyny: bezpośrednie i pośrednie. Przyczyny bezpośrednie to wychodzenie z kryzysu z 2008 roku. To dotyczy nawet tych krajów, które dobrze sobie z tym radzą, jak Stany Zjednoczone, bo ciągle wielu Amerykanów odczuwa skutki tego kryzysu do tego stopnia, że myślą, jak wyżywić swoje rodziny. Oni potrzebują autorytetów, które wyprowadzą ich z tego kryzysu, ale to zajmuje dużo czasu, a to wywołuje frustrację. To tworzy miejsce dla polityków, którzy składają wielkie obietnice. Ich argumenty celują z ból tych ludzi, w ich złość i frustrację.

Drugą przyczyną jest to, że wielu polityków już wcześniej przez bardzo długi czas wiele naobiecywało i tych obietnic nie spełniło. I to nie jest problem pojedynczych ludzi. To samo robiły ich partie – tylko składały obietnice, a potem ich nie spełniały. W tym czasie przepaść pomiędzy biednymi a bogatymi wciąż tylko się powiększa. Ludzie w końcu poczuli się zdradzeni.

Ale teraz wybierają tych, którzy obiecują jeszcze więcej. To droga donikąd.

Nie wiem dokładnie, co wydarzyło się w waszym kraju, ale sądzę, że dokładnie to samo co w USA. Macie wielu biznesmenów, którzy świetnie radzą sobie na rynku, ale jeszcze więcej ludzi, których dotąd nikt nie słuchał. I to oni głosują na polityków, którzy wiedzą, co należy obiecać, aby wybory wygrać.

To jasne, tylko co możemy z tym zrobić?

To, co jest zadaniem dla prawdziwego przywództwa dzisiaj, to zaraz po wygraniu wyborów zacząć przygotowywać ludzi do tego, żeby zmierzyli się z rzeczywistością. Żeby zeszli na ziemię i zrozumieli, że droga do zmian jest długa, musi zająć 10 lat, a nie 10 miesięcy. Trzeba edukować ludzi, żeby mieli bardziej realistyczne oczekiwania. A politycy muszą znajdować równowagę pomiędzy tym twardym lądowaniem a spełnianiem obietnic wyborczych.

Ale w ten sposób nie wygrają kolejnych wyborów.

Dlatego ich zadaniem jest nauczyć ludzi myśleć bardziej realistycznie. Sprawić, żeby w końcu poczuli się współodpowiedzialnymi za swoją przyszłość.

wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(21)
żałosne
7 lat temu
Innymi słowy: ludzie powinni się pogodzić z tym, że będą rabowani, czasem zabijani, a na pewno regularnie robieni w bambuko - i mają to zaakceptować, a przynajmniej nie protestować zbyt gwałtownie, tak? Bo władza publiczna wprawdzie nie jest w stanie im pomóc i zła ukrócić, ale ich "rozumie i jej serce jest przy nich". A jeśli obywatele tego nie chcą zrozumieć i głosują na "populistów", to bardzo źle dla interesów!
ona
7 lat temu
Jakoś w krajach Arabskich jest bieda nikt niczego nie dopłaca a mnożą się jak króliki.Może jednak ilość dzieci w rodzinie jest wprost proporcjonalna do rozwoju intelektualnego rodziców i sprowadzenia kobiety do roli inkubatora?
kiki
7 lat temu
biznesmen coś osiągnął, zarządzał ludźmi. Dbał by firma prosperowała. Kraj to taka wielka firma. A polityk no cóż ci tylko gadają. A na zarządzaniem ludźmi się nie znają.
fann
7 lat temu
Ten Żyd nas poucza i daje wskazówki.Tak ta nacja ingeruje po cichu w naszą suwerenność.
Tre
7 lat temu
I tak jest, społeczeństwo jest ciemne, nie ma świadomości politycznej,ma problem z tym co to jest i czym sie różni demokracja od innych systemów, jest wygodne wiec woli słyszeć ze mu sie cos da a nie chce słyszeć ze ma cos wypracować,chce konsumować. Ale póki co nie ma nawet partii ktora by mogła sprawować rządy,PoPis,kukizy,nowoczesna,SLD, tragedia...
...
Następna strona