Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

TTIP: czy to koń trojański, który wprowadzi neokolonializm? 3 mln podpisów sprzeciwu

0
Podziel się:

Przeciwnicy umowy handlowej między UE a USA zebrali prawie 3 mln podpisów, żeby wyrazić swój protest. 40 tysięcy podpisów zebrano w Polsce.

TTIP: czy to koń trojański, który wprowadzi neokolonializm? 3 mln podpisów sprzeciwu
(greensefa/Flickr (CC BY 2.0))

Umowa handlowa między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi (TTIP) to neokolonializm, uprzywilejowanie korporacji i tajne trybunały – uważają jej przeciwnicy. Zebrali prawie 3 miliony podpisów, by wyrazić swój protest. Zwolennicy tej umowy odpowiadają korzyściami: powstanie największa na świecie strefa wolnego handlu, a rynek amerykański stanie przed europejskimi firmami otworem.

- Z dostępnych nam informacji wynika, że to nie jest umowa, która - jak się nas zapewnia - przyczyni się do zwiększenia dobrobytu po obu stronach Atlantyku. Ona wzmocni korporacje. Po obu stronach Atlantyku – mówi money.pl Marcin Wojtalik, członek zarządu Instytutu Globalnej Odpowiedzialności. To jedna z kilkudziesięciu europejskich organizacji, które zbierały podpisy w ramach akcji "Stop TTIP".

Podpisy mogą się na nic nie zdać

- Polacy mają zdecydowanie za mało informacji na temat TTIP – uważa Wojtalik i dodaje: - W Niemczech o TTIP bardzo dużo mówią główne media, są prowadzone na ten temat debaty w Parlamencie. U nas tej wiedzy i tej dyskusji niestety brakuje.

W sumie zebrano prawie 3 mln głosów przeciw TTIP, z czego 40 tys. w Polsce. Zbieranie podpisów jest sposobem, w jaki obywatele Unii mogą wpływać na decyzję urzędników. Jeżeli pod jakąś inicjatywą w ciągu roku podpisze się milion Europejczyków z przynajmniej siedmiu krajów, to Komisja Europejska musi się publicznie ustosunkować do problemu, a w Parlamencie Europejskim musi zostać przeprowadzone publiczne wysłuchanie.

- Komisja Europejska nie może tego zamieść pod dywan - z aprobatą komentował to na Facebooku Wojciech Orliński, dziennikarz i publicysta "Gazety Wyborczej".

Problem jednak w tym, że inicjatywa „Stop TTIP” nie jest oficjalnie zarejestrowana, więc urzędnicy KE nie będą do niczego zobowiązani.

- Rok temu Komisja Europejska odmówiła rejestracji tej inicjatywy. Mimo to kilkadziesiąt organizacji, w tym nasza, postanowiła i tak zbierać podpisy, dotrzymując wszelkich formalnych wymogów. Nie zebraliśmy miliona podpisów z siedmiu krajów, tylko prawie trzy miliony z 22 krajów. Zostało jeszcze kilka dni i zbieramy dalej, by pokazać w Brukseli, jak duży jest opór społeczeństwa – mówi Wojtalik. Jednocześnie toczy się spór prawny, czy zebrane podpisy są dla KE wiążące, czy nie. Wynik ma być znany za kilka tygodni. Aktywiści przekażą podpisy Komisji Europejskiej 7 października.

Tajne przez poufne

Czym w ogóle jest TTIP? Formalnie to pakt transatlantycki, którego celem jest stworzenie obszaru wolnego handlu między USA a Unią Europejską. Plan zakłada zniesienie większości ceł oraz ujednolicenie norm produkcji czy bezpieczeństwa.

Przeciwnikom umowy nie podoba się, że jej negocjowanie jest tajne, a opinia publiczna musi czerpać wiedzę na jej temat z przecieków.

- W kraju suwerennym to przecież naród jest najważniejszy i tajne negocjacje nie mogą być na porządku dziennym - uważa Piotr Waglowski, prawnik oraz kandydat na senatora. – W tej chwili nad głowami obywateli ktoś - bo nawet nie wiemy do końca kto i wedle jakiego klucza te osoby zostały wybrane - tworzy prawo, które będzie obowiązywało wszystkich. Co budzi mój sprzeciw? Do negocjacji i treści umowy dostęp w Polsce mają może trzy osoby. Fragmenty znamy tylko częściowo z przecieków, bo sam dokument można przeczytać tylko w Ambasadzie USA w specjalnym pokoju. Trzeba zapytać: kto i na jakich zasadach ma do niego dostęp i czy to oznacza, że my - strona polska - w ogóle nie mamy umowy? – mówi.

- Przy okazji akcji rodzą się oczywiście pytania, jak w takim wypadku tworzyć prawo międzynarodowe, które w zasadzie wypiera nasze krajowe dokumenty. Zawsze usłyszymy, że negocjacje nie mogą być od początku jawne. Ale na pewno nie można robić tego po cichu, za zamkniętymi drzwiami i sterować opinią publiczną notatkami jakiś oficjeli – wskazuje.

Przeciwnicy umowy podkreślają, że pozwoli ona inwestorom zagranicznym pozwać kraj, w którym prowadzą inwestycje, przed prywatnym trybunałem arbitrażowym. Obrady takiego trybunału byłyby tajne. Korporacja mogłaby pozwać jakieś państwo przykładowo dlatego, że zmieniło przepisy, a korporacja będzie miała przez to mniejsze zyski. Kto miałby pozywać? Np. - jak wskazują przeciwnicy TTIP - koncerny tytoniowe, niezadowolone z działań, jakie podejmują rządy poszczególnych krajów, by zminimalizować palenie.

Nieprzypadkowo w debacie pojawia się przykład tytoniowych gigantów. Kilka tygodni temu głośno zrobiło się wokół odpowiedzi Komisji Europejskiej na wniosek o ujawnienie kontaktów z lobbystami koncernów tytoniowych. Faktycznie, przedstawiciele KE pokazali dokumenty. Tyle że kilkunastostronicowy list od British American Tobacco został niemal całkowicie zaczerniony, a z jednostronicowej notatki na temat spotkania z przedstawicielami firmy Philip Morris usunięto nawet datę. Komisja zasłaniała się m.in. tym, że ujawnienie treści dokumentów mogłoby osłabić pozycję UE w negocjacjach.

KE mówi: nie ma się czego bać

Unijna komisarz ds. handlu Cecilia Malmstroem tłumaczyła niedawno w Warszawie, że TTIP nie jest zagrożeniem dla unijnej gospodarki UE. - Musimy ułatwić przepływ towarów i usług z i do Unii Europejskiej. Nasi eksporterzy znajdą nowe rynki zbytu, a tym samym powstaną nowe miejsca pracy. Już dzisiaj ponad 30 mln miejsc pracy w Unii Europejskiej zależnych jest od naszej wymiany handlowej z resztą świata. Około 2 mln z nich jest w Polsce, czyli jedno na każde z ośmiu miejsc pracy. Potrzebujemy więcej tego typu miejsc zatrudnienia – przekonywała komisarz.

Powoływała się też na przykład akcesji Polski do UE – jedenaście lat temu, gdy nasz kraj wchodził do Unii, też pojawiały się argumenty, że tracimy suwerenność, a nasza gospodarka nie wytrzyma konkurowania z przemysłami krajów bogatego Zachodu. - TTIP jest czymś więcej niż tylko porozumieniem handlowym. A Polska jest krajem, który wie, że stosunki ze wszystkimi naszymi światowymi partnerami muszą być traktowane kompleksowo. Już są widoczne korzyści, jakie mogą nam przynieść relacje gospodarcze z resztą świata – wskazywała Malmstroem. Jej zdaniem na umowie może skorzystać rolnictwo czy przemysł motoryzacyjny.

TIIP otworzy jej zdaniem amerykański rynek dla produktów takich jak jabłka, których sprzedaż spadła po wprowadzeniu przez Rosjan embarga, ale również serów i grzybów. Motoryzacja ma zyskać na ujednoliceniu norm bezpieczeństwa obowiązujących po obu stronach Atlantyku. To - według pani komisarz - zwiększy sprzedaż w Ameryce części wyprodukowanych w Unii.

Ekspert: nie przeceniajmy TTIP

Zdaniem ekspertów nie należy jednak przeceniać szans, które może dać naszej gospodarce zawarcie umowy ze Stanami. Prof. Jan Michałek, dziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych UW, mówił podczas niedawnej debaty w BCC, że przy najbardziej ambitnych założeniach polski eksport do USA mógłby skoczyć o 66 proc., a import z Ameryki o 61 proc. Liczby mogą robić wrażenie, dopóki sobie nie uświadomimy, że byłby to skok z bardzo małej bazy, ponieważ import i eksport do Stanów to około 2,5 proc. naszej wymiany handlowej. Nawet wprowadzenie TTIP tego nie zmieni, a kluczowe dla nas i tak będą nadal rynki europejskie.

- W szacunkach zrobionych na zlecenie Komisji Europejskiej zazwyczaj mówi się, że w przypadku tych optymistycznych wariantów przyrost PKB wyniesie 0,5 proc. W przypadku Polski te potencjalne zmiany są mniej więcej o połowę mniejsze. W skromnym scenariuszu to 0,1 proc., w takim, który powinien się udać - 0,2 proc., a w fantastycznym - gdzie wszystko się udaje i wszystkie bariery są zniesione - 0,4 proc. - wylicza profesor.

Na tej samej debacie, relacjonowanej przez PAP, ostrożnym optymistą wobec TTIP był David Wallace, szef sekcji politycznej Ambasady Wielkiej Brytanii w Warszawie. Jego zdaniem umowa - w połączeniu z jednolitym rynkiem unijnym - przyniesie i Polsce, i Wielkiej Brytanii korzyści. Zastrzegł zarazem, że UE i USA nową umową "wkraczają na nowe terytorium", stąd wskazana jest ostrożność.

Z kolei dr Marek Grela, były ambasador RP przy UE, zwrócił uwagę, że unijno-amerykańskie stosunki gospodarcze w głównej mierze opierają się na wzajemnych inwestycjach, a handel stanowi w nich zaledwie 20 proc. Handel - jak podkreślił - ma o wiele większe znaczenie dla gospodarki europejskiej, a to rodzi asymetrię.

Wyraził też wątpliwość co do chęci USA do sprzedaży surowców energetycznych, o co zabiega UE, a które dla Waszyngtonu mają wartość strategiczną i stanowią element konkurencyjności ich gospodarki. - Trudno sobie wyobrazić, że Amerykanie krajom europejskim będą sprzedawać nośniki energii poniżej cen rynku światowego - konkludował Grela.

Zobacz także: Umowa TTIP pomiędzy Unią Europejską a USA zagrożeniem dla Europy i Polski? Zabacz więcej:
wiadomości
gospodarka
najważniejsze
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)