Euro w Bułgarii. Dlaczego nie w Polsce? [OPINIA]
Bułgaria w 2026 roku wejdzie do strefy euro. W parlamencie prawie się tam w tej sprawie pobili, a społeczeństwo jest podzielone, ale jednak euro przyjmą. W Polsce padają teraz pytania: jak to jest, że odkładamy tę decyzję na "święte nigdy"? Dyskusja na ten temat jest jałowa, bo musielibyśmy zmienić konstytucję - pisze w opinii dla money.pl Piotr Kuczyński.
Artykuł 227 polskiej konstytucji mówi, że Narodowy Bank Polski jest centralnym bankiem państwa i ma wyłączne prawo emisji pieniądza. Nie ma w konstytucji słowa o złotym jako o naszej walucie, ale i tak w razie przyjęcia euro trzeba by ten artykuł zmienić, a to jest praktycznie niemożliwe. W tym celu trzeba by zebrać 307 głosów w Sejmie, a osiągnięcie takiej większości jest (w bardzo długim okresie) karkołomnym zadaniem. Poza tym warunki, przy których można wejść do ERM2, czyli mechanizmu poprzedzającego przyjęcie euro (inflacja, stopy procentowe, deficyt budżetowy, a niedługo również zadłużenie), są na razie poza zasięgiem naszej gospodarki.
Nie zmienia to postaci rzeczy, że rozmawiać o euro można, a nawet trzeba. Dlaczego można i trzeba? Otóż dlatego, że dwie trzecie społeczeństwa są przeciwne przyjęciu euro, co jest niezwykle wygodnym pretekstem dla niektórych polityków, żeby przyjąć ich punkt widzenia. A to oczywiście zwiększa liczbę przeciwników euro na zasadzie lawiny - im więcej "gadających głów" mówi "nie", tym większa jest liczba przeciwników wśród obywateli. Nasze społeczeństwo jest bardzo słabo ekonomicznie edukowane, więc często nasiąka propagandą, a nie wiedzą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Praca zdalna to za mało. Oni poszli znacznie dalej
Od wielu lat mówiłem to samo i nawet śmiałem się z tego, ze Jarosław Kaczyński przyjął mój punkt widzenia. Twierdziłem bowiem, że euro opłaca się nam przyjąć wtedy, kiedy polska gospodarka będzie już blisko gospodarkom strefy euro określanej kiedyś mianem Europy Zachodniej. Dlaczego? Dlatego, że w kraju rozwijającym się własna waluta i własny bank centralny mają duże znaczenie. Jeśli dopada go szok zewnętrzny z globalnej gospodarki, to teoretycznie może reagować obniżką stóp procentowych i osłabieniem waluty (co zwiększa konkurencyjność gospodarki). Oczywiście dużo zależy od jakości Rady Polityki Pieniężnej.
Gdyby tego mechanizmu nie było, polegalibyśmy jedynie na tym, co zrobi Europejski Bank Centralny (działający jednak bardziej na korzyść największych gospodarek). Wtedy reakcją na kryzys/szok zewnętrzny byłoby spowolnienie gospodarcze i duży wzrost stopy bezrobocia. Nie bez powodu Szwecja - zdecydowanie nie gospodarka rozwijająca się, a od dawna rozwinięta - ma obowiązek wejścia do strefy euro (tak jak Polska), ale go nie przyjmuje, bo - tak jak Polska - nie ma określonego granicznego terminu przyjęcia euro.
Czy coś się w tej sprawie zmieniło? Może to prawda, że niewiele, ale jednak Polska już prześciga Portugalię, niedługo Hiszpanię, a za kilka lat Francję. Po drugie, polityczki wypowiadające się na platformie X zdopingowały mnie do napisania tego tekstu. Nazwisk nie podaję, ale każdy może je znaleźć. Jedna z pań napisała, że "strefa euro musi się najpierw wewnętrznie zreformować. Bez tego nie ma opcji. A i w ogóle pytanie jest, po co i komu ma to się przysłużyć? Ludziom? Czy korporacjom?". Odpowiedziałem na to, że "ludziom, bo kredyty byłyby dużo tańsze, korporacjom/firmom oczywiście też, ale to pomogłoby rynkowi pracy, czyli też ludziom".
Wtedy włączyła się inna pani, pisząc, że "strefa euro w Polsce pomogłaby tak pracownikom, jak dopłaty do kredytów kupującym". Staram się nie wchodzić w pyskówki w mediach społecznościowych, ale kolega podrzucił mi te wypowiedzi, co zmusiło mnie do napisania tego tekstu.
Ten drugi cytat jest szczególnie dziwny, bo podobno pochodzi od osoby, która naprawdę zna się na gospodarce. Nie ma jednak ludzi nieomylnych (to uwaga również do mnie), więc potrafię zrozumieć chęć przesłania na X zręcznego zdania, które tak naprawdę ma bardzo mały sens. Dopłaty do kredytów podniosły ceny mieszkań. Jaki to byłby adekwatny mechanizm w zestawie euro – pracownicy? Ja go nie widzę, ale nie wykluczam, że czegoś po prostu nie dostrzegam.
Jakie byłyby skutki wprowadzenia euro w Polsce
Skoro tak zostałem zaatakowany, to nie pozostało mi nic innego, jak stać się advocatus diaboli i pokazać, co Polska i jej ludność zyskałyby na przyjęciu euro. Rzeczywiście przedsiębiorstwa (zwane korporacjami po to, żeby to groźnie brzmiało) uczestniczące w międzynarodowej wymianie handlowej na przyjęciu euro bardzo by zyskały. Niepewność na rynkach walutowych w wielu przypadkach uderza w importerów i eksporterów lub/i zmusza ich do stosowania kosztownych zabezpieczeń. Poza tym firmy, które chcą się rozwijać, bardzo często korzystają z kredytów, które byłyby o około 50 proc. tańsze niż kredyty zaciągane obecnie w polskich bankach.
Zapewne już widać, jak odpowiem na zarzut, że to, co dobre dla firm, nie będzie dobre dla ludzi w nich zatrudnionych. Firmy będą się rozwijały szybciej (zwiększy się popyt na pracę), zyski firm będą rosły. Oczywiście dowiem się, że nie podzielą się tym zyskiem z pracownikami. Być może, ale to już jest zupełnie inne zagadnienie, które nie ma nic wspólnego z tym, czy kraj jest w strefie euro, czy posługuje się złotym.
Pominę milczeniem naczelny zarzut przeciwników strefy euro (oprócz suwerenistycznych banialuk), którzy twierdzą, że przyjęcie wspólnej waluty zwiększy inflację. Żadne badania tego nie potwierdzają, ale ta wiedza nie dociera do szerokiej publiczności.
Jaka byłaby bezpośrednia korzyść dla społeczeństwa? Oczywiście oprócz tego, o czym często się mówi, czyli braku problemów związanych z rynkiem walutowym podczas podróży po strefie euro, bo przecież to nie jest najważniejsze. Najważniejsze byłoby to, że spadłoby znacznie oprocentowanie kredytów – zarówno hipotecznych, jak i gotówkowych. To dla wielu Polaków jest czynnik nie do przecenienia.
Kto nas uratuje w razie kryzysu?
Na koniec wisienka na torcie. Pamiętamy wszyscy grecki kryzys zadłużeniowy. No i oczywiście to, że w celu ratowania strefy euro Europejski Bank Centralny i inne kraje strefy euro robiły wszystko, co możliwe, żeby Grecja nie ogłosiła niewypłacalności. Oczywiście projekty naprawcze bardzo Greków kosztowały, ale kraj tak zadłużony (ponad 150 proc. PKB) nadal nie jest bankrutem. Nasze wydatki budżetowe (zbrojeniowe i nie tylko te) będą rosły, a przed wyborami w 2027 roku mogą rosnąć lawinowo. Kto w razie problemów będzie nas ratował? Warto przemyśleć odpowiedź na to pytanie.
Piotr Kuczyński, główny analityk domu inwestycyjnego Xelion