- Dyrektor gabinetu prezesa to pierwsza osoba, jeśli chodzi o administrację. To ktoś w rodzaju dyrektora generalnego. Za mojej kadencji zarabiał nieco więcej niż przeciętni dyrektorzy, którzy zarabiali 37 tys. zł. Dyrektor promocji pewnie zarabiaj znacznie mniej, ale dokładnie nie wiem - mówił były prezes NBP.
Prof. Marek Belka zaznaczył, że pracownicy Narodowego Banku Polskiego muszą być dobrze wynagradzani. Jednocześnie powiedział, że "ślubu ubóstwa" w NBP nikt nie składa. Były prezes banku centralnego mówił jednak, że informacje o zarobkach zwykle w Polsce bulwersują. - Stawki NBP należy odnosić do warunków rynkowych, a nie warunków administracji publicznej - mówił. Prof. Belka śmiał się, że może o tym mówić jako "emeryt".
Marek Belka odniósł się w ten sposób do informacji, jakoby najbliższe współpracownice obecnego prezesa Martyna Wojciechowska i Kamila Sukiennik miały zarabiać nawet 65 tys. zł miesięcznie.
- Martyna Wojciechowska nie zarabia 65 tys. zł miesięcznie. Tego typu zarobki występują na stanowiskach prezesów zarządu, a nie dyrektorów departamentu. Jest odpowiednia drabinka wynagrodzeń, najlepiej wynagradzani są prezesi, członkowie zarządu, a dopiero potem jest kadra wyższego szczebla. Pani dyrektor Martyna Wojciechowska może być w grupie osób trochę lepiej zarabiających niż przeciętnie. I tyle - mówiła wcześniej podczas środowej konferencji Ewa Raczko, zastępca dyrektora departamentu kadr w NBP. - Wynagrodzenia od lat są na identycznym poziomie - tłumaczyła.
Równocześnie wspomniała o tym, że pensje ustalane są na podstawie siatki stworzonej w czasach prezesury Marka Belki. Ten zaś tłumaczy, że gdy w listopadzie 2010 r. wprowadzał rozporządzenia, jedynie "porządkował sytuację", a wysokie pensje w banku "nie były sprawą jego kadencji".
- Tak było od zawsze, od początku transformacji. Trudno mówić mi o tym, kto i ile zarabia. Mogę powtórzyć jedynie za panią dyrektor Raczko, że pensje dyrektorów pozostają na tym samym, bardzo wysokim poziomie od wielu lat - tłumaczył.
Były prezes NBP poczuł się także wywołany do tablicy wspomnieniem, iż w 2015 r. jego pensja była wyjątkowo wysoka. - W 2015 r. "stuknęło" mi 40 lat pracy i dostałem tzw. premię za wysługę lat. To, o ile pamiętam, trzykrotność miesięcznego wynagrodzenia. Dlatego rok był nietypowy. Mam jednak wrażenie, że prezes Glapiński zarabia mniej więcej tyle, ile zarabiałem ja - mówił.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl