Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Daniel Gąsiorowski
|

Politycy uciekają do biznesu

0
Podziel się:

Kazimierz Marcinkiewicz przeskakujący z polityki do biznesu to niejedyny przykład specyficznego "transferu". Takie przejścia nie zawsze są trafione.

Politycy uciekają do biznesu
(PAP/Bartłomiej Zborowski)

Kazimierz Marcinkiewicz rozpoczął na początku roku pracę w PKO BP jako doradca p.o. prezesa. Nie jest tajemnicą, że funkcja ta jest wstępem do dalszej kariery być może na stanowisku prezesa banku. Nie jest on oczywiście pierwszą osobą ze świata polityki, która przechodzi do biznesu. Czy takie ,,transfery" kończą się sukcesem czytaj w raporcie Money.pl

Gdy w 2001 r. minister skarbu państwa, Wiesław Kaczmarek, powoływał na stanowisko prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych, Stanisława Dobrzańskiego nie ukrywał prawdziwych powodów tej nominacji.

- Staszek chciał się sprawdzić w biznesie - powiedział w jednym z wywiadów. Ten cytat wszedł na stałe do języka polskiej polityki. Nominacja ta spotkała się z powszechną krytyką. Dobrzański nie miał bowiem, poza krótkim epizodem we Wschodnim Banku Cukrownictwa właściwie żadnego doświadczenia menadżerskiego. Miał jednak tę zaletę, że był politykiem PSL-u, partii, która właśnie zawiązywała koalicję z SLD.

Nie jest żadnym zaskoczeniem, że takich ,,Staszków", którzy chcieli się sprawdzić w biznesie jest więcej...

Staszek, co się chciał sprawdzić w biznesie

Stanisław Dobrzański, gdy przechodził z ministerstwa obrony do Polskich Sieci Elektroenergetycznych, nie miał łatwego zadania. Miał zarządzać jedną z największych polskich grup kapitałowych, której obroty w 2001 r. sięgnęły 15 mld zł.

W dodatku firma znajdowała się w nie najlepszej sytuacji finansowej, która była pokłosiem działań poprzedniej ekipy. Chyba najbardziej jaskrawym przykładem ,,gospodarskich możliwości" poprzedniego zarządu było utopienie ponad 50 mln zł w projekt "Telewizji Familijnej".

Trudno się więc dziwić, że na koniec 2001 r. PSE zanotowały 550 mln zł straty brutto. Część fachowców zwracała uwagę na to, że firma właściwie stanęła przed widmem utraty płynności finansowej.

Prawdziwym problemem PSE było ponad miliard złotych należności trudnych do wyegzekwowania.

A jednak ,,Staszek" odniósł sukces. Po roku pracy na stanowisku prezesa zarządu, na koniec 2002 r., PSE, kierowane przez Stanisława Dobrzańskiego, zanotowała już dodatni wynik finansowy - zysk brutto osiągnął 88 mln zł.

Aleksander Kwaśniewski, były prezydent RP, stwierdził wówczas: ,,Uważam, że to jest dobry menedżer."

W 2003 r. zysk brutto Polskich Sieci Elektroenergetycznych osiągnął 230 mln zł, w 2004 r. zaś urósł już do 577 mln zł. Również cała Grupa Kapitałowa PSE uzyskała rekordowy wynik - zysk netto w 2004 roku wyniósł 482 mln zł, aż o 232 mln zł więcej niż w 2003 r.

Rok 2005 w wykonaniu Grupy Kapitałowej PSE był jeszcze bardziej udany - przy przychodach rzędu 17,1 mld zł, zysk brutto przekroczył 1,1 mld zł. Jak pisał Dobrzański w raporcie za 2005 r., wyniki firmy były najlepsze w 15-letnich historii firmy, licząc realnie (z uwzględnieniem inflacji).

Stanisław Dobrzański nie napisze już jednak nic w raporcie na zakończenie 2006 r. W połowie czerwca ubiegłego roku podał się do dymisji. Jak mówił: "Złożyłem rezygnację, żeby nie utrudniać ministrowi prowadzenia polityki kadrowej".

Minister skarbu państwa Wojciech Jasiński skierował do pełnienia funkcji prezesa w PSE członka rady nadzorczej Jacka Sochę, o którym wcześniej prasa pisała, że jest związany z prawicą. W odróżnieniu jednak od swojego poprzednika ma dość duże doświadczenie biznesowe i to w branży energetycznej.

Gerhard, czyli gazowy łącznik

Droga z polityki do biznesu nie jest oczywiście tylko polską specjalnością. Najgłośniejszym tego typu transferem w ostatnim czasie było przejście Gerharda Schroedera, byłego już kanclerza Niemiec, do firmy budującej gazociąg przez Bałtyk.

Schroeder uznawany jest za architekta tego projektu. Umowę w sprawie budowy rosyjsko-niemieckiej rury, podpisano we wrześniu 2005 r. - na 10 dni przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech.

Niecały miesiąc, po przegranych wyborach Schroeder przyjął posadę szefa rady nadzorczej w spółce North European Gas Pipeline (NEGP). Firma ta należy do Gazpromu (51 proc.) i niemieckich koncernów E.ON i BASF, które mają po 24,5 proc. akcji.

Spółka ma zarabiać na gazie sprzedawanym do naszego zachodniego sąsiada i wybudować rurociąg na dnie Bałtyku. Choć wcześniej prasa niemiecka spekulowała, że wynagrodzenie byłego kanclerza będzie wynosić około 1 mln euro, ostatecznie podano że będzie on zarabiał ,,zaledwie" 250 tys. euro rocznie.

Rosjanie koszt budowy gazociągu szacują na 11 mld USD. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że w ostatnich tygodniach urzędowania, rząd Schroedera dał poręczenie spłaty 1 mld euro kredytu dla Gazpromu na budowę w Rosji lądowej części bałtyckiego gazociągu. Cała sprawa ujrzała światło dzienne dopiero w marcu tego roku.

Sam zainteresowany - Schroeder twierdzi, że nie wiedział o tej decyzji swojego rządu. Co więcej potrafi to udowodnić w sądzie. Jakiś czas temu wygrał sprawę z przywódcą Wolnych Demokratów, Guido Westerwelle. Sąd zakazał mu powtarzania zarzutów wobec Schroedera.

W sprawie tej jest zresztą dużo więcej ,,smaczków". Mało kto wie, że ani Niemcy, ani Rosjanie niewiele skorzystają na budowie i eksploatacji gazociągu, przynajmniej jeśli chodzi o podatki. Firma NEGP została bowiem założona w Szwajcarii w kantonie Zug, który nazywany jest szwajcarskim rajem podatkowym. Z drugiej strony przynajmniej część kibiców piłkarskich w Niemczech popiera osobę byłego kanclerza. niemiecka prasa informowała pod koniec ubiegłego roku, że dzięki staraniom Schroedera niemiecki klub piłkarski Schalke 04 podpisał z Gazpromem umowę sponsorską wartą około 100 mln euro.

Schroeder to nie jedyny europejski polityk, który postanowił odejść do biznesu. Jego poprzednik, Helmut Kohl był przez wiele lat członkiem rady banku Credit Suisse, zaś Wim Kok, długoletni szef rządu Holandii, zasiadał w radach nadzorczych ING Group, Royal Dutch Shell, TNT i KLM.

Prywatyzacyjny prezes

Branża gazowa ma generalnie szczęście do polityków. Czy to w Niemczech, czy Polsce - więcej w niej chyba byłych polityków niż menadżerów. Na naszym gruncie transfer z polityki do biznesu zrobił również Marek Kossowski, były już prezes spółki PGNiG. W odróżnieniu od Stanisława Dobrzańskiego miał przynajmniej przygotowanie biznesowe, co jednak ciekawe, poszło mu zdecydowanie gorzej.

Kossowski karierę polityczną zaczynał jeszcze w latach siedemdziesiątych od stanowiska sekretarza w zarządzie wojewódzkim SZSP w Katowicach. Był również pracownikiem KW PZPR w tym samym mieście. Później przeniósł się do Warszawy.

W latach 1982-1986 pracował w Urzędzie Rady Ministrów, gdzie był doradcą i wicedyrektorem gabinetu. Jak nie trudno się domyśleć po przemianach ustrojowych związał się SLD. Karierę polityczną łączył z działaniami na polu gospodarki.

Znalazł czas na pracę w Powszechnym Banku Kredytowym, Państwowej Agencji Węgla Kamiennego, ale również w Przedsiębiorstwie Obsługi Cudzoziemców ,,Dipservice".

Jak dotąd ukoronowaniem jego kariery była prezesura w PGNIG, skąd trafił bezpośrednio z Ministerstwa Gospodarki Pracy i Polityki Społecznej.

Zostając prezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa w lipcu 2003 r. Marek Kossowski od właściciela, czyli Skarbu Państwa otrzymał właściwie jedno zadanie - wprowadzić spółkę na giełdę.

Na stanowisku utrzymał się nieco ponad 2 lata, niemniej zadanie udało mu się wykonać. Inną kwestią jest to, że prywatyzacja PGNiG przez media została uznana za skandal. To zdanie podzielało również wielu polityków obecnie rządzących ugrupowań.

Pośpiech i zaniżenie wartości spółki to nie jedyne argumenty przytaczane przy okazji tej prywatyzacji. Ostatecznie oferta publiczna spółki była dużym sukcesem - redukcje sięgnęły nawet 90 proc. zapisów.

Okazało się jednak, że te redukcje nie dotyczyły wszystkich inwestorów. Ponieważ o tym, kto dostanie akcje w części przeznaczonej dla inwestorów instytucjonalnych decydował zarząd PGNiG. Doszło do kolejnego skandalu.

Afera była tym większa, że po jakimś czasie okazało się, że dużo więcej niż pozostali inwestorzy, kupili właśnie członkowie owego zarządu z prezesem Kossowskim na czele. Było to możliwe dzięki temu, że na ich rachunek kupował Bankowy Dom Maklerski PKO BP. Marek Kossowski stał się więc szczęśliwym posiadaczem ponad 33 tys. akcji.

ZOBACZ TAKŻE: Wywiad z Markiem Kossowskim w serwisie ManagerDla porównania inwestor indywidualny składając zapis w normalnym trybie mógł otrzymać maksymalnie niecałe 15 tys. akcji. Później Kossowski tłumaczył się: ,,Nie widzę konfliktu interesów. Nie ja przydzielałem akcje, tylko zarząd z rekomendacji rady nadzorczej. To normalny tryb korporacyjny - mówił naciskany przez opinię publiczną.

Po przegranych wyborach przez SLD nie czekał na odwołanie - sam odszedł, a spółka pozostawała przez kilka miesięcy bez prezesa.

Skarbnik na prezesa banku

Polityka z biznesem przenika się na bieżąco, zaś zmiany w firmach kontrolowanych przez Skarb Państwa przebiegają niczym ,,płodozmian" w rytm zmiany rządów i zawiązywania kolejnych koalicji.

Jedni kandydaci są lepiej przygotowani do pełnienia odpowiedzialnych funkcji, inni mniej. W większości przypadków jednak nominacje budzą wiele kontrowersji. O te nietrudno, gdy dla przykładu wiceprezesem Banku Ochrony Środowiska zostaje skarbnik Prawa i Sprawiedliwości, Stanisław Kostrzewski.

Podczas kampanii wyborczej odpowiadał za finanse komitetów wyborczych. Opozycja sejmowa zżymała się, że ,,Jarosław Kaczyński marzy o totalnym zawłaszczeniu państwa".

Z samego BOŚ usunięto jakiś czas temu inwestora branżowego, szwedzki SEB. Było to dość dziwne posunięcie zważywszy, że bank potrzebuje pilnego dokapitalizowania.

Teraz trwa gorączkowe poszukiwanie na to pieniędzy min. z funduszy przeznaczonych na ochronę środowiska.

"Jeszcze w tym roku podniesiemy go w drodze emisji akcji z 650 do 850 mln zł. Kolejne emisje planujemy w 2007 i 2008 roku, aby w tym ostatnim osiągnąć pułap 1,3 mld zł - mówił Kostrzewski pod koniec listopada ub.r.

Ostatecznie Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy banku podjęło uchwały o podwyższeniu kapitału zakładowego. Emisja akcji została skierowana do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Jedną z pierwszych deklaracji zarządu było skupienie się na inwestycjach związanych z ochroną środowiska kosztem zysków. Przypomnijmy, że chodzi o spółkę notowaną na giełdzie.

Nie tylko spółki skarbu państwa

Jest też druga strona medalu. To politycy, którzy po przegranych wyborach szukają schronienia w biznesie. U Aleksandra Gudzowatego, właściciela firmy Bartimpex dziennikarze doszukali się już ponad tuzina byłych polityków, przeważnie lewicowych, zatrudnionych na różnych stanowiskach. Taką osobą, jest chociażby Wiesław Kaczmarek, były minister Skarbu Państwa. Sam Gudzowaty kwituje to krótko - ,,pomalujcie zieloną farbą tych, których nie wolno zatrudniać, to nie będę tego robił".

_ Bartimpex to jednak nie wyjątek. Wiele prywatnych firm chętnie przygarnia polityków - różne są tylko motywy. _

Cztery lata temu Tygodnik Powszechny pisał: ,,Za łatwo przechodzi się u nas od polityki do biznesu - i odwrotnie. Wystarczy przejrzeć życiorysy ministrów czy posłów w Polsce, by dostrzec prawidłowość, że po utracie stanowiska w wyniku choćby przegranej w wyborach, spora część polityków momentalnie przygarnianych jest do rad nadzorczych czy zarządów różnych spółek. Tam przeczekują gorszy okres, a potem znowu wracają do rządu i parlamentu." Od tamtej pory niewiele się zmieniło i co istotne, na taką zmianę się nie zanosi.

Eksperci od dawna zwracają uwagę, że za wiele jest państwa w gospodarce. Niemal wszystkie firmy z pierwszej piętnastki największych przedsiębiorstw w Polsce kontroluje Skarb Państwa, czy to pośrednio, czy bezpośrednio. Jak na ironię niemal każdy z ministrów odpowiedzialnych za majątek państwowy obiecywał, że będzie ostatnim Ministrem Skarbu Państwa.

Plany zakładały dokończenie prywatyzacji i sprzedaż majątku inwestorom. Owe deklaracje składał zarówno Wiesław Kaczmarek, jak i Andrzej Mikosz. Obecnie nawet taki obietnice ucichły.

Marcinkiewicz nie jedynym byłym premierem

Często w dyskusjach o kompetencjach Kazimierza Marcinkiewicza pojawia się Jan Krzysztof Bielecki. Był podobnie jak Marcinkiewicz premierem, zaś obecnie jest prezesem banku. Minister Skarbu, Wojciech Jasiński mówił w grudniu ub.r. - ,,Jak pan Bielecki, także premier, został prezesem banku, to wszyscy uważali, że dobrze".

ZOBACZ TAKŻE: Sylwetka Jana K. Bieleckiego w serwisie ManagerProblem w tym, że zanim Bielecki prezesem banku został, wcześniej był naszym przedstawicielem w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Z wykształcenia jest z kolei ekonomistą.

Dużo istotniejsze jest jednak to, że Pekao, gdy zatrudniało Bieleckiego na stanowisku prezesa było bankiem prywatnym. Skarb Państwa posiadał w nim zaledwie niespełna 7 proc. kapitału. Była to więc decyzja biznesowa, za którą odpowiedzialność ponosił inwestor (w tym przypadku Unicredit).

Ewentualne zatrudnienie Marcinkiewicza w PKO BP, to zaś decyzja polityczna, za którą w najczarniejszym scenariuszu zapłacą wszyscy podatnicy.

Miedziowy skarbnik

Kazimierz Marcinkiewicz, gdyby został prezesem PKO BP nie będzie oczywiście pierwszą kontrowersyjną osobą, która zarządza spółką z większościowym udziałem Skarbu Państwa. Ciekawą postacią w tym kontekście jest obecny prezes KGHM, Krzysztof Skóra.

Zanim zaczął kierować jedną z największych firm w kraju, przez trzy lata był skarbnikiem Gminy Ruja. Próżno szukać w jego życiorysie podobnych do obecnego wyzwań. Ukończył Wydział Zarządzania i Informatyki we Wrocławiu. Dwanaście lat temu zrobił jeszcze studia podyplomowe z Finansów i Bankowości.

Imał się różnych zajęć. Był głównym księgowym w PKP w Legnicy, dyrektorem filii Invest Banku, czy wiceprezesem zarządu Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, ale również Członkiem Zarządu Głównego Stowarzyszenia Rodzin Katolickich Diecezji Legnickiej.

Jako prezes KGHM dał się poznać inwestorom - głównie od strony swoich talentów oratorskich. W kwietniu ub.r. oświadczył zdumionym akcjonariuszom: ,,Zobaczymy jak długo ceny miedzi utrzymają się na tym poziomie. Tak wysoka cena kruszcu może spowodować, że w pewnym momencie rynek zacznie szukać substytutów miedzi, co z kolei może spowodować bardzo szybki, wręcz gwałtowny spadek cen". Była to dość egzotyczna wypowiedź, jak na prezesa firmy, która znajduje się w pierwszej piątce na świecie, jeśli chodzi o produkcję tego surowca, zaś notowania spółki zależą od globalnych cen surowca.

KGHM to zresztą chyba jedyny producent miedzi na naszym globie, który nie cieszy się na myśl o wzroście cen tego surowca. Rocznie traci miliony złotych na skutek nietrafionych transakcji zabezpieczających, które były dziełem poprzedniego zarządu. W dniu, kiedy prezes Skóra udzielił owego kuriozalnego wywiadu Polskiej Agencji Prasowej, akcje drastycznie straciły na wartości. Od tej pory prezes stara się nie udzielać informacji mediom, oddelegowując do tego zadania współpracowników.

Strategię na lata 2007-2016 relacjonował mediom wiceprezes Marek Fusiński. Tym razem szacunki ceny miedzi na 2007 roku spółki wynosiły około 6 tys. USD.Już 2 stycznia br. okazało się, że miedź spadła poniżej tego poziomu, zaś 8 stycznia zanotowano spadek poniżej 5,5 tys. USD za tonę.

_ Opinię publiczną kilkanaście miesięcy temu bulwersowały informacje ze spółki, o tym, jak poprzednicy Krzysztofa Skóry na stanowisku w zarządzie zarabiali zwykle po 1 mln zł rocznie. _

Ponad połowę owego wynagrodzenia stanowiły specjalne premie za ,,wdrożenia i wynalazki". Co istotne, ponieważ Skarb Państwa jest właścicielem ,,tylko" 44 proc. akcji spółki, nie podlega ona regulacjom tzw. ustawy kominowej. W przypadku ustalania wynagrodzenia zarządu nie ma więc żadnych ograniczeń.

Kominom mówimy nie

W poprzednim roku ustawa kominowa była już nowelizowana, dzięki czemu menedżerowie w państwowych firmach (bądź kontrolowanych przez SP)mogą zarabiać więcej. Co jakiś czas powracają pomysły o likwidacji ustawy ograniczającej zarobki. Główny argument w tych dyskusjach to dysproporcje w zarobkach w spółkach kontrolowanych przez Skarb Państwa.

Choć ustawę dość łatwo obejść, to Ministerstwo Skarbu Państwa pracuje nad listą strategicznych spółek, gdzie zasady wynagradzania byłyby oparte na systemie premiowym. Prawdopodobnie więc chodzi o wprowadzenie nowych regulacji, które podniosłyby pensje ,,strategicznych" prezesów. Może warto również przy tej okazji wprowadzić zasadę, by ,,strategiczni" musieli mieć równie ,,strategiczne" doświadczenie.

ZOBACZ TAKŻE:

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)