korni
/ 82.160.56.* / 2009-11-06 11:55
Kolega napisał do mnie, że zadzwoni do mnie pewien typek, student prawa pogadać o ekonomi. Nie będąc pewny o co dokładnie się rozchodzi podczas rozmowy telefonicznej, grzecznościowo zgodziłem się na spotkanie. Rozmówca zachęcił mnie sforumułowaniem "szanuje pan swoje pieniądze". Okazało się, że przyjechał on do mnie ze swoim szefem, czego szczerze mówiąc się nie spodziewałem. Wbijają mi do pokoju i zaczyna się. Siadają, proszą o herbatę itd. Ten typek, z którym ja niby miałem rozmawiać, przez cały czas wypowiedzał może 3 słowa. Resztę robił szef. Sposób mówienia tego "Szefa" od razu mi się nie spodobał. Czułem tam czysty marketing i chęć sprzedania mi jakiegoś produktu, mimo że wcale to co mówił od razu na to nie wskazywało. Rozmówca poinformował mnie o tych 14 kontaktach. Lekko zszokowany, odpowiedziałem ze nie chcę mu podawać danych 14 moich znajomych. On kilkoma zdaniami i sformułowaniem "dżentelmeńska umowa" zmanipulował mnie, z czego nie od razu zdałem sobie sprawę i zgodziłem się. Analiza mojego budżetu wydała się całkiem ciekawa i wszystko byłoby ok gdyby na koniec pan szef nie zażądał mojego dowodu osobistego i mojego podpisu na jakiś świstkach. Niby nic tam szczególnego nie było(oprócz punktu 3, który mówił o jakimś świadczeniu usług), ale jakiekolwiek czynności z podpisywaniem i okazywaniem dowodu sprawiają, że już stoję 10 metrów dalej, tymbardziej, że ja nie miałem ochoty na jakiekolwiek usługi. Pan szef stwierdził, że jeśli nie podpiszę to cała nasza praca którą wykonaliśmy pójdzie na marne i będzie musiał on ją zniszczyć. Myślę sobie tak tak przekonuj mnie dalej a na pewno podpisze. Jeszcze próbował działać, ale czy na początku była mowa o podpisywaniu czegokolwiek?? Nie. Pan szef obiecał mi tylko oświecenie mojego umysłu. Wyliczył też , że jeśli teraz zacznę odkładać po 200 zł. To do emerytury zarobię milion. Nie wiem czy to realne , ale troche chyba przesadził. Na koniec pan szef spytał czy jestem zadowolony ze spotkania. Grzeczność, a może nawet naiwność i brak asertywności znów wyrzuciła z moich ust słowo tak. Jak obiecałem musiałem podać 14 namiarów, ale szukająć kontaktów na gg, przeanalizowałem całą rozmowę i stwierdziłem, że ten pan po prostu śmierdzi i, żę mogę narazić moich znajomych na jakieś kłopoty, z których później ciężko im się będzie wyplątać, a pozatym głupio by mi było gdyby jakiś znajomy stwierdził, że nasyłam na niego akwizytorów, bo ja teraz sam takie wrażenie odnosze. Podałem panu szefowi 1 numer prawdziwy do mojego najbliższego kolegi, którego od razu uprzedziłem, żeby nie zgadzał się na jakiekolwiek spotkania. Reszta numerów była zupełnie fikcyjna, lub pozmieniania. Może to nie było fair wobec pana szefa, ale moje normy moralne stawiają wyżej dobro moich znajomych, i głupio było by mi na nich nasyłać prawie że akwizytorów. Bo kimże jest człowiek który szuka klientów przez znajomych znajomych, który przyjeżdża do domu najpierw mącąc ci w głowiek a na koniec wyjeżdżając z konkretną ofertą? Który manipulując twojego znajomego, wymusza na tobie 2 godzinny wykład z autoreklamy? BO gdyby nie mój znajomy to wiadomo, że bym się nie zgodził na to spotkanie. Ponad to cała wypowiedź pana szefa pełna była jak już mówiłem psychologicznych gierek, mącących umysł. Istna akwizycja. Doradca finansowy kojarzy mi się zupełnie inaczej, z kimś kto nie musi jeździć po czyichś domach szukając klienta, a raczej klient sam przychodzi do niego, i spotkanie odbywa się w biórze a nie mi zjeżdża do domu. Dodatkowo muszę wspomnieć, że temu koledze uczniowi ciągle z nosa ciekły gile i wycierał to w palce i tak rocierał hahaah, chyba myślał, że nie widzę, ale widziałem jak czai się na rolkę papieru toaletowego stojącą obok xD. "Przepraszam mógłbym skorzystać?xDD.