124 mld euro. Batalia o nowy budżet UE. Polski rząd wchodzi do gry
Rząd pracuje nad stanowiskiem, w którym zamierza wypunktować Komisję Europejską. Chodzi o zmiany, których nie zaakceptujemy w nowym unijnym planie finansowym na lata 2028-2035. Cieszy nas suma przeznaczona dla Polski, ale główne wątpliwości budzą dążenia KE, by doprowadzić do jeszcze większej centralizacji zarządzania eurofunduszami.
Dokument ma być gotowy na przełomie września i października. I już wiadomo, że będzie on miejscami dość krytyczny, jeśli chodzi o propozycje KE dotyczące tzw. wieloletnich ram finansowych na lata 2028-2035. - Fasadowo to dobry budżet, ale im bardziej się wgryziemy, tym więcej widać w nim pułapek - przyznaje nasz rządowy rozmówca. Dla Polski to ostatni budżet, z którego więcej skorzysta, niż do niego dołoży.
Generalnie koncepcja przedstawiona przez KE zakłada istnienie trzech głównych działów. W pierwszym są takie rzeczy jak polityka spójności, rolnictwo czy Społeczny Fundusz Klimatyczny. Drugi dotyczy konkurencyjności i innowacji. Trzeci to tzw. działania zewnętrzne UE, w tym kwestia Ukrainy.
Pieniędzy ogólnie jest mniej, bo trzeba będzie zacząć spłacać dług covidowy - 20-25 mld euro rocznie. Dlatego będzie wiele emocji wokół nowych dochodów własnych oraz priorytetów. Więcej kasy pójdzie na konkurencyjność, innowacyjność i obronność. Natomiast spójność i rolnictwo jak wcześniej zabierały dwie trzecie całkowitych wydatków, tak pod koniec 2028 roku mają stanowić już tylko ponad 40 proc. - zauważa jeden z rozmówców zbliżonych do KE.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Płatności to ostatni bastion suwerenności. Czy Polska obroni się przed dominacją Big Techów?
Każdy kraj będzie miał swój udział w tym torcie w postaci "Krajowego i regionalnego planu partnerstwa". W przypadku Polski będzie to ok. 124 mld euro. W ramach takiego planu każdy kraj będzie miał wyraźnie powiedziane, które jego części są obowiązkowe (tzn. ile minimalnie należy wydać na dany cel, np. na rolnictwo czy spójność), a ile pozostaje do decyzji samego kraju członkowskiego.
Sześć problemów z budżetem
Choć koncepcja na ogólnym poziomie nie powinna wzbudzać szczególnych kontrowersji, to jednak już teraz pojawiają się pierwsze, poważne wątpliwości. O najważniejszych z nich mówi nam rozmówca z rządu. Na dziś polska strona widzi co najmniej sześć problemów.
Pierwszy dotyczy ogólnej konstrukcji budżetu, w którym zmniejsza się rola tzw. narodowych kopert. Jak wskazują rządowi eksperci, w obecnej perspektywie 2/3 pieniędzy było w domenie państw członkowskich. Natomiast w obecnym projekcie ten udział spada do około tylko 53 proc. Siłą rzeczy zwiększa się wpływ Komisji Europejskiej w ich rozdziale.
Drugi problem, jaki dostrzega polska administracja, to kwestia tzw. priorytetów horyzontalnych. - Jest pomysł by państwa z dochodem narodowym brutto poniżej 90 proc. średniej unijnej miały obowiązkowo narzucone dwa priorytety do realizacji. To np. mieszkalnictwo czy rolnictwo. Sam fakt narzucenia jednym krajom, a innym nie, jest bardzo złą logiką, na którą trudno byłoby się zgodzić - ocenia rozmówca z rządu.
Trzecie zastrzeżenie dotyczy zmiany technologii przyjmowania budżetu. Plany państw członkowskich mają być przyjmowane przez Radę UE i negocjowane z KE. Generalnie to wzorowanie się na Krajowym Planie Odbudowy, którego zasadą było "pieniądze za reformy czy wskaźniki (kamienie miliowe)". Tyle że jak zwracają uwagę nasi rozmówcy, skomplikowanie całego procesu może przerosnąć zdolności i Komisji, i Rady, więc najwięcej do powiedzenia będzie miał sekretariat generalny Komisji Europejskiej.
- Przyjmowanie przez Radę UE jest fasadowe. To oznacza, że decyzyjny będzie sekretariat generalny KE, a na to nie będzie naszej zgody - zauważa jeden z naszych rozmówców. Inny nie wyklucza, że w ogóle potrzeba będzie powołać nową dyrekcję do negocjacji planów krajowych. - Dziś jedna dyrekcja negocjuje kwestie rolne, inna politykę regionalną, a kolejna jeszcze inne kwestie. A teraz negocjowany będzie cały plan. Tymczasową nową dyrekcję utworzono dla KPO, teraz może być podobnie - tłumaczy rozmówca znający realia komisji. Mówi, że rząd myśli, jaką zaproponować alternatywę.
Pytanie też, kto i z kim będzie negocjować. Dziś marszałkowie omawiają swoje regionalne programy operacyjne (obejmujące województwa) bezpośrednio z Komisją Europejską, choć pod nadzorem rządu. Po zmianach mieliby negocjować z rządem, który sam będzie decydować, o tym, czy i na ile zdecentralizowany będzie system wydawania funduszy europejskich w jego kraju. - Jeśli więc przyjdzie kolejny rząd, z zapędami centralizacyjnymi, to marszałkowie mogą stracić swoje kompetencje w tym zakresie - wyraża obawy osoba z obozu rządowego.
Kwestia czwarta dotyczy rozciągnięcia znanego z KPO mechanizmu warunkowości na całość budżetu, co oznacza znaczące zwiększenie władzy KE. - KE chce prawa, by w każdym momencie mogła uznać, że łamaną jest np. Karta Praw Podstawowych i może zablokować wypłaty. To z czasem może jej pozwolić na polityczne rozgrywanie wypłat z budżetu - wyraża obawy jeden z rozmówców.
Piąty problem, jaki widzi Polska strona to 25-proc. rezerwa w alokacji. To nauczka wyciągnięta przez KE z ostatniej dekady. Państwa unijne zostały doświadczone najpierw pandemią, nasileniem kryzysu migracyjnego i skutkami agresji Rosji na Ukrainę, nie mówiąc już o katastrofach naturalnych. W tym kontekście okazało się, że tradycyjnie przygotowany siedmioletni budżet jest mało elastyczny.
Nawet KPO, którego horyzont był krótszy, a który powstał na skutek pandemii, ostatecznie miał być w części w Polsce przekierowane na inne cele. Dlatego KE pomyślała o blokadzie w wysokości 1/4 budżetu. Będzie ją można uruchomić najwcześniej w połowie perspektywy. - Zasada jest taka, że 10 proc. będzie można uruchomić w połowie perspektywy, kolejne 10 proc. pod koniec a 5 proc. ma być rezerwą na katastrofy - wyjaśnia nasz rządowy rozmówca. Polskie władze chciałyby bardziej elastycznego podejścia do wydawania tej kwoty.
Ostatnia, na ten moment, kontrowersja dotyczy tego, że KE chce sobie stworzyć kolejny, centralnie zarządzany instrument. - To też jest ponoć na katastrofy w skali europejskiej, ale nie tylko, bo także na innowacyjność czy wsparcie przedsiębiorców. Jest to nieostre, wszystko i nic, a jednocześnie to potężne pieniądze, bo 71 mld euro, czyli ok. 5 proc. całego budżetu - przekonuje rozmówca z rządu.
Co dalej z negocjacjami
Na razie rząd dyskutuje nad tym, co z budżetu wynika i gdzie są kluczowe kwestie do negocjacji z Komisją. Kolejny krok to próba ustalenia strategii negocjacji tych spraw. Jak słyszymy, niekoniecznie w każdej z nich będziemy występowali samodzielnie. W niektórych przypadkach możemy się zdać na inne kraje, które podzielają nasz punkt widzenia.
Zdaniem Jana Olbrychta, doradcy unijnego komisarza do spraw budżetu Piotra Serafina, a także byłego europosła, kluczową dla Polski kwestią jest dziś wyraźne zaznaczenie, jak będą rozdzielone znane kwoty w budżecie i na ile będzie można negocjować ich wysokość.
Chodzi o to, żeby uniknąć na etapie przygotowania budżetu kontrowersji i sporów o to, kto ile dostanie. Potrzebna jest stabilność, która wynika z tego, że wiadomo, ile powinno iść na spójność, a ile na rolnictwo - podkreśla Olbrycht.
Jego zdaniem powinno to zostać ustalone zarówno na poziomie krajowym, jak i unijnym. - Mamy zaniepokojenie środowisk rolniczych, że dostaną mniej i podobne obawy dotyczą również środowisk będących beneficjentem polityki regionalnej, czyli powinno być wyraźne zaznaczone, ile powinno iść na spójność, ile na rolnictwo i na poziomie europejskim i jak najszybciej taka decyzja powinna zapaść w kraju - zauważa nasz rozmówca.
Jan Olbrycht opowiada się także za tym, by jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy w regionach, Polska zachowała obecny system opierający się na programach regionalnych realizowanych za pośrednictwem marszałków w województwach. - Na poziomie europejskim władze regionalne obawiają się tego, że jeżeli decyzja będzie zapadała na poziomie rządu, to w imię efektywności i skuteczności, może on scentralizować zarządzanie funduszami. Ta decyzja jest przed nami, ale moim zdaniem w Polsce powinno się utrzymać obecną strukturę, to kwestia kadr, przygotowania zawodowego, doświadczenia i tak dalej - podkreśla były europoseł KO.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl