Budżetowa chwila prawdy. Rząd lada dzień ma przyjąć projekt. Oto co wiemy
W tym tygodniu rząd ma przyjąć projekt budżetu na 2026 rok. W kręgach władzy słychać, że spięcie planu będzie niesłychanie trudne, niektórzy mówią wręcz o "scenariuszu greckim". Andrzej Domański usilnie poszukuje dodatkowych źródeł dochodów budżetowych. Nie ma pewności, czy uda się dociągnąć wydatków na zbrojenia do równych 5 proc. PKB.
W rządzie ruszają prace, mające na celu skierowanie projektu ustawy budżetowej na 2026 rok na ścieżkę legislacyjną. Z naszych ustaleń wynika, że w poniedziałek po południu odbędzie się spotkanie liderów koalicji ze wszystkimi ministrami w celu omówienia planu finansowego państwa na przyszły rok. Niektórzy nasi rozmówcy wskazują, że już we wtorek rząd mógłby oficjalnie przyjąć projekt ustawy (co pozwoliłoby skierować go do konsultacji z Radą Dialogu Społecznego, a z czasem do Sejmu), jednak bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym stanie się to dopiero w czwartek - dzień po radzie gabinetowej zwołanej przez prezydenta Nawrockiego, na której poruszony ma być także temat dotyczący stanu finansów publicznych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dwie walizki, bez znajomości polskiego. Dziś firma warta 2 MILIARDY - Gregoire Nitot Sii Polska
Negocjacje z ministrami
Ostatni miesiąc minister finansów Andrzej Domański spędził głównie na układaniu się z poszczególnymi ministrami w sprawie tego, ile pieniędzy otrzymają ich resorty na kolejny rok. Pertraktacje z niektórymi trwały jeszcze w minionym tygodniu, niektórzy nie byli bowiem usatysfakcjonowani wyjściowymi propozycjami Ministerstwa Finansów i Gospodarki. - Ponoć jeszcze niedawno kręcili nosami w resorcie zdrowia, energii, aktywów państwowych czy infrastruktury. Ale w końcu się dogadają - twierdzi jeden z rządowych rozmówców.
Przykładowo, wstępna kwota dla resortu Miłosza Motyki dla tzw. części nr 47 - "energia" to 34,7 mln zł, a dla części 48 - "gospodarka surowcami energetycznymi" to niemal 260 mln zł. Z kolei dla resortu klimatu Pauliny Hennig-Kloski Andrzej Domański, pismem w połowie lipca (a więc jeszcze przed rekonstrukcją rządu), proponował ponad 1,3 mld zł. W większości jednak ministrowie są zadowoleni.
- Nawet jeśli Domański czegoś nie dał wprost, to zostawił furtkę, np. w postaci dostępu do tego czy innego funduszu, do którego resort może sięgać. Nasi ministrowie są najedzeni - słyszymy od źródła z Lewicy.
Są też tacy, którzy w ogóle nie czuli zagrożenia przycięciem wydatków. - U nas za bardzo nie ma z czego ciąć, w dużej mierze polegamy na pieniądzach unijnych - przyznaje z kolei rozmówca z Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej. Patrząc jednak na przykłady innych ministerstw, opozycja grzmi o "wielkim zaciskaniu pasa".
Minister szuka pieniędzy
Właściwie wszyscy nasi rządowi rozmówcy, pytani o proces składania przyszłorocznego budżetu, nie wykazują optymizmu.
Opinie o grożącym nam scenariuszu greckim nie są pozbawione sensu - uważa jedna z pytanych przez nas osób z kręgów rządowych.
- Słychać opinie, że sytuacja w Narodowym Funduszy Zdrowia jest do kitu, mowa nawet o "bankrucie" - dorzuca rozmówca zbliżony do rządu, ale dobrze zorientowany w pracach nad planem finansowym państwa. Inny rozmówca wskazuje, że przyszłoroczna propozycja dotacji budżetowej dla NFZ to ok. 26 mld zł, podczas gdy realne potrzeby Funduszu to około 50 mld zł.
W podobnym duchu wypowiada się Wojciech Wiśniewski, współprzewodniczący Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia przy ministrze zdrowia, ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich. - Luka finansowa to 18 mld zł plus to, czego nie zmieścimy w tegorocznym planie. Szacuję więc, że na przyszły rok brakuje wciąż 26-28 mld zł. Może się okazać, że ta słynna, zamknięta onkologia w szpitalu Koninie to dopiero "początek balu" - komentuje.
Prace prowadzone są przez ministerstwo Domańskiego w ścisłej tajemnicy, stąd nie są jeszcze szeroko znane "na twardo" najważniejsze parametry, takie jak deficyt, dług czy skala wydatków na armię. - Trwają jeszcze rozmowy w rządzie, przede wszystkim z ministerstwami, więc dopóki to wszystko się nie poskłada, dopóty nic zobowiązującego nie da się w tym zakresie powiedzieć - ucina rozmówca z resortu finansów.
Na dziś nasi rozmówcy z rządu oczekują, że deficyt nie powinien przekroczyć pułapu 300 mld zł. Pytanie jednak o wysokość długu (tu możliwe jest przekroczenie poziomu 60 proc. PKB), a jeśli chodzi o armię, to słyszymy, że poziom wydatków może się finalnie okazać niższy od postulowanych przez prezydenta Karola Nawrockiego i szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza 5 proc. PKB, tj. około 200 mld zł.
Nic dziwnego, że w tej sytuacji minister finansów usilnie poszukuje dodatkowych pieniędzy dla budżetu. Lista zmian, ogłoszonych w ostatnich dniach przez Domańskiego, jest długa. To podwyżka akcyzy na alkohol, wzrost opłaty cukrowej, podwyższenie stawki CIT od banków, zmiany uszczelniające w IP Box, estońskim CIT czy fundacjach rodzinnych. - Trzeba jeszcze poszukać kasy. Sam wzrost gospodarczy to mało - przyznaje poseł Koalicji Obywatelskiej. Tyle że wszystkie te zmiany wygenerują dodatkowy dochód budżetowy na poziomie 10-11 mld zł, a to tylko kropla w morzu potrzeb - to zaledwie 3-4 proc. planowanego na ten rok deficytu.
Widać też, że minister finansów dąży do zwiększenia skali inwestycji prywatnych, wychodząc z założenia, że finansowanie wzrostu gospodarczego nie może bazować w takiej skali jak dziś na pieniądzu publicznym. Dlatego, w celu "pobudzenia akcji kredytowej", resort finansów zapowiedział obniżkę stawki podatku bankowego o 10 proc. w roku 2027 i o 20 proc., względem bieżącego roku, począwszy od roku 2028.
Co z płacami w budżetówce?
Resort równolegle negocjuje ze stroną społeczną skalę podwyżek w państwowej sferze budżetowej.
Zgodnie z przyjętymi założeniami, negocjowany na forum Rady Dialogu Społecznego (RDS) 3-proc. wzrost wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej (odpowiadający prognozowanej inflacji) pozwoli zapobiec utracie wartości nabywczej wynagrodzeń tym sektorze, w przeciwieństwie do sytuacji z lat wcześniejszych, gdy wskaźnik inflacji był wyższy od średniorocznego wskaźnika wzrostu wynagrodzeń. Zwracam też uwagę na fundusz płac w sektorze finansów publicznych. W relacji do PKB, fundusz ten kształtuje się obecnie na najwyższym poziomie od 2002 r., tj. od ponad 20 lat - napisał do przewodniczącego RDS Piotra Dudy wiceminister finansów Jurand Drop.
Można założyć, że resort finansów nie będzie skłonny do podwyżek wyższych niż omawiane 3 proc. Zwłaszcza że na wstępie wiceminister przypomina skokową podwyżkę z zeszłego roku. "W 2024 roku poprzez wprowadzenie 20-proc. podwyżek w państwowej sferze budżetowej (dla nauczycieli 30 i 33 proc.), pierwszy raz od wielu lat miał miejsce realny wzrost wynagrodzeń w sektorze finansów publicznych - o co najmniej 16 proc. Dodatkowo aktualne prognozy makroekonomiczne wskazują, że wynagrodzenia wzrosną realnie również w roku bieżącym" - wskazał Drop w piśmie do strony społecznej.
- Po pierwsze nie ma z czego sfinansować większych podwyżek. Po drugie, ile byśmy nie dosypali, to i tak będzie krzyk, że za mało, więc po co dokładać. Wreszcie po trzecie, po co planować spektakularne podwyżki w roku niewyborczym - przekonuje rozmówca z rządu.
Granice Nawrockiego
Na razie gra toczy się o to, by budżet jakoś się spiął i możliwie szybko trafił do Sejmu. Następnie w ciągu czterech miesięcy od momentu złożenia w Sejmie, projekt musi trafić na biurko prezydenta. To jedyna ustawa, której głowa państwa nie może zawetować, ale może już skierować, np. w trybie kontroli następczej, do Trybunału Konstytucyjnego.
- Na pewno nie będzie naszej zgody na pozbawienie wynagrodzeń sędziów trybunału - zarysowuje granicę współpracownik prezydenta Nawrockiego. Rządzący zdają się jednak nie przejmować takim zagrożeniem. - Najwyżej będziemy kultywować najlepsze tradycje II RP i pracować na prowizoriach budżetowych - ironizuje rozmówca z rządu. Z kolei poseł KO przypomina, że obecna władza i tak nie respektuje orzeczeń TK w aktualnym składzie, więc nie ma się czym przejmować na zapas.
Tomasz Żółciak, dziennikarz money.pl