Konkurencja z Ukrainy nie wypycha Polski z unijnego rynku. Nowe dane pokazują, kto naprawdę zyskuje
Obawy o to, że ukraińska żywność wyprze polskie produkty z Europy, są w centrum debaty publicznej od miesięcy. Najnowsza analiza ekspertów Credit Agricole rzuca jednak na ten temat nowe światło. Okazuje się, że mimo wojny i liberalizacji handlu, Polska nie tylko nie traci, ale wręcz umacnia swoją pozycję w UE.
Unijny rynek pozostaje absolutnym fundamentem dla polskiego rolnictwa, odpowiadając za ponad 70 proc. wartości całego naszego eksportu rolno-spożywczego. Nic więc dziwnego, że każda zmiana w strukturze dostaw do Wspólnoty budzi w Warszawie uzasadniony niepokój. Od momentu rosyjskiej inwazji na Ukrainę i następczej decyzji Brukseli o otwarciu granic dla towarów ze Wschodu, w Polsce nie milkną głosy o zagrożeniu, jakie niesie ze sobą tańsza konkurencja. Narracja o "zalewie" ukraińskiego zboża czy drobiu stała się paliwem dla protestów rolniczych i politycznych sporów. Jednak twarde dane ekonomiczne malują obraz znacznie bardziej zniuansowany, niż mogłoby się wydawać z przekazów medialnych.
Analitycy banku Credit Agricole w swoim najnowszym raporcie "Agro Mapa" postanowili zweryfikować popularną tezę, jakoby Polska traciła udziały w unijnym torcie na rzecz wschodniego sąsiada. Wnioski płynące z zestawienia danych Eurostatu i UN Comtrade są jednoznaczne i mogą dla wielu okazać się zaskakujące. Okazuje się bowiem, że gra nie toczy się o sumę zerową, gdzie zysk jednego musi oznaczać stratę drugiego.
Sprzedaje setki aut miesięcznie. Zdradza, na czym zarabia dealer
Dwaj gracze rosną jednocześnie
Aby zrozumieć skalę zjawiska, należy spojrzeć na liczby bezwzględne i procentowe udziały w rynku całej Unii Europejskiej. Eksperci zestawili dane z roku 2021, czyli ostatniego pełnego roku przed wojną, z rokiem 2024. Wynika z nich, że udział Ukrainy w wartości unijnego importu artykułów rolno-spożywczych faktycznie wzrósł – z poziomu 1,3 proc. do 1,9 proc. Był to skok zauważalny, szczególnie w drugiej połowie 2022 roku, jednak w szerszej perspektywie nie doprowadził on do dominacji.
Co działo się w tym samym czasie z polskim eksportem? Wbrew obawom o wypychanie rodzimych produktów z półek zachodnich supermarketów, pozycja Polski uległa wzmocnieniu. W tym samym badanym okresie udział naszego kraju w strukturze unijnego importu wzrósł z 4,9 proc. do 5,5 proc. Oznacza to, że w ostatnich latach zarówno Ukraina, jak i Polska w podobnym stopniu zwiększyły swoją obecność na rynkach Wspólnoty. Nie mamy więc do czynienia z mechanizmem wypierania, lecz równoległej ekspansji, co sugeruje, że rynek unijny jest na tyle chłonny, by pomieścić dostawy z obu kierunków, lub że obaj dostawcy wypierają konkurencję z innych regionów świata.
Ekonomiści Credit Agricole zwracają uwagę na pewną anomalię statystyczną widoczną w danych z pierwszych ośmiu miesięcy 2025 roku, kiedy to odnotowano wyraźne zmniejszenie udziału Ukrainy w unijnym imporcie. – Uważamy jednak, że jest ono przejściowe i wynikało przede wszystkim z wygaśnięcia wcześniejszych preferencyjnych warunków handlowych przy braku porozumienia w sprawie nowych zasad – czytamy w raporcie. Jako że zaktualizowana umowa handlowa została podpisana dopiero pod koniec października bieżącego roku, jej stymulujące efekty dla ukraińskiego eksportu staną się w pełni widoczne dopiero w statystykach za rok 2026.
Historia otwierania drzwi
Aby w pełni zrozumieć obecną sytuację, konieczne jest spojrzenie na ewolucję przepisów, które regulują ten handel. To nie jest proces, który rozpoczął się wczoraj. Liberalizacja wymiany handlowej między Kijowem a Brukselą wystartowała już w 2016 roku, wraz z wejściem w życie strefy wolnego handlu DCFTA. Była ona częścią szerszej Umowy Stowarzyszeniowej. Już wtedy zniesiono cła na większość towarów, jednak dla produktów "wrażliwych" – takich jak zboża, drób, cukier czy miód – Bruksela zachowała bezpieczniki w postaci kontyngentów taryfowych (TRQ). Były to ściśle określone limity ilościowe, które mogły wjechać do UE bez cła. Każdy kilogram powyżej limitu był obłożony standardową, zaporową stawką celną.
Sytuacja zmieniła się diametralnie w czerwcu 2022 roku. W odpowiedzi na rosyjską blokadę portów czarnomorskich, Unia Europejska zdecydowała się na bezprecedensowy krok w ramach tzw. ATM (autonomous trade measures). Zawieszono wszystkie cła i kontyngenty, otwierając rynek szeroko, by ratować ukraińską gospodarkę. To właśnie ten moment stał się punktem zapalnym dla rolników w krajach przyfrontowych, w tym w Polsce. Mechanizm ten był przedłużany, ale w czerwcu 2024 roku wprowadzono do niego "hamulce bezpieczeństwa" dla najbardziej newralgicznych towarów. Ostatecznie w czerwcu 2025 roku wygasłe przepisy ATM zostały zastąpione powrotem do zasad wynikających z pierwotnej umowy DCFTA, choć z pewnymi modyfikacjami.
Warto w tym miejscu odnotować, że 29 października bieżącego roku doszło do kolejnej aktualizacji umowy handlowej. Nowe regulacje przewidują dalszą redukcję ceł, ale utrzymują limity dla towarów wrażliwych. Co niezwykle istotne z punktu widzenia polskiego rządu, wprowadzono klauzulę ochronną. Można ją uruchomić, jeśli import spowoduje poważne trudności gospodarcze, przy czym ocena takiego zakłócenia może być teraz dokonana nawet na poziomie pojedynczego państwa członkowskiego, a nie całej UE.
Co tak naprawdę wjeżdża do Europy?
Analiza struktury towarowej pozwala precyzyjnie wskazać, w których segmentach Ukraina rzeczywiście rozpycha się łokciami. Najsilniejszy wzrost udziałów w unijnym rynku w latach 2021-2024 Kijów zanotował w kategorii zbóż (wzrost o 8,8 punktu procentowego). Znaczące wzrosty dotyczą także materiałów roślinnych, nasion i owoców oleistych oraz cukru. Są to sektory, w których Ukraina dysponuje naturalnymi przewagami konkurencyjnymi, wynikającymi z jakości gleb i skali produkcji, z którą trudno konkurować gospodarstwom w Europie Zachodniej czy Środkowej.
Kluczowe dla weryfikacji tezy o "wypychaniu" Polski jest sprawdzenie, w ilu kategoriach wzrost udziału Ukrainy zbiegł się ze spadkiem udziału Polski. Wyniki są zaskakujące. Takie zjawisko wystąpiło jedynie w dwóch, relatywnie mało istotnych dla naszego rolnictwa kategoriach: "tytoń i namiastki tytoniu" oraz "kawa, herbata, przyprawy". W kluczowych sektorach, takich jak mięso, przetwory czy nabiał, Polska pozycja pozostaje niezagrożona lub wręcz rośnie równolegle z ukraińską.
Szczególnie interesująco wygląda sytuacja w branży drobiarskiej i jajczarskiej, które często podnoszone są jako pierwsze ofiary liberalizacji. Dane pokazują, że w przypadku jaj mamy do czynienia z silną presją. Udział Polski w unijnym imporcie jaj ustabilizował się, podczas gdy udział Ukrainy sukcesywnie rośnie. Wynika to z faktu, że Ukraina eksportuje duże wolumeny jaj z chowu klatkowego, przeznaczonych głównie do przetwórstwa przemysłowego, gdzie cena jest jedynym kryterium, a normy dobrostanu zwierząt w UE nie obowiązują producentów spoza Wspólnoty. Jednak w przypadku mięsa drobiowego, owoców czy warzyw podobna tendencja nie jest obserwowana – polscy producenci skutecznie bronią swoich rynków zbytu.
Geografia eksportu i polskie embargo
Ciekawych wniosków dostarcza również analiza geograficzna. Gdzie trafia ukraińska żywność? Okazuje się, że największe przyrosty udziału w imporcie odnotowano w krajach takich jak Słowenia, Bułgaria, Cypr czy Hiszpania. Sugeruje to dominację drogi morskiej w ukraińskiej logistyce eksportowej. Hiszpania, będąca potęgą w produkcji trzody chlewnej, aktywnie poszukuje tanich pasz i stała się jednym z głównych odbiorców ukraińskiego zboża, co odbywa się jednak bez bezpośredniej szkody dla polskiego eksportu w tym kierunku.
Należy pamiętać, że specyficzna sytuacja panuje na rynku polskim. Mimo porozumień na szczeblu brukselskim, w Polsce nadal obowiązuje bezterminowy, jednostronny zakaz importu z Ukrainy czterech kluczowych zbóż: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika. Embargo to obejmuje również niektóre produkty przetwórstwa tych roślin, co skutecznie zamroziło bezpośrednią konkurencję na krajowym podwórku w tych konkretnych segmentach.
Analizując relacje dwustronne, warto zauważyć, że Polska odnotowuje obecnie deficyt w handlu rolnym z Ukrainą. Nie zmienia to jednak faktu, że pozostajemy kluczowym dostawcą żywności dla naszego wschodniego sąsiada, odpowiadając za około 11 proc. ukraińskiego importu w tej kategorii. W niektórych niszach, takich jak sery czy przetwory mięsne, polskie produkty mają na Ukrainie pozycję dominującą, z udziałami przekraczającymi 30 proc. rynku importowego.
Konieczność zmiany strategii
Choć obecne dane uspokajają, eksperci Credit Agricole przestrzegają przed popadaniem w samozadowolenie. Wpływ liberalizacji handlu był dotychczas ograniczony, ale długoterminowe trendy są nieubłagane. Ukraińskie rolnictwo posiada gigantyczny potencjał produkcyjny i przewagi kosztowe, których polscy rolnicy nie będą w stanie zniwelować prostą konkurencją cenową. Otwarcie rynku UE jest procesem, który będzie postępował, a nie cofał się.
Wymusza to na polskim sektorze rolno-spożywczym fundamentalną zmianę myślenia. – Będzie to wymuszać zmianę strategii eksportowych opartych przede wszystkim na wysokiej konkurencyjności cenowej na strategie oparte na wyższej wartości dodanej i awansie w ramach łańcucha tworzenia wartości – podkreślają autorzy raportu. Innymi słowy, Polska nie może już wygrywać byciem "tanim spichlerzem Europy", bo w tej roli zostanie zastąpiona przez Ukrainę.
Szansą dla polskiej gospodarki jest powtórzenie modelu, który przez dekady z powodzeniem stosowały kraje Europy Zachodniej, w tym Niemcy, wobec Polski. Zamiast walczyć z ukraińskim surowcem, polskie firmy mogą go wykorzystywać do produkcji zaawansowanych przetworów, które następnie z wyższą marżą będą sprzedawane na rynkach światowych. Wykorzystanie sąsiedztwa i pozycji logistycznej do budowania wartości na ukraińskim wsadzie surowcowym może stać się nowym motorem napędowym dla polskiego przetwórstwa, pod warunkiem, że branża odpowiednio wcześnie dostosuje swoje modele biznesowe do nowej rzeczywistości.