Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Michał Żuławiński
|
aktualizacja

Drżą przed Trumpem. Zapowiada historyczny odwet wobec Chin

45
Podziel się:

Wybory w USA to najważniejsze tegoroczne wydarzenie w świecie polityki, z ogromnymi konsekwencjami dla globalnej gospodarki. Od wyniku zależy wiele, ale akurat nie to, czy USA będą ostro rywalizować z Chinami. Będą, niezależnie od tego, czy wygra Kamala Harris, czy Donald Trump. Ale to Republikanin grozi wytoczeniem ciężkich dział.

Drżą przed Trumpem. Zapowiada historyczny odwet wobec Chin
Prezydent Donald Trump z wizytą w Chinach, listopad 2017 r. (GETTY, Pool)

Jednym ze znaków rozpoznawczych pierwszej kadencji Donalda Trumpa w fotelu prezydenta USA było podniesienie ceł na towary z Chin o wartości ok. 300 mld dol. Po zmianie warty w Białym Domu w 2021 r. Joe Biden nie tylko utrzymał te cła, ale nawet je zwiększył w niektórych istotnych obszarach, takich jak stal, aluminium, auta elektryczne czy fotowoltaika. Zaostrzanie polityki celnej trwa nadal – we wrześniu 2024 r. administracja urzędującego prezydenta dorzuciła kolejny pakiet ceł na chiński import o wartości 18 mld dol.

"Prezydent Biden podejmuje działania na rzecz ochrony amerykańskich pracowników i przedsiębiorstw przed nieuczciwymi działaniami handlowymi Chin" – tego typu nagłówki można przeczytać na stronie Białego Domu. Równie dobrze ich bohaterem mógłby być Trump.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: KPO a energia odnawialna

Przykład ten dobitnie pokazuje, że rywalizacja Waszyngtonu z Pekinem o gospodarczy prymat na świecie nasila się niezależnie od tego, kto mieszka w Białym Domu. Znacznie bardziej stabilna jest kwestia tego, kto urzęduje w Zhongnanhai – kompleksie budynków zlokalizowanym w pekińskim Zakazanym Mieście, zajmowanym od 1949 r. przez kierownictwo Komunistycznej Partii Chin. Tym bardziej że Xi Jinping najwyraźniej nie ma zamiaru dzielić się władzą z towarzyszami, a nawet sama krytyka przywódcy ChRL może być czymś ryzykownym.

– Chińczycy rozumieją, że bez względu na to, kto wygra wybory w USA, konflikt między Pekinem a Waszyngtonem będzie eskalował. Ale bardziej obawiają się powrotu nieprzewidywalnego Trumpa niż kontynuacji dotychczasowej polityki przez Harris - komentuje Maciej Kalwasiński, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.

Trump straszy gigantycznymi cłami

W trakcie dobiegającej końca kampanii wyborczej Donald Trump zdecydowanie przebił swoje wcześniejsze zapowiedzi wobec partnerów handlowych, w tym Chin. Cały świat "na dzień dobry" może liczyć na cła rzędu 10-20 proc., a w Państwo Środka administracja Trumpa zamierza wycelować cła minimum 60-procentowe. Ekonomiści zachodzą w głowę, jakie byłyby konsekwencje dla amerykańskiej i światowej gospodarki oraz portfeli samych Amerykanów (wzrost ceł to wzrost cen), jednak Republikanin w te dywagacje zupełnie nie wchodzi.

Były i być może przyszły prezydent za punkt honoru stawia sobie "obronę" amerykańskiej branży motoryzacyjnej, wobec czego w czasie kampanii padły pomysły nałożenia zaporowych stawek cła na samochody spoza USA, zwłaszcza z Meksyku, oskarżanego przez Trumpa o współpracę z Chinami, np. w zakresie rzekomo zastopowanych przez kandydata Republikanów planów budowy fabryki samochodów.

– Jeżeli ja nie wygram, w ciągu trzech lat nie będzie w tym kraju przemysłu motoryzacyjnego. Nie będziecie mieli żadnych fabryk. Chiny przejmą je wszystkie, ze względu na samochody elektryczne – powiedział Trump na wiecu w Michigan.

Ostrze jego polityki celnej wycelowane jest także w kraje, które zdecydowałyby się na odejście od rozliczeń w dolarze w handlu międzynarodowym.

– Wiele państw chce porzucić dolara. Nie zrobią tego ze mną (w fotelu prezydenta - przyp. red.). Powiem im, że jeżeli porzucą dolara, to nie będą robić interesów z USA, ponieważ narzucimy 100-procentowe cła na ich towary – stwierdził kandydat Republikanów.

Pekin obawia się gwałtownej eskalacji gospodarczego konfliktu przez Trumpa. Chińska gospodarka jest w słabej kondycji, wojna handlowa to teraz ostatnia rzecz, której potrzebują Chińczycy – podkreśla Maciej Kalwasiński.

– Z drugiej strony kandydat Republikanów grozi wojną handlową nie tylko Chinom, ale i sojusznikom USA z Europy czy Azji. To wymarzony scenariusz dla Pekinu, który usilnie zabiega o neutralność innych państw w rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi a Chinami – dodaje analityk OSW.

Znacznie mniej wylewna w komunikowaniu przyszłej polityki wobec Chin jest Kamala Harris. "To USA, a nie Chiny, wygrają w XXI wieku" – tego rodzaju ogólniki padały z ust kandydatki Demokratów. Amerykańscy komentatorzy spodziewają się po niej kontynuacji linii Bidena, a więc stabilnego kursu nastawionego na punktowanie chińskich przewag w kluczowych obszarach rywalizacji z USA oraz ochronę interesów amerykańskich korporacji.

– Harris to dla Pekinu na pewno mniejsze ryzyko. Ale Chińczycy nie mają złudzeń: kandydatka Demokratów będzie starała się powstrzymywać rozwój ChRL. I bardziej niż Trump będzie gotowa do współpracy z sojusznikami USA – przewiduje Kalwasiński.

Co ciekawe, osobiste - prywatne - związki z Chinami ma demokratyczny kandydat na wiceprezydenta. Tim Walz przez rok uczył angielskiego w mieście Foshan, dokąd trafił w historycznie ważnym 1989 r. Mało tego, polityk spędził w Chinach miesiąc miodowy ze swoją żoną Gwen, a w wywiadzie z 2016 r. przyznał, że w sumie był w Chinach "około 30-krotnie". W innej wypowiedzi przyznał też, że w Hongkongu (jeszcze za czasów brytyjskiego panowania) bywał "dziesiątki razy". Tego rodzaju deklaracja natychmiast spotkała się z oskarżeniami sympatyków przeciwnego obozu politycznego, którzy w osobie Walza dopatrywali się nawet chińskiego agenta wpływu.

Tajwan, technologie i rocznica w 2027 r.

Inne pole rywalizacji amerykańsko-chińskiej stanowi obszar szeroko pojętego bezpieczeństwa, z militarnym aspektem na czele. W centrum uwagi znajduje się oczywiście Tajwan, z którym "zjednoczyć się" chciałby Pekin, a którego gwarantem niezależności pozostaje Waszyngton.

Recepta Trumpa na odstraszanie ChRL od Tajwanu jest prosta – groźba ceł na poziomie 150-200 proc. oraz jednoczesne uchodzenie w oczach Xi Jinpinga za szaleńca. Od samego Tajwanu kandydat republikański wymaga natomiast wyższych wydatków na zbrojenia, unikając jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o to, czy w razie konieczności USA przyjdą wyspie z pomocą.

Jasnych deklaracji nie składa także Harris, ograniczając się do wypowiedzi o "wspieraniu zdolności obronnych Tajwanu". Jest to więc kontynuacja tradycyjnej amerykańskiej polityki, polegającej na przyjmowaniu do wiadomości roszczeń Pekinu wobec Tajwanu, ale niepopierania ich oraz utrzymywaniu formalnie nieoficjalnych relacji z rządem w Tajpej.

W trakcie nowej kadencji w centrum uwagi znajdzie się rok 2027, który od dawna jest przez komentatorów wskazywany jako najwcześniejsza możliwa data inwazji na kraj, który Pekin uważa za zbuntowaną prowincję. Data nie jest przypadkowa – to setna rocznica Powstania w Nanchangu, które zapoczątkowało wojnę domową w Chinach i uznawane jest za początek istnienia Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, kontrolowanej formalnie nie przez rząd, ale przez kierownictwo Komunistycznej Partii Chin.

Tajwan to także technologie, w tym przede wszystkim zaawansowane mikroprocesory, będące jednym z kluczowych elementów światowego obiegu gospodarczego. Na finiszu kampanii Kamala Harris odwiedziła fabrykę półprzewodników w Hemlock w stanie Michigan. Przypomniała o przyjętej przez administrację Bidena ustawie CHIPS and Science Act promującej produkcję zaawansowanych urządzeń w USA w celu uniezależnienia się od importu z Azji – obecnie z Tajwanu, a w przyszłości z Chin, które pracują nad zwiększeniem własnych mocy produkcyjnych i rozwoju tej gałęzi technologii.

Donald Trump skrytykował tę ustawę, zarzucając jej pompowanie pieniędzy do kieszeni zagranicznych korporacji (tajwański TSMC otrzymał 11,6 mld dol. wsparcia na budowę fabryki w Arizonie). Z kolei wobec samego Tajwanu polityk wysunął zarzut o "kradzież amerykańskiego przemysłu produkcji mikroprocesorów". Remedium Trumpa? Łatwo zgadnąć – cła na import tych towarów, które miałyby przyciągnąć produkcję do Stanów Zjednoczonych.

Niezależnie od tego, kto wygra wybory prezydenckie w USA, Chiny pozostaną głównym rywalem Ameryki w walce o światowy prymat. Konsekwencje tej rywalizacji odczujemy wszyscy. Tak jak odczuliśmy włączenie przed laty Chin do światowego obiegu gospodarczego (tanie produkty z ChRL podniosły naszą jakość życia), czemu zielone światło dali sami Amerykanie.

Michał Żuławiński, Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
Michal Zulawinski
KOMENTARZE
(45)
TOP WYRÓŻNIONE (tylko zalogowani)
HydraCorpoEco...
miesiąc temu
O tym, że cła służą efektywnej wyłącznie korpohydrze polityczno-urzędniczej a nie konsumentom pisałem już tutaj wielokrotnie bo są sprzeczne z zasadą efektywnej alokacji zasobów pracy i kapitału. Teraz przypomnę, że jak Chińczycy nałożyli w ramach retorsji cła na amerykańską soję produkowaną przez tradycyjnie konserwatywnych amerykańskich farmerów albo zaczęli ją importować z Ameryki Południowej Pan Trump podkulił ogon i skruszał. A to tylko soja. Chińczycy zawsze mogą zawsze przestać importować najbardziej konkurencyjny towar USA czyli $$$$$$$$$.
Peter P.
miesiąc temu
Byłoby ciekawie gdyby USA były rządzone przez kobietę. Ale kiedy mamy na arenie mamy Xi, Netanyahu, Erdogana i Putina, to trzeba twardej ręki, która ich powstrzyma. W Europie politycy…ach, szkoda gadać.
Karol D.
miesiąc temu
Chiny już wygrały.
POZOSTAŁE WYRÓŻNIONE
Proste
miesiąc temu
Gdyby Trumpa chcieli Chińczycy to nie byłoby na niego tej nagonki medialnej wszystkich korporacji medialnych.
bida
miesiąc temu
a u nas bez zmian
aQQ
miesiąc temu
Pan Trump zapomina (może nie wie) albo nie chce mówić o zgromadzonych przez Chiny nadwyżkach walutowych w papierach wartościowych amerykańskich firm. To są niewyobrażalne sumy i zarazem broń obosieczna, ale doprowadzając Chiny "do ściany", te rzucając te akcje na giełdę, mogą gospodarkę USA położyć na łopatki w tydzień ! Przypomnę ; kiedy Barak Obama został Prezydentem już w trzecim dniu swego urzędowania poleciał do Pekinu. Po co? Ano po to, żeby "dogadać się" i uzyskać zapewnienie, że niczego takiego Chińczycy nie zrobią. Czyżby?
NAJNOWSZE KOMENTARZE (45)
Popieram
miesiąc temu
Wraca proudly made in usa
Ekolog
miesiąc temu
Brawo jak najbardziej podnieść cła przemysł huty fabryki wracaja do macierzy
taka prawda
miesiąc temu
To jest ostatni dzwonek żeby nałożyć cła a towary z Chin
taka prawda
miesiąc temu
Import towarów z Chin to wielobilionowy interes . W Europie korzystają głównie dwa kraje na tym a w sumie jeden - Niemcy
IQ182
miesiąc temu
Nic nie wytoczy, to oszust. Trump to oszust, manipulant. Kiedyś głosował i wspierał finansowo Demokratów. Zobaczył że nie ma jak się u nich przebić, to uderzył do Republikanów. I wypłynął na wierzch. On o nikogo nie dba, okłamuje wszystkich, poco? A no po to żeby zarobić większe pieniądze. Używa obywateli i państwo jako narzędzie. On nie ma żadnych wartości - no chyba ze wartość pieniądza w w swojej kieszeni. Naiwni są ci którzy wierza choć w jedno jego słowo. Taki sam jest Elon Musk i dla tego opiera Trumpa. Bo nie chce ograniczeń co do swoich inwestycji. Obaj maja gdzieś wyzysk ludzi, to ze nie maja dla siebie czasu, bo musza chorować w ich fabrykach, ze inni nie maja na swoje utrzymanie, bo liczy się tylko wynik biznesowy i tzw nierentowne biznesy zamykają (a one po prostu nie dają im szybkiego dużego zysku). Nie chcą ograniczę środowiskowych, bo maj w poważaniu życie zdrowie ludzi, oni sobie polecą na Marsa. Przecież ich stać.
...
Następna strona