Nie tylko masło. Co i o ile podrożało przez ostatnie 5, 10 i więcej lat?
Inflacja to temat, który z pewnością pojawił się przy wielu polskich świątecznych stołach. W dyskusjach o wzroście cen można wykorzystać oficjalne dane GUS-u, w których znaleźć można dużo więcej niż porównania rok do roku.
Główny Urząd Statystyczny publikuje dane o inflacji dwa razy w miesiącu (wstępne i finalne) i od kilku lat temat ten automatycznie przebija się na czołówki mediów. Ostateczne wyliczenia są wzbogacone o ceny wybranych produktów i usług, co pozwala na dokonywanie zestawień bardziej szczegółowych od podania jednej liczby (np. inflacja w listopadzie 2024 r. wyniosła 4,7 proc.). Zazwyczaj kończy się jednak na porównaniach rok do roku (np. masło było droższe o 20,5 proc. niż w listopadzie 2023 r.).
Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby sięgnąć nieco głębiej do baz danych GUS-u. Zwłaszcza, że koniec roku to czas, w którym wspominamy poprzednie Święta Bożego Narodzenia czy Sylwestry w wieloletnim horyzoncie. Rzecz jasna wszystkie poniższe ceny to tylko i aż statystyczne średnie, mające dać ogólny obraz zmiany cen. Do wchodzenia w detale potrzebne byłoby np. zgłębienie archiwalnych paragonów czy gazetek promocyjnych, co jest materiałem na odrębną analizę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To straszy Polaków na zakupach. "Niech mi pan nawet nic nie mówi"
Masło wcale nie podrożało najmocniej
Z racji tego, że nie mamy szczegółowych danych o inflacji w grudniu (poznamy je dopiero w styczniu), do długookresowych porównań inflacyjnych wybraliśmy dane za listopad. Cofniemy się o 5, 10 i 14 lat – za rok 2010 dostępne są najstarsze szczegółowe zestawienia o cenach spójne z aktualnymi. Analizę podzielimy na dwie części – jedna obejmie żywność, druga towary nieżywnościowe i usługi konsumpcyjne.
Zestawienie uwzględnia tylko te pozycje, które zostały zbadane we wszystkich objętych analizą latach. Zdarza się bowiem, że GUS wyrzuca niektóre pozycje (np. trwała ondulacja) i wprowadza inne (np. bilet samolotowy Warszawa-Kraków). Warto pamiętać, że są to tylko wybrane przykłady towarów i usług. W rzeczywistości GUS opiera obliczenia inflacji na szerokim zestawie cen, a ich dokładna lista nie jest ujawniana publicznie.
Zacznijmy od żywności, której ceny zawsze są istotnym zagadnieniem (w koszyku inflacyjnym GUS-u odpowiada za ponad 25 proc.), ale w okolicy świąt zwracamy na nie szczególną uwagę. Okazuje się, że od 2010 r. najmocniej podrożały chleb pszenno-żytni (153 proc.), kiełbasa wędzona (135 proc.), filety z morszczuka (127 proc.) czy jaja kurze (113 proc.). Niewiele dalej (109 proc. od 2010 r.) znalazło się masło, o którego cenach w ostatnich tygodniach mówi się zdecydowanie najwięcej. W tak szerokim horyzoncie najmniej podrożał częsty bohater innych cenowych zawirowań, czyli cukier (29 proc.).
Skracając jednak okres porównań widzimy, że od 2014 r. ten sam cukier podrożał o 80 proc. W takim przedziale największy skok cen zanotowały jednak ziemniaki (208 proc.), marchew (151 proc.) oraz jabłka (141 proc.) i cebula (132 proc.). Co ciekawe, w przedziale 5-letnim ceny ziemniaków (2 proc.) czy cebuli (7 proc.) niemal się nie zmieniły, podczas gdy wspomniany już chleb niemal podwoił cenę (93 proc.).
Inflacja w usługach i towarach ma wiele twarzy
Przechodząc do zestawienia ujmującego towary nieżywnościowe i usługi konsumpcyjne widzimy, że z poszczególnymi pozycjami inflacja obeszła się w różnym stopniu. Wynika to z różnego charakteru poszczególnych cen. Przykładowo, ceny znaczków pocztowych są zależne od decyzji władz Poczty Polskiej, zaś lokalne samorządy decydują o cenach biletów komunikacji miejskiej. Z kolei usługi fryzjerskie, wizyty u lekarza czy przejazd taksówką wynikają z lokalnej dostępności danych specjalistów, których "zaimportować" jest o wiele trudniej niż sprowadzić do Polski również obecne w zestawieniu odkurzacze, chłodziarki czy buty.
Wśród obecnych w zestawieniu GUS-u towarów i usług, w horyzoncie 10-letnim najmocniej podrożały wspomniane znaczki pocztowe oraz usługi fryzjerów męskich i lekarzy (ponad 200 proc.). Na drugim biegunie znalazły się telewizory 32-calowe, jednak w tym wypadku warto zwrócić uwagę na to, że elektronika jest kategorią, z którą powszechnie występuje inflacyjny problem – często nie da się już kupić starszych i teoretycznie tańszych modeli, zaś dostępne nowe (które jeszcze nie weszły do zestawień statystyków) wcale nie są o wiele tańsze. Dochodzi do tego problem związany z odmienną jakością, który obejmuje także inne towary i usługi, lecz w elektronice widoczny jest najbardziej – każdy kolejna generacja smartfonów czy telewizorów oferuje możliwości, które utrudniają proste porównywanie produktów dostępnych dziś oraz 10 czy 15 lat temu.
Z analizy powyższych zestawień płynie kilka istotnych wniosków. Po pierwsze, w zasadzie wszystko drożeje, zwłaszcza w długim terminie. Po drugie, tempo wzrostu cen jest różne i symbole inflacji się zmieniają (dziś jest to masło, kiedyś był to cukier, innym razem pietruszka itp.). Po trzecie, szerokie dane o inflacji są obciążone rozmaitymi mankamentami, np. istotną zmianą jakości danych produktów (najmocniej widać to elektronice) i usług (współcześni barberzy obsługują klientów inaczej od fryzjerów męskich starej daty). Dodatkowo warto pamiętać, że dane o inflacji nie obejmują cen wszystkich istotnych dla zaspokojenia podstawowych potrzeb aktywów – np. cen kupna i najmu nieruchomości.
Zarabiamy więcej, wydajemy więcej
Osobną kwestią jest nasza prywatna inflacja, która obejmuje zarówno ilość oraz zakres konsumowanych towarów i usług, jak również ich jakość. Ekonomiści wyróżniają zjawisko inflacji stylu życia, przejawiającej się wzrostem wydatków wraz ze wzrostem dochodów. Ludzkie potrzeby są nieskończone i choć dziś wydaje się nam, że suma X na koncie lub comiesięcznym przelewie z pracy sprawiłaby, że moglibyśmy kupić wszystko czego aktualnie chcemy, to w momencie dojścia do takich pieniędzy może się okazać, że nasze pragnienia się zmieniły lub pojawiły się nowe, atrakcyjne możliwości ich realizacji.
Przykład – miliony Polaków każdego miesiąca opłacają subskrypcje serwisów streamingowych, podczas gdy jeszcze kilkanaście lat temu królowały radio i telewizja, a także obieg pirackich filmów i muzyki. Analogicznie rzecz się ma z jedzeniem na zamówienie, ubraniami, podróżami zagranicznymi czy gadżetami elektronicznymi. Warto mieć te wydatki pod kontrolą, aby nie wpaść w spiralę inflacji stylu życia.
Nie ulega wątpliwości, że w ostatnich latach zarobki w Polsce rosną, choć oczywiście poszczególne osoby i grupy zawodowe doświadczają tego w różnym stopniu. W kontekście omawianych poziomów cen należy dodać, że w październiku 2010 r. mediana płac sięgała 2900 zł brutto, w 2014 r. było to 3300 zł brutto, a w 2018 r. 4100 zł brutto. Do sklepów Polacy udawali się z kwotami netto, pomniejszonymi o składki i podatki obciążające wynagrodzenia.
Według najnowszych dostępnych danych w czerwcu 2024 r. mediana płac wynosiła ok. 6500 zł brutto. W tym miejscu warto pochwalić decyzję GUS-u o częstszym publikowaniu danych o medianie płac. Comiesięczne zestawianie rosnących cen z rosnącymi zarobkami pomaga uzyskać pełniejszy obraz sytuacji gospodarstw domowych w Polsce.
Ostatecznie jednak zarobki i ceny to zjawiska, które postrzegamy przede wszystkim przez pryzmat własnego portfela. Wobec tego dane o inflacji w krótkim lub długim okresie powinny skłaniać także do zastanowienia się, czy zarabiamy, oszczędzamy i inwestujemy na tyle dużo, aby przed tą inflacją się obronić. Brak perspektywy istotnych podwyżek oraz trzymanie pieniędzy w szufladzie lub na niskooprocentowanym koncie czy lokacie z całą pewnością do tego nie wystarczy.
Michał Żuławiński, Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych