Nie mają wojska, choć należą do NATO. Boją się wzroku Trumpa
Odkąd Donald Trump zwrócił uwagę - swoją i świata - na Grenlandię, na pobliskiej Islandii zrobiło się nerwowo. Niektórzy mieszkańcy obawiają się, że będą kolejnym terytorium, którym zainteresują się Amerykanie. Na wyspie rusza debata, czy nie czas zainwestować w obronność.
Ten liczący mniej niż 400 tys. mieszkańców kraj jest anomalią. Jest członkiem-założycielem NATO, ale nie ma wojska. Przez dziesięciolecia Islandczycy żyli spokojnie na peryferiach wielkich wydarzeń - pisze "The Wall Street Journal".
Konserwatywny dziennik zwraca uwagę, że obecnie "wyspa, która znajduje się na południe od koła podbiegunowego, stoi w obliczu rosnącego ryzyka związanego ze zwiększoną aktywnością wojskową na dalekiej północy". Chodzi o aktywność krajów Europy, ale i USA oraz Rosji. Zaczynają umożliwiać ją bowiem zmiany klimatyczne - ocieplający się klimat otwiera drogi wodne, które w przeszłości były nie do pokonania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
40 milionów klientów to dopiero początek. Teraz idą po 100 miliardów i Wall Street! Konrad Howard
"WSJ" pisze, że niektórzy mieszkańcy patrzą na to, co dzieje się wokół Grenlandii i czują niepokój. Islandia może stać się kolejną ofiarą rosnącego antagonizmu między administracją prezydenta Donalda Trumpa a Europą.
Od początku drugiej kadencji Trumpa w Białym Domu, on sam i jego ludzie powtarzają, że Stany Zjednoczone potrzebują Grenlandii (zależnej od Danii, która jest członkiem NATO) ze względu na bezpieczeństwo narodowe i międzynarodowe. Trump sugerował, że USA mogłaby kupić wyspę, ale nie wykluczył też przejęcia siłowego.
Władze Grenlandii od miesięcy powtarzają, że wyspa nie jest na sprzedaż, ani nie chce należeć do Stanów Zjednoczonych. Mają pretensje do Amerykanów, że traktuje się ich przedmiotowo i "bez szacunku".
Tymczasem w połowie kwietnia amerykańskie media donosiły, że administracja prezydenta Donalda Trumpa rozważa zaoferowanie każdemu obywatelowi Grenlandii czeku na 10 tys. dolarów rocznie w ramach planu przejęcia kontroli nad wyspą. Informował o tym dziennik "The New York Times".
Stany Zjednoczone uważają, że zarówno Islandia, jak i Grenlandia mają kluczowe znaczenie dla ich bezpieczeństwa - podkreśla tymczasem "The Wall Street Journal".
"Monitorujemy rozwój sytuacji na Grenlandii"
Islandczycy zastanawiają się obecnie nad tym, czy powinni być bardziej aktywni w zakresie obrony i wznowić rozmowy akcesyjne z UE, które zerwali w 2013 roku - pisze dziennik. Dodaje, że islandzka premier Kristrun Frostadottir planuje przeprowadzić referendum w tej sprawie, najpóźniej w 2027 r. Niektórzy Islandczycy uważają, że przez politykę Donalda Trumpa decyzje te trzeba przyspieszyć.
"Na Islandii nigdy nie było publicznego poparcia dla wojska i nie sądzę, by takie się pojawiło w dającej się przewidzieć przyszłości" - mówi w rozmowie z "WSJ" szefowa rządu Islandii, która objęła urząd pod koniec grudnia. "Nie oznacza to, że nie możemy mieć aktywnej obrony i aktywnych sojuszy, a obrona jest ważna" - zastrzega.
Islandia, podobnie jak inne kraje nordyckie, przez długi czas próbowała nie dopuścić do militaryzacji Arktyki. Ponieważ nie jest to już możliwe, Islandczycy debatują teraz nad tym, jak może wyglądać rozszerzona obrona tego terytorium. Frostadottir potwierdza, że uważnie monitorują rozwój sytuacji na Grenlandii, z którą łączą ich bliskie więzi - pisze "WSJ".