Resort zdrowia idzie na zwarcie z lekarzami. Szykuje dwie kluczowe zmiany
Ministerstwo Zdrowia wykonuje pierwszy krok, by ograniczyć praktyki lekarzy na kontraktach, dorabiających w kilku lub kilkunastu szpitalach naraz i zarabiających na tym nierzadko ogromne pieniądze. Środowisko już stawia opór i przestrzega, że pomysły resortu negatywnie odbiją się na finansach szpitali i sytuacji pacjentów.
Premier Donald Tusk zapowiedział w dniu ogłoszenia rekonstrukcji rządu, że głównym celem nowego kierownictwa Ministerstwa Zdrowia będzie poprawa sytuacji pacjentów. - Nie poprawa sytuacji lekarzy, tylko poprawa sytuacji pacjentów - podkreślił Tusk. Wygląda na to, że ta zapowiedź premiera może szybko znaleźć swoje odzwierciedlenie w działaniach.
Resort zdrowia przygotował bowiem "szczegółowe propozycje w zakresie regulacji kontraktów", które 24 lipca przekazał stronie społecznej do wglądu. Pismo jest datowane na dzień przejęcia nadzoru nad resortem przez Jolantę Sobierańską-Grendę, ale zostało rozesłane w ciągu dnia, zanim w Pałacu Prezydenckim nastąpiły powołania ministrów. Pod pismem podpisany jest wiceminister Jerzy Szafranowicz i jest to kontynuacja reform zapowiedzianych jeszcze przez Izabelę Leszczynę, która opuściła urząd wskutek rekonstrukcji rządu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zbudował 3 sieci franczyzowe i wszystkie sprzedał - Damian Ozga w Biznes Klasie Young
Pismo Ministerstwa Zdrowia zakłada m.in., że lekarz może być zatrudniony na podstawie kontraktu, ale pod warunkiem, że w wymiarze nie mniejszym niż pół etatu (w przypadku umowy na podstawie innej niż stosunek pracy albo stosunek służbowy - równoważnika nie mniej niż połowy etatu). Mniej niż pół etatu także będzie możliwe, ale tylko w sytuacji, gdy zatrudnienie dotyczyć będzie jednego świadczeniodawcy.
Druga poważna zmiana dotyczy sposobu wynagradzania lekarzy i odejścia od metody success fee, czyli "procenta od procedury".
"Wynagrodzenie określone w umowach (...) nie może być określone jako stawka procentowa wynagrodzenia świadczeniodawcy wynikającego z umowy o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej" - czytamy w piśmie MZ. Preferowaną formą rozliczania lekarzy ma być stawka godzinowa.
MZ chce, by umowa inna niż regulująca stosunek pracy albo stosunek służbowy zawierała "w szczególności stawkę godzinową, liczbę i harmonogram godzin udzielania świadczeń opieki zdrowotnej objętych umową".
Kontraktowcy w wynagrodzeniowej szpicy
Propozycje resortu można więc postrzegać jako pierwszy krok w zakresie wdrażania reform zapowiedzianych jeszcze przez minister Izabelę Leszczynę.
Lekarz nie może być jak komiwojażer, który z walizką jeździ do różnych, często odległych szpitali. Jestem też przeciwniczką kontraktów, w których wpisany jest procent od procedury, bo wtedy lekarz staje się wykonawcą procedur, za którymi nie widać pacjenta - mówiła Izabela Leszczyna w wywiadzie dla money.pl.
Jak z kolei podawał w naszym serwisie Wojciech Wiśniewski, współprzewodniczący Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia przy ministrze zdrowia i ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich, zarobki lekarzy-kontraktowców są bardzo wysokie, co nierzadko jest wypadkową liczby kontraktów, które zawierają ze szpitalami. - Średnia wartość kontraktu to jest 23 tys. zł. To jest z kolei top 1,2 proc. zarobków w Polsce. A wiemy, że lekarze mają tendencję do posiadania więcej niż jednego kontraktu. Nieograniczona liczba kontraktów jest możliwa, bo nie jesteśmy w stanie przypisać kontraktu do człowieka - mówił Wiśniewski.
Nieuchronny konflikt
Jest dość oczywiste, że zmiany, które forsuje MZ, sprowadzą rząd na ścieżkę wojenną ze środowiskiem lekarskim. A z tej strony już słychać krytykę tych propozycji.
Nie tędy droga, to negatywnie odbije się na finansach szpitali, a także na samych pacjentach - ocenia Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Po pierwsze, jego zdaniem nie wszędzie jest tylu pacjentów, by lekarz potrzebny był w placówce nawet na pół etatu. - Co innego oddział internistyczny, na którym konieczna jest ciągłość opieki, a co innego np. chirurgia jednego dnia, na której pacjent wchodzi i wychodzi tego samego dnia. Dlatego odgórne związanie lekarza na pół etatu w pewnych miejscach może generować tzw. puste przeloty, za które i tak dyrektor szpitala będzie musiał lekarzowi zapłacić - argumentuje Jakub Kosikowski.
Po drugie, w jego opinii złym pomysłem jest odchodzenie od trybu success fee na rzecz sztywnej stawki godzinowej. - Jeśli jest success fee, to jest to bardziej motywujące dla lekarza, który wykona więcej zabiegów, a dyrektor szpitala płaci tylko wtedy, gdy wie, że dostanie na to pieniądze z NFZ. Stawka godzinowa grozi sytuacją, w której trzeba płacić w trybie "czy się stoi, czy się leży". Jeśli lekarz za pięć wykonanych zabiegów będzie miał płacone tyle samo, co za jeden czy dwa zabiegi, to nie będzie miał interesu w tym, by tych zabiegów robić jak najwięcej. W konsekwencji to może wydłużyć kolejki i wypychać pacjentów w jeszcze większym stopniu do sektora prywatnego - przekonuje rzecznik NIL.
Innego zdania jest Wojciech Wiśniewski.
Propozycje resortu są zbyt mało ambitne, dlatego na początku sierpnia jako Federacja Przedsiębiorców Polskich wyjdziemy z dalej idącymi propozycjami dotyczącymi kontroli wynagrodzeń kontraktowych - zapowiada.
Mimo to, jego zdaniem zasada minimum pół etatu w jednej placówce na kontrakcie to "dość rozsądna propozycja i pierwszy krok we właściwym kierunku". - Być może konieczne będą jakieś wyjątki, ale co do zasady trzeba skoncentrować ograniczone zasoby kadrowe, nie możemy mieć takiego rozproszenia - przekonuje.
Jeśli zaś chodzi o przejście z success fee na stawki godzinowe w kontraktach, to sytuacja jest złożona. - Są takie obszary, gdzie faktycznie im więcej zabiegów, tym lepiej, jak np. przy leczeniu zaćmy, gdzie udało się skrócić kolejki. Natomiast jest wiele obszarów, jak ambulatoryjna opieka specjalistyczna czy niektóre rodzaje diagnostyki, gdzie formuła success fee powoduje swoisty hazard moralny, że jak lekarz zrobi więcej zabiegów, to więcej zarobi, wskutek czego często przesadza się z liczbą takich świadczeń - wskazuje Wiśniewski.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl